Ech, tyle się wydarzyło przez ostatni tydzień.
Przede wszystkim przyjęto mnie do drużyny szkolnej.
To nie tak, że starałem się do niej dostać. Przeciwnie, nie chciałem bratać się z footballowcami. No, i nie chciałem stracić sympatii Jeonghana. Okazało się, że co roku na początku organizowana jest selekcja. Każdy chłopak, bez wyjątku, musi się na niej stawić i zagrać jak najlepiej potrafi. Większość podchodziła do tego naprawdę poważnie, bo wstąpienie do drużyny było czymś naprawdę zasługującym na uznanie. Oczywiście Jeonghan z niej uciekł. Powiedział, że wstyd mu oddychać tym samym powietrzem, co trener Kelly, „ten wychowawca proletariatu". Osobiście nie wyczułem w trenerze niczego negatywnego. To po prostu czterdziestoparoletni mężczyzna z obsesją na punkcie Manchesteru. Podobno przez to zostawiła go żona.
Nie chciałem wypaść dobrze. Na domiar złego nie mogłem wypaść też źle. Canavan obserwował każdy mój krok, kopnięcie, odbicie. Jakby zastanawiał się, czy zabije mnie teraz, czy raczej kiedy będzie mniej świadków. Przeraża mnie ten typ, i przyznaję to wprost. W osobistej ocenie uznałem, że wypadłem średnio, ale nie na tyle, by spuścić mi wpierdol za nietraktowanie piłki nożnej poważnie.
Za to trener Kelly podszedł do mnie i powiedział, że koniecznie musi mieć mnie w swojej drużynie.
- Ale... ale trenerze, ja nie uważam, żeby to był dobry pomysł- powiedziałem, starając się jakąś wybrnąć z sytuacji.
- Zero dyskusji, Choi. Jesteś w drużynie i już- postawił na swoim, ochoczo klepiąc mnie w plecy.
- Nie nadaję się do tego.
- Pieprzysz głupoty. „Nie nadaje" to się ja do baletu. Ale ty, mój drogi, masz w sobie to coś. Tę iskrę. Bardzo dobrze. Treningi w poniedziałki, środy i piątki o osiemnastej. A spróbuj mi się nie stawić- pogroził mi palcem i odszedł do reszty przyjętych. Ci, w przeciwieństwie do mnie, pałali dumą.
O dziwo pierwszą moją myślą było „Cholera, co pomyśli Jeonghan?". Powinienem najpierw zapytać siebie, jak się z tym czuję, czy mogę się z tego wymigać i tak dalej. Prawda była taka, że mało mnie to wszystko obchodziło i chciałem po prostu przeżyć ten rok szkolny bez specjalnego wychylania się.
- Gratuluję- usłyszałem głos pana Simonsena za plecami.
- Widział pan rozgrywki?- spytałem, odwracając się do nauczyciela. Wyglądał dziwnie pospolicie w zwykłych jeansach i swetrze.
- Lubię patrzeć jak się męczycie z myślą, że ja nie mam takiego obowiązku- uśmiechnął się.- Nie wydajesz się zachwycony.
- Bo nie jestem.
- Dlaczego?- spytał, kiwając na mnie ręką. Poszedłem za nim powolnym krokiem w stronę szatni.
- Nie mam na to ochoty. Chyba.
- To jedyny powód?
- Nie...Kojarzy pan mojego współlokatora, Yoon Jeonghana? Otóż on dość wyraźnie pogardza footballowcami. A ja naprawdę chcę wywoływać w nim chociaż odrobinę sympatii.
- Ach, pan Yoon...Martwisz się więc o waszą relację? Myślę, że powinieneś się zastanowić najpierw, czy chcesz zrezygnować dla siebie, czy dla niego. Nie powinno się rezygnować z czegoś dla kogoś.
- Pan wie, że on jest specyficzny.
- Tu się zgodzę. Ale zastanów się nad moimi słowami. Do zobaczenia na zajęciach, Cheol- to mówiąc skierował się w stronę szkoły, zostawiając mnie pod szatniami.
YOU ARE READING
→COMMUOVERE← jeongcheol
Fanfiction→ Gdzie Seungcheol wyjeżdża do Ameryki //lub// → Gdzie atrybutem Jeonghana są kapcie w kształcie prosiaków