Człowiek bez ludzi, którzy go kochają jest nic nie warty. To jak z gwiazdami. Puki żyjemy, są one ważne, nazywamy je, niektórzy mówią do nich nawet życzenia. Ale kiedy wszyscy zginiemy, kiedy słońce wybuchnie za te miliony, czy tam miliardy lat to nasze gwiazdy stracą znaczenie. Owszem, fizycznie nadal będą, ale nikt więcej nie nazwie ich gwiazdami. Po prostu nie będą miały znaczenia, bo nie będą miały dla kogo istnieć. W końcu czym byłoby nasze życie, gdybyśmy nie mieli dla kogo żyć? Niczym więcej niż zwykłym "byciem" gdzieś w przestrzeni kosmicznej. Tu, w naszej Dolinie już od dzieciństwa otoczona byłam najlepszymi ludźmi na jakich kiedykolwiek mogłam trafić. Każda piękna chwila, każde słowo, gest, oddech, były nic nie warte, jeśli nie mogłam ich dzielić z przyjaciółmi.
Najlepszymi przyjaciółmi.Na ścianie w moim pokoju od najmłodszych lat wisiało jedno i to samo zdjęcie, przedstawiające szóstkę roześmianych dzieciaków pozujących razem do zdjęcia towarzyskiego w trzeciej klasie. Tego dnia po raz pierwszy do szkoły podstawowej imienia Jana Pawła II zawitał wynajęty przez miasto fotograf. Przyniósł ze sobą statywy, prześliczny aparat fotograficzny i pierwszy tej wiosny słoneczny dzień. Jakby był jakimś magikiem - myślałam wtedy - a słońce podporządkowywało się jego woli. Fotograf przedstawił się jako Romek i bez zbędnego gadania zajął się ustawieniem naszej dwudziesto osobowej klasy w dwa rzędy, co wbrew pozorom wcale nie jest takie łatwe kiedy ma się do czynienia z przepełnionymi energią małolatami.
A potem zrobił najpiękniejsze zdjęcie jakie widziałam. Uchwycił cząstkę każdego z moich przyjaciół tak idealnie, że chyba nikt lepiej by tego nie zrobił. Może to dzięki swojemu talentowi, może dzięki tajemnej władzy nad słońcem, a może dla tego, że tego dnia wszyscy byliśmy po prostu szczęśliwi, jak tylko dzieci potrafią, tego nie dowiedziałam się nigdy.Zdjęcie Romek zrobił na boisku szkolnym, które jeszcze wtedy było zwykłym trawnikiem z wyrysowaną białą farbą w sprayu linią. Dopiero pięć lat później w tym miejscu stanęło prawdziwe boisko z siatką, koszami i bramkami. A jednak my zawsze z sentymentem wracaliśmy pamięcią do czasów kiedy wystarczyła nam do szczęścia zielona trawa. Mówiłam, że fotografia oddawała idealnie nasze charaktery? Oczywiście.
Na środku zdjęcia stałam młodsza ja. Już samo to dużo o mnie mówi (na przykład, że zawsze lubiłam być w centrum uwagi!). Miałam tylko osiem lat, a już w najlepsze paradowałam w czarnej, nafaszerowanej srebrnymi ćwiekami, hipsterskiej czapce, którą naciągnęłam na miedziano rude, cienkie włosy, i w ulubionej skórzanej kurtce po starszej kuzynce. Jednym ramieniem objęłam w pasie stojącą po prawej wysoką, szczupłą Natalię. Już wtedy była chuda jak patyk, ale czarne włosy jeszcze nie zaczęły jej się kręcić. Opadały tylko ciemną kaskadą na kościste ramiona. Ręce trzymała w kieszeniach luźnych, dresowych spodni z wizerunkiem myszki miki, i uśmiechała się ładnie patrząc wprost w obiektyw jasnymi oczami. Drugie ramię zaplotłam wokół szyi znacznie niższej i lekko naburmuszonej blondynki. Halina założyła specjalnie z okazji zdjęć klasowych plisowaną, czarną spódniczkę do kolan, białą, odświętną koszulę i kolorowy krawat. Cała Linka. Chociaż nie, nie cała. Pełen obraz mojej przyjaciółki będziecie mieć dopiero kiedy zorientujecie się, że to co trzyma w ręce to nie pluszak czy ołówek, a czerwony, szwajcarski scyzoryk.Na lewo od Linki stoją ramię w ramię bliźniaki Jola i Julek. Mimo naszego młodego wieku Jola ma powieki podkreślone niebieską kredką, o czym dzieciaki takie jak ja (czytaj z bardzo zasadniczymi rodzicami) mogły tylko pomarzyć. Czekoladowe włosy puściła wolno na ramiona, a na siebie zarzuciła czarną sukienkę i elegancki płaszczyk, jak zawsze stylowa, i elegancka. Tak to już jest, kiedy dzieci urodziły się w tak zamożnej rodzinie jak Karwaccy. Agata i Henryk Karwaccy od wielu, wielu lat są właścicielami sadów z Doliny, będących głównym źródłem jedzenia w mieście, ale także naszą chlubą. Znaczną część pól zajmują wszelakie drzewa owocowe, jabłonie, grusze, śliwy, ale to, co dla nas wszystkich liczy się najbardziej to ogromne połacie czerwonych, słodkich i soczystych truskawek a także krzewy winogron wykorzystywanych do wyroku wszelakich win, których wytwarzaniem i dystrybucją zajmują się nawiasem mówiąc właśnie moi rodzice. Co roku do pracy w sadzie zatrudniała się miejscowa młodzież, by dorobić przed wyjazdem na studia do innych miast czy krajów, ponieważ w Dolinie nie ma wcale dużo potencjalnych możliwości zarobku. Mnie w końcu też to przecież czeka, tak jak i wszystkich z naszej paczki.
CZYTASZ
Klasa X
RomanceKolorowy świat pełen truskawek, wina, niepoprawnych świąt, broni chemicznej i fałszywych przyjaźni. Witajcie w Dolinie, gdzie czas płynie inaczej. Tu nic nie jest takie jakim się wydaje.