Nazywam się Alicja Liddell. Mieszkam w niewielkiej miejscowości, która jest otoczona przez las. Chodzę do szkoły, w której nie mam zbyt wielu przyjaciół. Jestem samotniczką, niepoprawną romantyczką i marzycielką, wierzącą w magię chwili. Mieszkam w wielkim domu wraz z siostrą i rodzicami. Mam kotkę, którą kilka lat temu nazwałam Diną, teraz zmieniłabym jej imię. Jednak mam wielki sentyment do raz nadanych nazw i uważam, że nie powinno się ich zmieniać.
Moja siostra ma na imię Lorina. Nigdy nie miałam z nią dobrych kontaktów. Jest dumna i ma w sobie coś, czego mi brakuje. Twardo stąpa po ziemi i patrzy wyłącznie na czubek własnego nosa. Odebrała mi mojego chłopaka. To długa historia, która nadal powoduje u mnie ból po lewej stronie klatki piersiowej. Niedługo wezmą ślub, a ja będę musiała patrzeć na radość zbudowaną na moim nieszczęściu. Nie lubię jej. Jest kimś, kogo nie potrzebuję w swoim życiu. Życzę jej źle, trudno jest mi to przyznać na głos, więc może uda mi się to napisać - pragnę jej śmierci.
Moi rodzice nigdy nie zwracali na mnie uwagi. Zajmowali się Loriną i pracą. Interesowali się jedynie moją szkołą. Lubili chwalić się tym, co mają. Na wystawnych przyjęciach przebierali mnie w barwne stroje i kazali śpiewać. Zawsze mówili mi, że mam piękny głos. Nienawidziłam tych wystawnych imprez, na których musiałam rozmawiać o pogodzie i herbacie. Ubrana w koronki udawałam kogoś, kim nie jestem, upodobniając się do swojej idealnej pod każdym względem siostry.
Marzę, by zasnąć i już nigdy więcej się nie obudzić.
Jest piękny, wiosenny poranek. Wieje wiatr, który niesie ze sobą zapach morza. Dotykam ręką trawy. Źdźbła kąsają moje palce i czuję, jak lepka ciecz skapuje po mojej skórze. Unoszę dłoń do twarzy i patrzę na substancję. Przypomina mi rzekę, od głównego nurtu odchodzą cienkie odnogi. Słyszę trzask drzwi wejściowych. Kładę rękę na kocu. Lubię ten materiał, wzór kraty jest jednym z moich ulubionych motywów. Ktoś do mnie podchodzi. Rozpoznaję tę osobę po zdecydowanych krokach i monotonnym uderzeniach drewnianych obcasów. Lorina staje nade mną i przesłania mi słońce.
- Długo zamierzasz tu leżeć?
- Co cię to obchodzi?
- Zamierzam postawić stół w ogrodzie i - zawiesza głos i uśmiecha się nieszczerze - zjeść romantyczną kolację z Johnem pod gołym niebem.
- To musicie sobie znaleźć inny ogród.
Dziewczyna prycha z pogardą i odchodzi. Trzyma w dłoni materiał sukni i zamaszyście nim macha. Pójdzie do rodziców, by się im poskarżyć. A zapowiadało się takie piękne popołudnie przepełnione zapachem morza i zbliżającej się wiosny. Zabieram książkę z koca i unoszę przedmiot do oczu. Kładę się na ciepłym materiale i zaczynam wodzić wzrokiem po czarnych literach. To nudna opowieść bez ilustracji. Nie lubię książek, które pozbawione są obrazków. Lubię widzieć, jak autor wyobraża sobie poszczególnych bohaterów. Słyszę szelest, a z mojego gardła wydobywa się krótkie prychnięcie. To pewnie Lorina znów chce mnie przepędzić z ogrodu. Mruczę pod nosem i przekładam kartkę, manifestując szybkimi ruchami to, że nie zamierzam ruszać się z zielonej, wilgotnej trawy.
CZYTASZ
Odwrócone role
FanfictionAlicja nie lubi siostry. Kapelusznik nie szyje kapeluszy. Kot z Cheshire się nie uśmiecha. Biały Królik nie służy królowej. Mysz goni kota. Pan Gąsienica nie pali fajki. Księżna jest niezwykle piękna. Zając Marcowy nie pije herbaty. Suseł nie potraf...