Prolog

10 2 0
                                    

Życie. Samo to słowo brzmiało co najmniej dziwnie, obco. Jak długo byłam nieobecna? Skąd wróciłam? Czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Próbowałam przypomnieć sobie rytm świata, który mnie kiedyś otaczał. Płynęłam z prądem, byłam cicha i uważna. Zdobyłam się na wysiłek, by spróbować się uśmiechnąć, kiwnąć głową, wstać. Wykonałam milion gestów, z których składa się codzienność. Te, które zapamiętałam, były jak łza w oku nieskończoności. Studiowałam kolejne do momentu aż znów stały się odruchami, lecz prześladowała mnie myśl, że źle siebie do tej pory znałam. Że myliłam się co do wszystkiego.

Coś bliżej nieokreślonego, jasnego i kulistego gdzieś w górze przygasło. Nie zastanawiałam się nad zdefiniowaniem tego zjawiska, bo byłam otępiała jak po zażyciu silnego środka znieczulającego, kiedy przestaje działać. Wyciągnęłam przed siebie swoją rękę, ale jej już nie widziałam. Poczułam za to pokrzepiający uścisk małego dziecka, który mimowolnie odwzajemniłam w obawie, że postępujący cierpki mrok zerwie naszą więź. Zawsze instynktownie bałam się ciemności, dodatkowo odżyły przekonania, że światło dzieli wszechświat na dwie części: dzień i noc, widzialne i niewidzialne, dobro i zło, życie i śmierć.

Ale ten głęboki mrok dawał ukojenie. Niósł ze sobą nicość, w którą zapadałam, zanim całkowicie zatraciłam się w tym stanie. Nie byłam świadoma niczego prócz siebie samej, swojego umysłu unoszącego się w ciemności tak gęstej, że miała własny zapach, kolor i smak. Ta aksamitna otchłań zrobiła się bezpieczna niczym matczyne łono.

W jednej chwili otulająca mnie poświata została przebita trzema strzelistymi arkadami, ze świetlistymi punktami u ich podstawy. Nie unosiłam się już, a raczej mknęłam przez wirujący tunel w ich stronę. Początkowo widziałam tylko plamkę, ale kiedy zbliżałam się ku niej w oszałamiającym pędzie, światło rosło nawet w moich zamkniętych oczach, przybierało kształt luźno skręconej spirali, jakby płynęło z wirującej latarni. Nagle znalazłam się w środku, stałam się jego częścią. Lewitowałam z tak zawrotną prędkością, że jasność wokół znieruchomiała, nie była już jednolitym strumieniem, tylko zbiorem przemykających obok, ginących w ciemności cząsteczek, alabastrowych śnieżynek światła. Przez cały ten czas czułam przy sobie obecność kogoś bliskiego, kto ciągnął mnie za sobą, prowadził przez srebrzystą zamieć ku zwieńczenia spirali, do źródła. Nasza więź była mocna, krzepiąca. Teraz kiedy znowu byliśmy razem, już się nie bałam.

Nie czułam bólu, strachu, pożądania. Jakby wszelkie naturalne cechy zanikały. Im mniej miałam ludzkich odczuć, tym więcej wiedziałam o wszystkim. Świadomość tego rozsadzała mi głowę. Nie miałam pojęcia, co z nią zrobić. Biorąc pod uwagę pierwotną naturę życia, jego same początki, to rozwój pierwszej komórki polegał na tym, że podzieliła się na dwie. Jedynym celem życia było przekazywanie wyuczonych reakcji. Nie było wyższego celu. Więc jeśli się zastanowić, co miałabym zrobić z nagromadzoną wiedzą, odpowiedź brzmiała: przekazywać ją. Tak jak pojedyncza komórka, przemierzająca czas.

Nagle przeszył mnie ból, nie fizyczny, tylko emocjonalny, duchowy. Potężna siła wciągnęła mnie z powrotem w wir i zaczęła oddalać od światła. Chciałam krzyczeć, kurczowo trzymać się prowadzącej mnie dłoni, podczas gdy uciekające światło na nowo zlało się w jednolitą, odległą całość.

Znowu nastąpiła zmiana i wszystko stało się niczym. Rozejrzałam się. Coś mi nie dawało spokoju. Przede mną pojawiła się ściana. Nie miała okien, nie stały przy niej żadne meble, nie było też drzwi. Była zupełnie obca, ale przy tym na swój sposób znajoma. Zaczęłam ją rozpoznawać. To nie żadna ściana, tylko sufit. Unosiłam się pod nim, niemal napotykając z jego strony na łagodny opór przy każdym ruchu. Zupełnie zaskoczona obróciłam się w powietrzu i spojrzałam w dół. W mroku majaczyło jakieś łóżko, nad nim kilka postaci.

„Co się ze mną dzieje?" - zaniepokoił się mój głos wewnętrzny. - „I dlaczego ten pacjent tak mocno krwawi?". Wtedy przyjrzałam się bliżej i doznałam prawdziwego szoku. To byłam ja, zobaczyłam z góry siebie. Leżałam na stole operacyjnym i znałam tę salę. Zalewało ją mocne białe światło. Wszystko wokół wydało się jasne, czyste. Wpatrywałam się porażona widokiem błyszczącej, rozlewającej się kałuży krwi. Gdy uścisnęłam małą rączkę, ukrytą całkowicie w mojej dłoni, poczułam odwzajemnienie. Wystarczyło to prawie, bym uznała, że warto żyć. Prawie. Widziałam też, jak ktoś rozplata moją dłoń, której uścisk czułam przez cały ten czas. Nie wiem skąd, ale znałam tą bladą twarz dziecka z burzą loków na głowie i zadartym noskiem. Spojrzało na mnie uśmiechając się, a wielkie oczy wyrażały powitanie, albo raczej pożegnanie. Zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu jestem sama. O ile to w dalszym ciągu było jeszcze życie.

Otwarłam oczy i zaraz zamknęłam. Po chwili ponownie. Oślepiło mnie ogniste słońce, jakbym była w piekle.

Zrzuciłam koc i przesunęłam ręką po nogach. Pod palcami wyczułam delikatny, ale drapiący zarost. Zawstydziłam się, bo rzadko dopuszczam do takich sytuacji. Najdziwniejsze jednak było to, że nie pamiętałam, kiedy ostatnio się depilowałam. Wysiliłam umysł, ale wspomnienia przykrywała biała i puszysta wata, przez którą za nic w świecie nie potrafiłam się przedrzeć.

Chciałam wstać i iść, ale coś mnie powstrzymało. Spojrzałam na rękę, była przypięta do kroplówki, która już prawie się kończyła, bo w wiszącej butelce zobaczyłam jedynie smętną, polekową pozostałość, a wesoło ulatujące do góry bańki zwiastowały jej szybkie opróżnienie.

„Ktomnie leczył? Dlaczego? Czym?" - zaniepokoił się znowu mój głos wewnętrzny. Tepytania wracały do mnie, bez względu na to, jak bardzo się przed tym broniłam.Nic nie pamiętałam. Błoniaste zapomnienie opanowało mój umysł i choć walczyłamz nim z całych sił, wszystko co wiedziałam mówiło, że jestem słaba, leżę wszpitalnym łóżku i patrzę na stojak od kroplówki. Cała reszta była jedyniemglistym oparem. Echem w mojej głowie rozbrzmiewał głuchy dźwięk wgniatanejblachy oraz brzęk tłuczonego szkła. Coś mnie nieźle poturbowało, stąd amnezja.Odpięłam wężyk od wenflonu i chwiejnym krokiem skierowałam się do drzwi.Uniosłam obolałą dłoń. Z wahaniem, jak gdyby nie była to klamka, lecz śpiącakobra.

Zobaczymy się wczoraj (Rozdziały 1& 2)Where stories live. Discover now