📝Lista gości📝

743 64 58
                                    

- Sherlock.

Strzał w ścianę.

- Sherlock, naprawdę powinniśmy zaprosić Mycrofta.

Strzał w ścianę.

- Sherlock.

- Zgodziłem się na Lestrade'a, muszę tu znosić jeszcze mojego brata? - detektyw owinął się szlafrokiem i skulił w fotelu, twarzą odwracając się ku rudym płomieniom trzaskającym w kominku.

- Sherlock, Mycroft to twoja rodzina, czy ty- SHERLOCK!

Kula przeleciała ze świstem tuż obok ucha Johna, który podskoczył przerażony, po czym spojrzał najpierw na ścianę, w której – tuż za jego głową – widniała piękna dziura po pocisku, a potem na detektywa, który odwrócony tyłem do niego, wyciągał rękę za siebie. Palec miał położony na spuście czarnego pistoletu, jakby tylko czekał, czy Watson powie coś jeszcze.

- Ty jesteś moją rodziną, John – brunet przewrócił się na drugi bok i wlepił spojrzenie dwojga błyszczących, błękitnych oczu w roztrzęsionego współlokatora. W nastrojowym świetle bijącym od kominka wyglądał niemal jak kot. Brakowało mu tylko uszu i długiego ogona, którym leniwie machałby w powietrzu. - Nie możemy po prostu spędzić tych świąt we dwoje? - jęknął niezadowolony. - Mycroft pewnie i tak ma inne plany. I coś mi się wydaje, że łączą się z Gunterem – dodał, przymykając oczy i spuszczając wzrok.

- Gregiem – poprawił go Watson i zaczerpnął gwałtownie powietrza do płuc. Wiedział, że jego przyjaciel jest nieprzewidywalny, ale jeszcze nigdy nie próbował strzelić mu w głowę. Doktor wciąż nie potrafił tego zrozumieć. Jest aż tak irytujący?

- Na zdrowie – fuknął Sherlock i wyciągnął nogi przed siebie, po czym rzucił pistolet na biurko tak niedbale, że ten ledwo doleciał. Zatrzymał się na krawędzi, zakołysał... i z hukiem zleciał na podłogę. Brunet wzdrygnął się i popatrzył na rozświetloną kolorowymi lampkami choinkę, a potem na jemiołę podwieszoną pod sufitem pomiędzy ich fotelami. Uśmiechnął się półgębkiem. Był już pewien, jakie ma plany na jutrzejszy wieczór; wieczór Wigilijny. - Pani Hudson wyjechała do siostry, prawda? - spytał, zerkając w stronę Johna, który aktualnie masował palcami skronie, patrząc tępo w podłogę.

- Tak – odparł zdawkowo, po czym z westchnięciem podniósł głowę i spojrzał na ukochanego. - Sherlock, musisz nad sobą panować. Kiedyś nie uda ci się tak celnie trafić i naprawdę przez przypadek mnie rozstrzelasz – powiedział zupełnie poważnym, stanowczym tonem, chociaż w jego przyciszonym głosie wyczuwalna była nuta strachu i niepewności. Słysząc słowa doktora, brunet zerwał się z fotela i podszedł do niego energicznym krokiem. Następnie pochylił się nad mężczyzną, kładąc dłonie na oparciu kanapy, po obu stronach jego głowy.

- Zapamiętaj sobie jedną rzecz, John – wymówił te słowa twardo, jak rozkaz. - Ja nigdy bym cię nie rozstrzelał. Nie wiem w ogóle, jak mogłeś sobie pomyśleć coś takiego – warknął, odsuwając się i zaciskając usta w wąską kreskę. Zmierzył doktora z góry na dół chłodnym spojrzeniem, po czym wziął głęboki wdech. Poczuł się naprawdę urażony tym, co powiedział jego współlokator, pomocnik, przyjaciel, partner.

Odwrócił się na pięcie i bez słowa ruszył do łazienki.

- Przepraszam – usłyszał jeszcze, zanim otworzył drzwi do pomieszczenia. Zerknął niepewnie w stronę salonu. John wstał z kanapy i patrzył teraz na niego smutnym wzrokiem. Zrobił kilka nieśmiałych kroków w stronę detektywa, jakby w obawie, że ten spłoszy się i ucieknie. - Wiem, że masz celne oko, i że mnie kochasz – powiedział i zamilkł na chwilę, zastanawiając się, jak sformułować dalszą część swojej wypowiedzi. - Po prostu przestraszył mnie ten strzał. Pół centymetra mniej i kula przeszłaby mi przez ucho – dodał, robiąc jeszcze kilka dłuższych kroków w stronę mężczyzny, który zamarł w zupełnym bezruchu z palcami na klamce. - Nie chciałem cię tym obrazić – John uśmiechnął się delikatnie i wyciągnął rękę przed siebie, układając dłoń na policzku Sherlocka. Ten zaś przez chwilę stał niewzruszony, a potem wtulił się w rękę blondyna. Chwilę później siedzieli już w sypialni detektywa: doktor na krawędzi łóżka, obejmując Holmesa, który skulił się na jego kolanach.

- Nie potrafiłbym cię zabić, John – szepnął. - Nienawidzę kiedy myślisz o mnie jak o sadyście – dodał słabo, wtulając się mocniej w jasnopomarańczową koszulkę Watsona.

- Nie jesteś sadystą, kotku – mężczyzna przeczesał ciemne loki Sherlocka. - Nie jesteś też psychopatą, świrem ani żadnym cholernym socjopatą – dodał równie cicho, gładząc przyjaciela po plecach. - Jesteś piękną, uczuciową bestią. Tylko moją, teraz i na zawsze. Nie musimy zapraszać Mycrofta, jeśli tak bardzo nie chcesz. Możemy spędzić jutrzejszy dzień tylko we dwoje – uśmiechnął się ciepło, chociaż wiedział, że detektyw z twarzą przyciśniętą do jego piersi nie może tego zobaczyć.

Żadnemu z nich nie chciało się w tej chwili ruszać z miejsca.
~
Nie wiem, czy wyczekujecie jutrzejszego dnia tak samo niecierpliwie jak ja, ale na osłodę jeszcze tych kilkudziesięciu godzin, które musimy przeżyć, żeby doczekać się w końcu Wigilii, wrzucam dzisiaj króciutki bonus :3

Mam nadzieję, że się podoba ^^

Do napisania jutro (o ile ktoś z Was znajdzie w ogóle czas na Wattpada xd) i Wesołych Świąt, mordki wy moje ;*

✔Grudzień 2017 || Johnlock✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz