Prolog

86 5 4
                                    

- Ale ja tego nie rozumiem! - krzyczę przy tablicy, a z tyłu klasy dobiega czyjś śmiech - Na  co komu jakieś fluory czy inne metan? - zwracam się do nauczyciela.

-Przykro mi, ocena niedostateczna. A teraz spakuj się i natychmiast idź do dyrektora - no chyba nie, przecież to, że czegoś nie umiem nie znaczy, że od razu muszę iść do dyrektora. Będę tęsknić za profesorem Smith'em.

-Przepraszam bardzo, ale z jakiej racji? Przecież mam prawo być nieprzygotowana! -odpowiadam ze wściekłością.

-Emily proszę nie rób problemów i po prostu idź.

Zabieram swoje rzeczy i wychodzę zdenerwowana z klasy. Znowu to samo. Tak się cieszę, że to ostatni dzień w tej szkole. Jutro przeprowadzam się z mamą do Chicago, czyli jakieś pół kraju stąd. Nie mam tu.. znaczy nie mam już tutaj zbyt wielu znajomych. No cóż taki wiek, ludzie przychodzą i odch...

- Ly! Poczekaj proszę - słyszę dobrze znany mi głos, który wywołuje ciarki na całym moim ciele.

- Oliver - odwracam się ze sztucznym uśmiechem - Co tam?

- Wiem, że między nami nie jest okej, ale chce cię pożegnać - prycham.

- Ale ja nie chce. Po prostu daj mi spokój - chce odejść jednak chwyta mnie za ramię - No co?

- Minęło półtora roku a ty dalej nie odpuściłaś? Nie bądź dziecinna! Chciałem być miły, bo więcej się nie zobaczymy - mówi mi prosto w oczy. Znam ten jego 'trik' , ale nie. Nigdy więcej na to nie pójdę.

- Dobrze Oliver. Dziękuje ci za pół roku fałszywej przyjaźni i za półtora roku zmarnowanych chwil przez ciebie. Dziękuje, że nie umiem rozmawiać normalnie z ludźmi, bo się ich boję. Przepraszam, że mnie poznałeś i byłeś najbliższą mi osobą. Przepraszam, że ci zaufałam. A teraz proszę puść mnie, bo muszę iść. Część - odwracam się i odchodzę zostawiając go na środku korytarza. I tak ten dzień jest już wystarczająco beznadziejny.

Mój kochany chemik chciał mnie tylko nastraszyć. Okazało się, że dyrektor chciał mi tylko dać wszystkie papiery, które muszę zanieść do nowego liceum w Chicago. Powiedział, że mogę już wrócić do domu i spokojnie się pakować. Dokładnie tak zrobiłam. Nawet nie opróżniłam szafki, chciałam tylko wyjść i nigdy więcej tam nie wracać.

- Wróciłam! - krzyczę wchodząc do domu.

- Hej kochanie - podchodzi do mnie mama i mnie przytula - wszystko już wysłaliśmy, dopakuj walizkę bo dzisiaj w nocy mamy lot.

-Dobrze. Mamo słuchaj... Dziękuje, że to dla mnie robisz - patrze się jej prosto w niebieskie oczy.

- Kochanie, to miejsce dla nas wszystkich jest bardzo ehh... złe? Przeszliśmy tutaj wiele, dobrych ale też złych rzeczy. Ciebie większość nigdy nie powinna spotkać. Wiem, że ten wiek nie jest łatwy, ale... po prostu chce żebyś miała szanse na lepsze spędzenie tego cudownego okresu w życiu. A teraz idź szybko spakować się, bo cię uduszę kochanie jak się spóźnimy - uśmiecha się i pcha mnie na schody.

Ostatni raz wchodzę do mojego pokoju. Siła wspomnień, zdecydowanie za bardzo zwilża moje oczy. Ale chce zacząć od nowa. Chce być otwartą dziewczyną, mającą przyjaciół, chce mieć szczęśliwą rodzinę. Tutaj w LA nawet nie ma cienia szansy na to. Po śmierci babci wszystko się posypało, dlatego lepiej stąd odejść. Dość życia byle jak. 

Zbieram wszystkie rzeczy, które zostały w szafie. Chowam do torby na przemian z książkami i zeszytami. Na dnie szafy znajduje pudełko. Dobrze wiem co w nim jest.

- Tu się schowałeś - uśmiecham się sentymentalnie. Różowe pudełeczko po butach z nike, a w nim ponad 1000 moich zdjęć. Ja, Oliver, Mery i reszta paczki. Na jednym widzę jak wszyscy się śmiejemy. To były moje 16 urodziny, dostałam od nich wielkiego misia. Potem poszliśmy na lodowisko. Chyba jeden z najlepszych dni w moim życiu. Na kolejnym jesteśmy w Malibu na plaży. Oliver wziął mnie wtedy na ręce i wrzucił do wody. Miałam ochotę go zabić!

Nawet nie czuję jak łzy pojawiają się na moich policzkach. To już za dużo jak na ten dzień. Odkładam pudełko na swoje miejsce. To co było w LA niech zostanie w LA. Biorę telefon do ręki, żeby sprawdzić social media. Jednak doznaje szoku.

- CO JAK TO 21:00? - krzyczę, a zaraz mama się pojawia w drzwiach.

- Gotowa kochanie?

- Nie! Tak! Znaczy prawie - uśmiecham się niezręcznie.

-Kochanie nie denerwuj mnie! Bierz rzeczy i pakuj do taxi - krzyczy.

Biorę jeszcze tylko parę rzeczy i schodzę na dół. Odwracam głowę po raz ostatni aby spojrzeć w stronę mojego domu.

"Nowy rozdział czas zacząć"

Pogodzenie się z upadkiem do szczęście... A podniesienie się po nim do to dar.






Byle jakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz