Jeon Jeongguk miał tylko czternaście lat, kiedy zniknął. I nie kryła się za tym zupełnie żadna romantyczna historia, żadna wielka miłość i ucieczka od złej rzeczywistości. Sam nie potrafił powiedzieć, dlaczego tak się stało; bo stało się to tak po prostu i z dnia na dzień. W przeddzień jego ucieczki wszystko było tak, jak zawsze - na jego twarzy nieustannie gościł szeroki uśmiech, a w oczach ciągle tliły się iskierki radości. Zostawił po sobie tylko niezaścielone łóżko i niedbale ułożone na krześle wczorajsze ubrania, na stole stał kubek z wciąż ciepłą herbatą i niedokończone śniadanie. Jego pokój pozostał w nienaruszonym stanie aż do dzisiaj, lecz nikt nie potrafił powiedzieć, dlaczego tak było. Szkolna ławka wciąż pozostawała pusta, tak, jakby czekała na jego powrót. Jeon Jeongguk zniknął, lecz nikt tego nie zauważył. Zupełnie tak, jakby nigdy nie istniał.
Jego pokój po latach ciągle wyglądał tak samo, tylko półki pokryły się kurzem, a rozrzucone na biurku kartki nieco pożółkły. Na blacie nadal widniał rozlany tusz i puste pudełko po czekoladkach, ciągle stała opróżniona butelka po wodzie, rozrzucone długopisy niedbale układały się w rozmaite wzory. Gdzieś między kartkami przeróżnych książek poukrywane były rysunki, których nikt nigdy nie widział i nigdy nie zobaczy. Nikt nie miał prawa ich ruszać, nikt nie miał prawa tknąć czegokolowiek w jego pokoju, w jego małej świątyni. Ścianę wciąż zdobiły rozmaite fotografie; część z nich wykonał podczas samotnej wędrówki po mieście, część na koncercie ulubionego artysty, inne podczas zachodów słońca. I w tym pokoju nie zmieniało się nic - tak, jakby sam w sobie też był tylko zdjęciem. Żółte zasłony wciąż w tym samym miejscu, krzesło nie przesunęło się nawet o milimetr, zeszyty ustawione na półce ciągle w tym samym porządku, papierek po lizaku nadal pod kaloryferem, zielona bluza niezmiennie przewieszona przez oparcie łóżka. Czas się tu zatrzymał i choć świat może kiedyś się skończy, runą mury wszystkich wieżowców, choćby wszystko miał pokryć szary pył i gdyby wszystko miały pożreć płomienie - tu wszystko pozostanie bez zmian. Wszystko będzie na niego czekać.
Kiedy Jeon Jeongguk zniknął? Tego nikt sobie nie potrafił przypomnieć, podobnie jak tego, kim takim on był. Może ktoś siedział obok niego w metrze, może ktoś pomógł mu pozbierać pieniądze wysypujące się z kieszeni, może ktoś niechcący popchnął go, kiedy spieszył się na odjeżdżający autobus. Może to ty dzisiaj znowu go zignorowałeś, kiedy cicho powiedział ci „dzień dobry", albo skrzywiłeś się, kiedy po raz kolejny zajął twoją ulubioną ławkę w parku. Nie chciałeś przecież koło niego siedzieć, nie znałeś go, nie chciałeś wyciągać do niego ręki - co, jeśli zechciałby z tobą porozmawiać? Może mieszkał naprzeciwko ciebie i był tym sąsiadem, który co wieczór tak głośno słuchał radia i wkurzał cię tym, że każdego ranka tak głośno trzaskał drzwiami. Ale w sumie nie myślałeś o tym, prawda? Nie interesowało cię nigdy to, co przeżywał i co miał w głowie. Trochę cię tylko denerwował, ale zniknął; w twojej pamięci też był już przecież martwy. Od dawna.
Jeon Jeongguk lubił śpiewać. Często w drodze do szkoły cicho nucił pod nosem różne piosenki, najczęściej te smutne i melancholijne, na lekcjach muzyki dawał z siebie wszystko, zapisał się nawet na dodatkowe zajęcia ze śpiewu. Kiedy śpiewał, czas dla niego się zatrzymywał; zamykał oczy i w to, co robił wkładał wszystkie siły i wszystkie emocje. Na jego twarzy malowała się błogość, czasami pojawiały się łzy wzruszenia, nie istniało wtedy nic więcej - tylko on i jego anielski głos. Czasami przed snem, kiedy ułożył się już wygodnie w łóżku i przykrył się po same uszy kołdrą, marzył o tym, że jest wielką gwiazdą. Wyobrażał sobie, jak stoi na scenie w blasku świateł ubrany w najlepszy garnitur, jak w dłoni trzyma mikrofon i po prostu robi to, co kocha najbardziej. Później obsypywano go różami, a widownia błagała o to, by zaśpiewał choć jeszcze jedną piosenkę. W pierwszym rzędzie stali jego wzruszeni rodzice i koledzy z klasy krzyczący jego imię, głośno klaszcząc. Dziewczyny błagały o autografy i piszczały na jego widok, a on z uśmiechem witał każdą i każdej poświęcał choć kilka sekund, chłopcy podziwiali go i chcieli być tacy sami, jak on. I marzył o tym każdej nocy, lekko się uśmiechał na myśl, kim mógłby być. A potem uśmiech zastępował grymas. W miejsce szczęścia pojawiał się smutek, bo zdawał sobie sprawę z tego, że to tylko marzenia i że nigdy tak nie będzie. Czasami śniło mu się, że to wszystko się spełnia i błagał, by się nigdy nie budzić. Tak bardzo chciał być zapamiętany, pragnął tego, by jego głos rozbrzmiewał na całym świecie i żeby to jego piosenki nucono w drodze do szkoły lub pracy. Postanowił zawalczyć o swoje marzenia. Pracował wciąż ciężej i ciężej; choć był młody, niejeden znany wokalista nie powstydziłby się tak czystego i pięknego głosu. W metrze na wyrwanych z zeszytu kartkach papieru zapisywał teksty piosenek. Najczęściej o marzeniach, o otaczającym go pięknie. Nigdy o miłości, bo jedyne, co kochał, to śpiewanie; był jeszcze za młody, żeby kogoś pokochać, a przynajmniej inni tak mu powtarzali. Kartki te dobrze ukrywał, tak, by nikt nie mógł ich znaleźć. Lubił spędzać czas ze swoimi kolegami, ale dobrze wiedział, że jeżeli znajdą te kilka kartek, wyśmieją go i wykluczą ze swojego towarzystwa. Przecież nikt nie lubi być wykluczony i każdy potrzebuje tej drugiej osoby przy sobie, żeby po prostu od czasu do czasu była. Nieszczególnie potrafił z nimi rozmawiać, ale ich lubił, przynajmniej na tyle, na ile mógł. Wiedział, że jeśli pozwoli sobie przy nich na mówienie o niektórych rzeczach, to przestaną go lubić i zaczną go wytykać palcami. Był trochę wrażliwszy, może trochę więcej czuł i wydawało mu się często, że widzi trochę więcej, niż inni. Nawet dziewczynki mogłyby go wyśmiać, bo wolą przecież silniejszych chłopców, którzy będą w stanie ich obronić, nie lubią artystów, nie lubią poetów i muzyków, którzy potrafią snuć tylko ponure historie i popadać ze skrajności w skrajność. Chował wszystko w sobie, choć czasem chciał wszystkim wykrzyczeć kim jest i o czym marzy. Miał mieć przed sobą wkrótce swój pierwszy występ. Na myśl o tym czuł motyle w brzuchu, na jego policzkach pojawiały się czerwone rumieńce, na ustach gościł nieśmiały uśmiech. Powoli odliczał dni, tak samo, jak odliczał je kilka lat temu do świąt, nie mogąc doczekać się prezentu. Ale teraz był trochę starszy; może i miał tylko czternaście lat, ale czuł się o wiele dojrzalszy, nie obchodziły go wcale takie przyziemne sprawy, którymi mógł ekscytować się przecież każdy - ten występ miał być jego i tylko jego. Pracował jeszcze ciężej, każdego dnia długo ćwicząc głos, do znudzenia śpiewał jedną piosenkę, by osiągnąć perfekcję. Przecież to nie miał być tylko jego mały debiut, to miała być też jego szansa prowadząca go do lepszej przyszłości. Albo sobie poradzi, albo wszystko zaprzepaści, a tego, oczywiście, by nie chciał. Nie chciał już uczyć się w tej szarej, ociekającej wręcz przeciętnością szkole, pragnął szkoły muzycznej, pragnął poświęcić się całkowicie śpiewaniu.
W końcu kartka kalendarza pokazała ten dzień, którego tak długo wyczekiwał. Wcześniej zaprosił wszystkich swoich kolegów, bo mimo wszystko bardzo chciał, aby go zobaczyli, aby mogli go wreszcie usłyszeć. Rozdał zaproszenia całej klasie, wszystkim nauczycielom, dyrektorowi szkoły, nawet woźnej i wszystkim sprzątaczkom, które wiecznie krzyczały, by zmienił buty; kilka zaproszeń podarował ludziom w metrze, kilka dał starszym uczniom, dla rodziców zrobił specjalne, ręcznie rysowane i ładnie zdobione na jego własny, dziecięcy sposób. Po drodze wciskał te niewielkie, urocze karteczki przechodniom, być może po drodze dał ją też tobie - ale prawdopodobnie to zignorowałeś, nie przeczytałeś nawet jednego słowa i wrzuciłeś bezmyślnie kartkę do kosza. Szkoda, przecież ten chłopiec się tak starał i tak bardzo czekał na to, żeby cię zobaczyć na widowni. Zerkał wciąż niecierpliwie na zegarek i czekał ciągle, aż ktoś wykrzyczy jego nazwisko. Tak strasznie się denerwował, niecierpliwie się rozglądał, wbijał wzrok w ziemię, choć przecież w marzeniach był najodważniejszym chłopcem na świecie. W końcu wyszedł. Oświetlony jaskrawym światłem stał na samym środku sceny i niepewnie spoglądał przed siebie. Widział wokół siebie tłum osób, lecz żadnej z nich nie znał. Wszyscy byli tacy poważni i tacy obojętni, kilka osób wyszło, niektórzy siedzieli znudzeni z telefonem w dłoniach. Zamknął na chwilę oczy i czekał, aż usłyszy melodię. Komisja wbijała wzrok w niego tak, jakby chciała przejrzeć go na wylot i poznać jego wszystkie sekrety; z nietęgimi minami stukali nerwowo długopisami o blat stołu. Ale Jeongguk przecież musiał stać się tym silnym i odważnym chłopcem, jakim był w swoich marzeniach. Wziął głęboki wdech i zaczął śpiewać. I wtedy wszyscy zamarli. Nie było słychać już żadnych szmerów, żadnego stukania, szeptów, śmiechów i cichych rozmów. Był tylko on, on i jego głos. On i jego piosenka. Jego scena, jego sen. Drżał z nerwów, lecz śpiewał tak, jak cały czas sobie tego życzył; czysto, bezbłędnie, jak na czternastolatka - niesamowicie dojrzale. Poczuł, jak przenika go nagle ta cała aura, jak przemawia przez niego muzyka i dotknęło go nagle wielkie szczęście, nagle znalazł się w niebie. Nie było już sceny, komisji i jaskrawego światła - był tylko on i jego niebo. Latał gdzieś wśród chmur, dokonywał niemożliwego, nie dotykał już stopami ziemi, rozwijał coraz mocniej swoje skrzydła. A kiedy już skończył i zstąpił znów na scenę, uronił kilka łez. Komisja stała, zasypywała go brawami, gratulowała i komplementowała. Wszyscy myśleli, że to łzy szczęścia. Albo że ten biedny chłopiec się zdenerwował i dlatego tak płacze, ale mylili się. Widział, jak wszyscy powoli wychodzą. Jak wszystkie dzieciaki biegną na widownię do swoich rodziców i do swoich kolegów. Nawet ci, którzy przegrali wpadali w ramiona bliskich osób i zbierali pochwały i słowa otuchy. On nie miał do kogo pójść. Czuł się zagubiony, taki obcy i taki niezrozumiany. Obserwował te wszystkie dzieci, które poklepywali po ramionach ich ojcowie, którym dziękowały ich matki, te dzieci, które przełykały łzy, ale wciąż się uśmiechały. Tylko on stał nadal sam na środku tej sceny. Tylko do niego nikt nie przyszedł i tylko on był mierzony tym surowym wzrokiem. Przecież powinien być taki szczęśliwy! Przecież spełniał swoje marzenie i jego sen stawał się rzeczywistością! Ale w jego śnie widownia była pełna. W jego śnie był zasypywany kwiatami i wszyscy krzyczeli, by zaśpiewał jeszcze raz. Nie miał kto rzucać kwiatów i nie miał kto krzyczeć. Gdzie byli wszyscy? Czy ktokolwiek o nim w ogóle pamiętał choć trochę? Łudził się, że może się spóźnili. Wybiegł przed salę, lecz zastał tylko echo. Przed budynkiem również nie było nikogo. Gdy w biegu wrócił do domu, jego matka sucho i obojętnie go powitała. Być może nawet nie pamiętała, że dziś jej jedyny syn miał dokonać niemożliwego. Może nawet nie pamiętała o nim samym. Bez słowa uciekł do swojego pokoju i zamknął drzwi na zamek. Nie wiedział, po co; przecież i tak nikt by do niego nie wszedł. Wyrzucił wszystkie piosenki, które napisał; podarł po prostu wszystkie kartki, które zapisywał przez wiele miesięcy, zniszczył tyle emocji, które przelał na papier. Zagryzł wargi i schował twarz w dłoniach, skulił się na łóżku i zaczął gorzko płakać z bezsilności. Nikt o tym nie wiedział albo udawał, że nie wie - bo za drzwiami doskonale było słychać rozpaczliwy krzyk, sąsiedzi zaglądali przez otwarte okno, co takiego temu chłopcu się dzieje i szli dalej obojętnie, zapominając o wszystkim chwilę później. Może ty również słyszałeś rozpaczliwe wołanie tego chłopca, ale przed nim uciekłeś i wróciłeś do swoich spraw.
Kolejnego dnia wszystko było tak, jak kiedyś. Przy ławce Jeongguka stało odsunięte krzesło tak, jakby on tam ciągle siedział. Plecak leżał w rogu pokoju, jakby dopiero przed chwilą rzucił go w kąt po powrocie ze szkoły. Zimna herbata wciąż stała na stole. Jego miejsce w metrze pozostawało puste, choć przecież o tej godzinie jeździło nim tyle osób. Tylko brakowało jego samego, lecz wciąż nikt o nim nie pamiętał. Wciąż nikt nie pamiętał o Jeonie Jeongguku.

CZYTASZ
melody
FanfictionJeon Jeongguk miał tylko czternaście lat, kiedy zniknął. Zniknął, lecz nikt tego nie zauważył. Zupełnie tak, jakby nigdy nie istniał.