Rozdział I

257 33 9
                                    

             Anders Fannemel
- Eh... - jęknąłem kiedy jasne światło zaczęło wlewać się pod moje powieki. Otworzyłem oczy i zaraz tego pożałowałem, ponieważ jasność mnie oślepiła.

Kiedy doszedłem już do siebie okazało się, że jestem w jakiś więzieniu i wcale nie jest tu jasno.

Na przeciw mnie znajdowały się metalowe drzwi z szybą u góry, przez którą widać było czarną przestrzeń.

Miejsce, gdzie się znajdowałem było duże. Nademną znajdowało się okno - to z niego wypływało to światło.

Stanąłem aby przez nie wyjrzeć. Dźwigając się poczułem się cały obolały. Spojrzałem na siebie. Miałem ubranie, które zakładałem ostatnio.

Właśnie! Jak się tu w ogóle znalazłem? Gdzie ja jestem? Próbowałem sobie cokolwiek przypomnieć. Nic z tego.

Przez okno zobaczyłem jakieś pola, a dalej inne budynki. Jest szansa, że dam radę się stąd wydostać! Jak by tu... tak! Szybko zacząłem szukać po kieszeniach mojego telefonu. Jest! Dziwne. Czemu ci co mnie tu zamknęli nie wzięli mi telefonu?

Dobra, mam szczęście. Szybko napisałem wiadomość do Roberta, cokolwiek. Następnie chciałem sprawdzić lokalizację lecz kiedy już miałem włączać aplikacje telefon padł.

- Kurde - powiedziałem na głos. Co teraz? Co teraz?

Postanowiłem sprawdzić drzwi. Zacząłem iść w ich kierunku, a w momencie, w którym miałem dotknąć klamki usłyszałem czyjś głos i podskoczyłem zaskoczony :

- Sam stąd nie wyjdziesz cwaniaczku - to był zdecydowanie damski głos. No chyba, że jakiś chłopak mówi jak dziewczyna. Nie, dobra. To był kobiecy głos.

Spojrzałem w stronę skąd wydobywał się dźwięk. Z lewej strony od drzwi w samym kącie gdzie światło słabo docierało siedziała jakaś postać. Dziewczyna wstała i wyszła z cienia. Wyglądała młodo, może na jakieś dwadzieścia - dwadzieścia kilka lat. Jej skóra miała ciemny kolor, coś z latynosów. Miała bardzo ciemne oczy, jak obsydian, równie takie same włosy, które spięte były w długi warkocz. Ubrana była w fioletową koszulkę - jeśli kiedyś były na niej jakieś napisy to dawno się starły - ciemne jeansy i zwykłe tenisówki. Zgadywałem, że była już tu od dawna.

- Co się patrzysz? Człowieka nie widziałeś? - rzuciła, co od razu wyrwało mnie z patrzenia na nią.

- Czemu? Czemu stąd sam nie wyjdę? - spytałem.

- Nie dasz rady. Za drzwiami stoi... - zawahała się - strażnik. Jeśli wyjdziesz on cię zabije. Nie żeby był to dla mnie jakiś problem.
Z nim nie ma żartów, robi co mu kazali. Kto mnie tu zamknął? - to ostatnie powiedziała ciszej tak jakby tylko do siebie.

- Doobra. Może zacznijmy od początku? - zdecydowałem, że dobrze by było mieć sojusznika. - Jestem Anders... Anders Fannemel. Skoczek narciarski. Skaczący samobójca. Krasnal, no dobra tak do mnie nie mów. - przedstawiłem się. Kiedy powiedziałem "krasnal" wydawało mi się, że się uśmiechnęła. Oj, to źle wróży.

- Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. - odpowiedziała. Aha, fajnie.

- Miło mi poznać panią Im Mniej Wiesz Tym Lepiej Śpisz - zażartowałem.

- Z żartami to do kabaretu. Jeśli chcesz się stąd wydostać musisz zachować opanowanie.

- Sie wie szefie.

Spojrzała się na mnie jak na jakiegoś dziwoląga.
Chyba mnie nie lubi.

Podeszła na środek celi i przykucnęła. Zaczęła mocować się z podłogą.

- Może byś mi pomógł... krasnalu?
Mimo iż nie spodobało mi się to zbytnio ruszyłem w jej kierunku. Okazało się, że próbowała podnieść jakąś klape. Pomogłem jej.

- Co jest niżej? - zapytałem.

- Wyjście. - odpowiedziała po czym skoczyła w dół.

- Super. Nie jestem taki głupi żeby skakać za nieznaną dziewczyną w... nie mam pojęcia gdzie. - powiedziałem sam do siebie i skoczyłem.

#####
Hej!
Coś tam napisałam, mam nadzieję, że się podoba :D


LostOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz