1.

118 8 1
                                    

   Ten shot jest trochę długi, wiem. Choć jako całość prezentuje się lepiej, jednak podzieliłam go na dwie części. Wesołych (spóźnionych) Świąt :3


Kiedy byłam mała, dostałam od matki kanarka. Nie pamiętam, które z kolei to były święta, ale wiem, że wtedy jeszcze je lubiłam. Rodzice zakryli mi oczy, żebym nie mogła podglądać, wzięli mnie za ręce i poprowadzili do salonu. To był naprawdę duży pokój, jednak rozłożony stół, po brzegi wypełniony pachnącymi potrawami, ozdoby wiszące wszędzie – na meblach, kominku, nawet na żyrandolu – a przede wszystkim ogromna choinka, która mieniła się tysiącami barw, sprawiały, że pokój ten stawał się mały i przytulny. Nie ziejący pustką i zimny jak teraz.

   Szliśmy ostrożnie, żebym nie potknęła się na zagiętym dywanie ani nie wpadła na ułożone w równym rzędzie krzesła. W końcu zatrzymaliśmy się, chyba wszyscy równie podekscytowani. Nie wiem, czy rzeczywiście tak było, jeżeli chodzi o rodziców, ale ja niemal skakałam z radości. Rodzice zawsze sprawiali mi wyjątkowe prezenty, jednak miałam wrażenie, że tamten będzie najbardziej wyjątkowy ze wszystkich. Cóż, nie pomyliłam się zbytnio.

   Gdy odsunęli dłonie od moich oczu, moje usta rozciągnęły się w chyba najszerszym uśmiechu, jaki kiedykolwiek widniał na mojej twarzy. Na małym stoliczku, tuż obok choinki stała średniej wielkości klatka, a w środku na złotej żerdce siedział mały, żółty ptaszek. Chodził po niej to w prawo, to w lewo, nie mogąc się zdecydować, czy bezpiecznej się cofnąć, czy może podejść bliżej, sprawdzić, kto przyszedł, kto patrzy na niego takimi dużymi, pełnymi podekscytowania oczami.

   Uwielbiałam tego kanarka, choć nigdy nie dałam mu imienia. Każda nazwa, każde słowo, jakim można by go określić, wydawało mi się nieodpowiednie, zbyt zwykłe dla niego. Ale jemu zdawało się to nie przeszkadzać. Musiał być naprawdę młody, bo szybko się do mnie przyzwyczaił. Minęło ledwie kilka tygodni, a mogłam wypuszczać go z klatki bez obawy, że ucieknie ode mnie. To lubiłam w nim najbardziej – słuchał mnie jak nikt inny. Mogłam opowiadać mu o wszystkim, a on nigdy nie miał nic przeciwko, a na dodatek wykonywał najprostsze polecenia – przylatywał, kiedy go wołałam i grzecznie wracał do klatki, kiedy było trzeba. Był tylko ptakiem, więc nie mógł rozumieć trudniejszych rzeczy, ale jeśli coś umiał, robił to, gdy mu kazałam.

   Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego tak chętnie wracał do klatki. Czy nigdy nie chciał być wolny, latać pod gołym niebem, zamiast patrzeć na mnie ciekawie zza złotych, błyszczących prętów? Dlaczego wolał więzienie od świata, w którym nic by go nie ograniczało? Wtedy tego nie rozumiałam, jednak teraz wiem, że on zwyczajnie nie znał niczego poza złotą klatką. Ta niepozorna rzecz była całym jego światem, nie miał pojęcia, że istnieje coś poza tym. Nie obchodziło go, że ma tylko mnie, że przestrzeń, na jakiej żyje, ogranicza się do tego małego kącika. Zawsze chętnie wracał do swojego świata, kochał go. Chyba lubił swoje życie.

   Lecz to życie się skończyło. Kanarek zdechł niedługo po tym, jak matka odeszła ode mnie i od ojca. Skończyły się rodzinne święta – jedyny czas, który rodzice poświęcali tylko mnie, kiedy nie przejmowali się tylko i wyłącznie pracą, kiedy było przytulnie i ciepło.

   Patrząc na to z perspektywy czasu, myślę, że chciałabym być taka jak mój kanarek. Mieć swój mały światek, do którego nie miałby wstępu nikt prócz mnie, miejsce, które bym kochała, dzięki któremu mogłabym się cieszyć ze wszystkiego, choćby z takiej głupoty, że ktoś na moment otworzyłby drzwiczki mojej klatki i pokazał mi cząstkę innego świata. A potem mimo wszystko wracać tam, gdzie byłoby moje miejsce. Bo tam byłby mój dom.

Świat Chloé || Miraculous [two-shot]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz