2.

232 31 8
                                    

Dzisiaj przyjechał Marek. Z nim nie ma żartów, jest bardzo doświadczonym i wytrawnym jeźdźcem. Jest jednak rozważny, ma delikatne sygnały i nigdy nie każe bez przyczyny, więc lubię jazdy z nim, w szczególności treningi skokowe, których dawno nie miałem, ponieważ dzieci niezby lubią wysokości.
Marek starannie mnie wyczyścił, okiełznał i osiodłał. Zaprowadził mnie na parkur, co było nie małym zaskoczeniem, jednak dosyć pozytywnym, bo miałem w sobie nadmiar energii, którą z Markiem mogłem uwolnić.
Dosiadł mnie, dociskając łydki. Jedynym minusem jazdy z nim była jego perfekcja; zawsze pilnował, bym szedł żwawo i się nie ociągał, więc ruszyłem szybkim stępem. Marek poruszał się w siodle w rytm mojego chodu. Robiliśmy wolty, zatrzymania i najeżdżaliśmy na drągi, ustawione wcześniej przez trenera. Po chwili przyszła pora na kłus, oczywiście żwawy. Po kilku kółkach urozmaicanych woltami i przejścami, zaczęliśmy najeżdżać na drągi, ustawione w różny sposób, czy to ósemki, czy inne kombinacje, które miały pomóc mi się rozluźnić i rozgrzać.
Po chwili odpoczynku przyszła chwila na długo wyczekiwany galop. Na zakręcie Marek docisnął wewnętrzną łydkę do popręgu, jednocześnie cofając zewnętrzną i ściągając wodze. Zagalopowałem, strzelając potężnego barana, na upust mojej energii, a także by pokazać jak ważna to dla mnie chwila. Marek nie spadł, tylko mocno docisnął łydki i zaśmiał się, prezentując swoje białe zęby. Był jednym z nielicznych jeżdżących tu chłopaków, przez co wiele dziewczyn dostawało szału macic na jego widok. Przede wszystkim jednak ludzie cenili go za charakter, był bowiem bardzo uczynną i miłą osobą, mającą bardzo dobre podejście do koni i niebywały talent do jeździectwa.
Marek idealnie dopasowywał się do mojego ruchu, podążając za nim biodrami i całym ciałem. Ponownie bryknąłem, tak ot, by po prostu bryknąć, bo wiedziałem, że Marek się utrzyma. Trzymaliśmy niezłe tempo. Marek robił obszerne wolty, zmiany kierunków oraz dodania, co bardzo mnie cieszyło. Praca z taką osobą to sama przyjemność, a ja jestem koniem lubiącym zabawę i kreatywne jazdy.
Po chwili stępa, oczywiście żwawego, zaczęliśmy skakać. Marek robił idealne najazdy i podążał za etapami moich skoków. Starałem się ładnie wybijać i prezentować w każdej fazie skoku. Przy którymś lądowaniu wystraszyłem się szelestu w krzakach, więc odskoczyłem w bok, gubiąc klnącego siarczyście Marka. Nie przejąłem się tym, bo po chwili chłopak wstał i otrzepał spodnie z suchego piachu. Podszedł do mnie spokojnie i ponownie mnie dosiadł, sprawdzając popręg. Po chwili znowu pokonywaliśmy wspólnie przeszkody.
Kiedy trener ustawił wysoką przeszkodę, około 1,30, zrobiłem wszystko, by ją przeskoczyć. Wziąłem rozpęd i wybiłem się pięknie, ale trochę za późno, dlatego Marek stracił równowagę, jednal dzielnie się trzymał. Nie mogąc powstrzymać radości, bryknąłem, więc ledwo wiszący chłopak znowu spadł. Zdążył chwycić wodze, więdz zatrzymałem się posłusznie, schylając łeb w jego stronę. Był lekko zdenerwowany, więc wstał i mocno szarpiąc mnie za wodze przuciągnął do siebie. Sprawdził popręg i ponownie, trzeci raz na mnie wsiadł. Został tylko stęp, więc dał mi długą wodzę, wyciągając nogi z metalowych strzemion w moim siodle.
Potem Amelia, widząc, że mam jeszcze dużo energii, wzięła mnie na lonżę, wcześniej ściagając mi siodło i odpinając wodze od ogłowia. Byłem posłuszny jak baranek, jednak w czasie galopu przyszedł czas na zupełnie inne baranki. Amelia pozwoliła mi wierzgać, bo wiedziała, że muszę się wybiegać, a dzisiaj nie idziemy na pastwisko, na co tak miałem nadzieję. Po skończonym treningu odstawiła mnie do boksu, bym odpoczął i się napił.

Popołudniu przyjechała Magda. Weszła do stajni, omijając mój boks szerokim łukiem. Położyłem uszy na znak niezadowolenia z jej towarzystwa.
Nie żebym był wrednym i mściwym koniem. Po prostu wymagałem dobrego podejścia. Nie moja wina, że jakiś głupi trener wsadza na mnie dzieci, skoro lubię wariować.
Słyszałem od Amelii, która rozmawiała z trenerem, kiedy ja stępowałem po treningu, że Magda ma traumę i wraca do lonży, by ją przełamać. Nie było mi jej szkoda, nikt jej nie lubił. Nie traktowała nas z szacunkiem, a ja nie postanowiłem się jej poddawać. Co poradzę, że mam charakter dominanta? Dowiedziałem się też, że rodzice bachora byli u mojego właściciela złożyć na mnie donos, jako iż jestem niebezpiecznym koniem, i pozostaje tylko rzeźnia. Był oburzony i powiedział, że głupszego kłamstwa nie słyszał, a także że to wina trenera, że osoba niedoświadczona jeździła na trudnym koniu. Podobno Magda zażenowana sama wyciągnęła rodziców z biura. W tym się z nią zgodzę: rodziców nirmalnych nie ma.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 20, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Monte Carlo - dziennik konia szkółkowego Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz