Wpis 1/22.06.3301

22 0 0
                                    



Witaj czytelniku, nazywam się Ryszard, ale wszyscy mówią na mnie Rex, więc byłbym wdzięczny byś mnie pod takim imieniem zapamiętał. Jest mi niezmiernie miło iż sięgnąłeś do mego dziennika. Szukasz tu zapewne ciekawych opowieści o podróżach przez nieznane wówczas układy gwiazd, wspaniałych historii o dzielnych pilotach mierzących się z niebezpieczeństwem dla dobra istot zamieszkujących galaktykę. Zainteresuje ciebie pewnie też walka z groźnymi piratami, którzy w kosmosie czują się równie dobrze jak ci zamieszkujący twoja planetę kiedy wynaleziono statki i odkryto nowe lądy.

A co byś zrobił gdybym ci powiedział, że w bezmiarze kosmosu nic takiego się nie dzieje? Jakbyś sie wówczas czuł? Zasmucony? Wściekły?, gdyż wydałeś swoje cenne środki na zakup tego beznadziejnego dziennika w którym nic nie ma poza gramoleniem jakiegoś starego pilota, który całe swe życie spędził siedząc w tej blaszanej puszce i latając od układu do układu w poszukiwaniu grosza by mieć co włożyć do garnka.

Na szczęście dla mnie i może dla ciebie czytelniku, ta opowieść nie będzie zawierać zbyt dużo nudnawych elementów, lecz nic nie mogę obiecywać. Niestety, i tu proszę o twoje wybaczenie, nie jestem dobry w prowadzeniu czy zapisywaniu wszystkiego w dzienniku. Więc za wszelkie niejasności przepraszam.

Już po raz szósty czytam te słowa, zastanawiając się czy nie skasować wszystkiego i spróbować ponownie, inaczej ująć moje powitanie, tłumaczenie oraz początek opowieści. Dodać muszę, że komputer pokładowy rejestruje moje wypowiedzi i wprowadza je do dziennika, jest to uporczywe, lecz nie można już zmienić wprowadzonych przez system słów, chyba że wyciągnie się moduł zasilający od rejestratora, który na domiar złego jest bardzo dobrze ulokowany. Udało mi się natomiast odkupić na bazarze moduł, który wprowadzi w dziennik także wypowiedzi moich rozmówców by zaoszczędzić ci, czytelniku, urwanych oraz niezrozumiałych wypowiedzi.

A nie wspomniałem iż mój statek to stareńki Orzeł sprzed pięćdziesięciu lat. Nie jest może najnowszym statkiem, ale jest w naprawdę dobrym stanie. Ma on czerwony lakier z białymi pasami, patrząc na niego przypomina mi się moja ojczyzna, posiada on też 3 miejsca na broń mała, kilka miejsc na usprawniania bojowe oraz miejsce na lepszy generator tarcz, kolektor pakliwa i parę innych ciekawych bajerów na które mnie nie stać. Oczywiście technika poszła do przodu i stare Orły poszły na żyletki, lecz ja wciąż go mam i nigdy się go nie pozbędę. Sama historia statku jest bardzo ciekawa. Służył on jako statek szkoleniowy dla pilotów bojowych, od dwustu lat nie było wojny a wciąż jest obowiązek służby wojskowej dla każdego w wieku 20 lat i trwa przez następne 3 lata lub nawet 5 dla dość opornych, co za paranoja. Oficerowie wsadzali nas w Orły i ćwiczyliśmy wszelkie dostępne sytuacje bojowe, formacje, awarie i co tam jeszcze ktoś wymyśli. Pamiętam jedną taką misję szkoleniową, gdzie na początku walczy się z grupką piratów, lecz potem okazało się iż to byli zwiadowcy Imperium. Po pokonaniu ich pojawił się okręt flagowy, który bez ostrzeżenia otworzył do nas ogień z dział kinetycznych, torped i laserów a naszym zadaniem było albo uciec albo wyeliminować zagrożenie poprzez zniszczenie napędu krążkownika i unieszkodliwienie dział, a to wszystko w Orłach. To była okropna misja szkoleniowa, ledwo udało nam się ujść z życiem. Podobno przede mną i kilkoma innymi pilotami co brali w tym udział, nikomu nie udało się ukończyć tego treningu.

Nie powinienem narzekać, w końcu odkąd pamiętam byłem w Akademii Pilotażu, jest to bardzo dobra szkoła i bardzo ceniona przez całe społeczeństwo, a ja, zwykły matoł się tam dostałem. Pewnie zastanawiacie się jakim cudem. Za młodu, to znaczy mając jakieś osiem lat pomagałem w warsztacie mojego przybranego ojca, aby wam rozjaśnić to jestem sierotą. Wracając do tematu. Do staruszka przyjechała bardzo ważna osoba z niezwykle ciężką usterką do już bardzo starego modelu wysokiej klasy galaktycznej limuzyny. Ojciec jako jedyny jeszcze pamiętał te stare układy, więc zgodził się spróbować je naprawić. Zapytacie pewnie czemu użyłem słowa "spróbować", prawda? Już tłumaczę. W tamtym okresie niezwykle ciężko było dostać niewielkie przekaźniki energetyczne z wbudowanymi opornikami oraz Nano bezpiecznikami i układami zastępczymi. Wszystko wtedy było już oparte na technologii Femto, bardziej wydajnej, mniejszej, tańszej i bezpieczniejszej technologii niż Nano. Sam jako ten ośmioletni dzieciak przyglądałem się pracy ojca, może właśnie dzięki wielu godzinom spędzonych wraz z nim w naszym małym warsztacie nauczyłem się wyłapywać wszelkie usterki po bliższych oględzinach danego modułu czy to patrząc normalnie czy też bardziej dokładnie dzięki specjalnym okularom, które potrafiły wszystko powiększyć nawet tysiąc krotnie. Ojciec korzystał też ze starych schematów, mimo iż wszystko wtedy opierało się na technologii hologramów o bardzo dużej dokładności to stare plany nadal były tworzone, ze względu iż dane cyfrowe można było uszkodzić z bardzo daleka, a same plany były zabezpieczeniem i w większości przypadków lądowały w archiwach. Poza tym wszystkim w warsztacie nie mieliśmy specjalnego urządzenia, pieszczotliwie nazywanego przez twórców "wyświetlaczek", do projekcji holograficznych, po prostu był za drogi.

Galaktyczna Limuzyna model GL35895 nawet na tak stary model statku, najnowszy to GSL88745, prezentował się niezwykle okazale. Przyciemniane szyby z gwiezdnego szkła chroniące przed promieniowaniem i mikrometeorytami, generatory tarcz najnowszej wówczas klasy szóstej, kolektor paliwa model B o prędkości sześćdziesięciu litrów na minutę, potrafił zabrać na swoim pokładzie nawet dwadzieścia pięć ton paliwa, potężny silnik potrafiący rozpędzić tą elegancką bestię do prędkości trzech czwartych prędkości światła w trybie cruise natomiast w trybie normalnym potrafił osiągnąć prędkość trzech tysięcy kilometrów na sekundę. Limuzyna była wyposażona jeszcze w silnik warp modelu siódmego, który pozwalał skakać do sąsiednich układów gwiezdnych przy wykorzystaniu części zgromadzonego paliwa. Pomimo tylu cudności jakie oferowała limuzyna, była bezbronna. Statek miał miejsce jedynie na usprawnienia obronne takie jak odprowadzacze ciepła czy tak zwane Chaffy. Zastanawiacie się pewnie co to jest. Najprościej rzecz ujmując, są to niewielkie paski aluminium, których zadaniem jest zmylić radary przeciwnika i uniemożliwić mu namierzenie za pomocą laserów oraz innych urządzeń naprowadzających. Przez to, że limuzyna służy jedynie do przewozu ważnych osobistości to nie posiada uzbrojenia, ale ma za to doskonały pancerz oraz system tarcz i systemy mylenia przeciwników.

Kiedy tak podziwiałem ten cudowny pojazd, Ojciec już grzebał w silniku. Następnie przeszedł na tyły i sprawdził silnik warp. Sprawdzał i sprawdzał tak długo aż przejrzał wszystkie systemy statku, ale nie znalazł usterki. Wyrwał mnie z zamyślenia dopiero jak uderzył pięścią w stół a huk poniósł się po całym warsztacie. Na twarzy malował mu się wyraz rezygnacji pomieszany z wściekłością. Patrzył w plany rozbieganymi oczami próbując wychwycić jakiś szczegół, coś co pominął sprawdzić.

Ostrożnie podszedłem do planów i przyjrzałem im się dokładniej. Zauważyłem jeden moduł, o numerach PPK5897, który odbiegał od standardowego wyposażenia limuzyny. Był to przyśpieszacz przepływu paliwa, który usprawniał pracę silnika oraz pozwalał na wydajniejsze gromadzenie paliwa przez kolektor. Ojciec popatrzył na mnie i prędko wczołgał się pod limuzynę, otworzył klapę w miejscu gdzie powinien znajdować się moduł przepływu i ostro zakaszlał. Smród spalonych kabli był tak potworny, że rozszedł się po całym warsztacie. Pamiętam to jak dziś, capiło gorzej niż kupa galaktycznego ślimaka po spożyciu kupy galaktycznego trolla. Uwierzcie mi, mało co przybija smród galaktycznych trolli. Wracając jednak, ojciec wymienił spalone kable, oczyścił silnik i napęd warp. Ja natomiast zająłem się czyszczeniem karoserii za pomocą dronów, którymi sterowałem przez joystick.

Niespełna godzinę po tym jak uporaliśmy się z usterką wrócił ten ważny jegomość. Dopiero teraz mogłem się mu przyjrzeć, miał siwe włosy zaczesane do tyłu, wyraziste inteligentne spojrzenie a na sobie szyty na miarę purpurowy garnitur i białą koszulę.

Drez, bo tak się nazywał jegomość zapytał ojca co było nie tak z jego limuzyną i czy została naprawiona. Ojciec oczywiście potwierdził i opowiedział co było przyczyną i kto odkrył gdzie jest usterka.

Zapytacie pewnie teraz kim jest ten cały Drez, już śpieszę z wyjaśnieniem. Otóż jest to nie kto inny jak założyciel Szkoły Pilotażu oraz jej najhojniejszy sponsor. Więc nic dziwnego, że ojciec chciał dołożyć wszelkich starań by limuzyna Dreza działała, a dodatkowo poprzez naprawę pragnął zagwarantować mi miejsce w szkole, co mu się udało.

Tego dnia Drez zabrał mnie i ojca do najdroższej restauracji na planecie, gdzie sam opychałem się najlepszym budyniem jaki w życiu jadłem a oni dyskutowali o mojej przyszłości jako Pilota.

Cóż taka jest krótka historia moich początków. Niestety musze przerwać gdyż właśnie dostałem wiadomość o misji pozbycia się cholernych piratów z okolic nadajnika systemu Tetra Dox.

Koniec Wpisu. Rex bez odbioru.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 05, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Dziennik Kapitański Ryszarda "Rex" WintersaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz