Ukochana

21 1 1
                                    

Kolejna noc.
Godzina pierwsza? Może druga? Nie wiem. Jest ciemno i głucho. Sąsiedzi dawno już ucichli. Nikt nie stuka w podłogę, nikt nie słucha muzyki, nie słychać żadnych rozmów.
Cisza. Kompletna cisza.
Jak co noc leżę na brzuchu na twardym łóżku w pustym domu. Moim domu. I żyje. Niestety żyje. Żyje samotnie. Nikt mnie nie odwiedza i tak spędzam mało czasu w swoich własnych czterech ścianach. Całymi dniami pracuje. Ale dlaczego? Nikt nie wie. Nawet ja.
Jedynego kompana, którego posiadam to właśnie cisza. Och... Jak ona jest kojąca i przerażająca jednocześnie. Ona zna wszystkie moje słabości oraz marzenia. Ile to razy wysłuchała moich błagań, czy żalów. Widziała moje łzy spływające po bladych policzkach, które tworzyły małe potoki. Zawsze była przy mnie w chwilach słabości. Ale czy kiedykolwiek czułem się silny?
Wątpię...
Ciągła niepewność, ciągły stres. Chce odpocząć, ale odpocząć porządnie. Odciąć się od wszystkiego. Poczuć, że życie ma jasną stronę.
Ale ona tu jest. Stoi i patrzy na mnie swoimi niewidocznymi oczami. Czuje jak przebija mnie tym wzrokiem na wylot. Zna mnie doskonale, a ja jej nie znam wcale. Wiec czemu się nie ujawni? Czemu mi nie pomoże, chociaż widzi moje łzy? Czemu mnie nie pocieszy, kiedy ponownie mam doła? Czemu... Czemu ona nie chce?
Przekręcam głowę, aby ciepło poduszki teraz ogrzewało mój lewy policzek. To są jedyne ruchy na jakie mnie stać w tej chwili. Nie chcę spać... Nawet nie mogę. Nawet Morfeusz do mnie nie przychodzi...
Więc marzę. Wkraczam w swój mały świat. Mam tam wszystko czego potrzebuję. Własny dom na przedmieściach, lepszą pracę, gdzie szef mnie szanuje, a nie wykorzystuje, czy oszukuje w żywe oczy. Wszystko urządzone w najmniejszym detalu. Dokładnie wymierzona odległość pomiędzy meblami i rzeczami znajdującymi się w oraz na nich. Książki mają swoje miejsce w biblioteczce obok szafy. W szafie mam zarówno ubrania galowe oraz codzienne. Po drugiej stronie znajduje się kanapa, a z lewej strony znajduje się szafka z szufladą, a na niej stoi telewizor. W tej szufladzie znajduje się cała skarbnica. Wszystkie moje myśli. Wszystkie moje idee, pomysły, plany. Wszystko. I właśnie wymyślam kolejne dzieło do kolekcji. Niezwykły scenariusz, który nigdy nie wejdzie do kin. Dlaczego? Bo to scenariusz alternatywnego mojego życia.
Kolejny ruch piórem i czarny atrament jakby zyskuje duszę. Nie jest już tylko jedną wielką plamą w kałamarzu. Dostał niezwykłe zadanie. Dostał idee. I musi ją teraz chronić za wszelką cenę na tym papierze. Ostatni ruch i arcydzieło ukończone. Nim wyląduje w szufladzie to jeszcze raz je przeczytam. Albo dwa razy. Naciesze się swoim tworem.
I słyszę ten dźwięk. Cudny dźwięk dzwonków przy drzwiach. Wiem kto to. Moja ukochana. Wróciła do domu. Wróciła do mnie. Nie widziałem jej długo. Może parę godzin. Lubi swoją pracę i nie chce jej stracić.
Kroki. Lekkie kroki wypełniają moje uszy i stają się wyraźniejsze. Spoglądam na drzwi i staje w nich moja ukochana. Wygląda jak anioł, który przyleciał prosto z niebios. Biała suknia delikatnie spoczywała na jej ciele, a skóra jakby delikatnie świeciła białym światłem. Jasne blond włosy rozpuszczone i delikatnie falujące przy każdym kroku dodatkowo potęgowały ten efekt. I ta poza, ten wzrok. Mógłbym oglądać te oczy bez przerwy i nigdy by mi się nie znudziły. Spoglądam na nią i nie mogę się ruszyć. Jest taka piękna. Czarująca. Mój najdroższy skarb. Uśmiecha się do mnie. Stawia pierwszy krok. Sukienka jakby pływa i tańczy razem z nią. Jej śnieżnobiały uśmiech ciągle skacze pomiędzy obrotami. Ona nie idzie. Ona płynie do mnie tanecznym krokiem. Wygląda tak olśniewająco. I w ogóle nie przeszkadzają mi te czarne plamy na sukience...
Zdziwiony grymas od razu wskoczył mi na usta. Cały jej blask znikł i zostały tylko plamy, które powiększają się z każdym krokiem. A mimo tego ona się dalej uśmiecha. Moja ukochana... Chce wstać, ratować ją. "Co się właśnie kurwa dzieje?" tego mam pełną głowę. Lecz... Nie mogę...
Ciało odmawia ruchu. Mogę tylko patrzeć. Patrzeć i cierpieć jak moja ukochana nabywa coraz większe czarne plamy na sukience, które przechodzą na jej skórę. Kolejny piruet i wpada na stolik, który został postawiony tam z niewiadomych przyczyn.
I szkło. Pełno szkła. Moja ukochana... Rozbiła się. Jej ciało się rozsypało jakby było złączone z milionów malutkich kawałków szkła. Zniknął blask, zniknął uśmiech, zniknęły rozpuszczone włosy, zniknęła biała sukienka. Zostało tylko bezbarwne szkło, które coraz bardziej zdobią dywan. I ja, który bezczynnie siedzi i przygląda się tej masakrze. Czuje jak krople łez wypływają z moich oczu.
Jednak czarne plamy się nie poddają. Opanowują wszystko. Pełzną po ścianach, meblach, moim arcydziele, aż są coraz bliżej mnie. Wszystko się rozpada. A czerń chce więcej. Przechodzi na mnie i wije się na moich kończynach. Każdy jej dotyk powoduje ogromny ból, jakby ktoś wypalał całą moją skórę razem ze wszystkimi nerwami. Krzyk wypełnia to pobojowisko, które kiedyś nazywałem domem. Spoglądam na to wszystko w agonii. Czerń wpływa mi do ust, uszu, nosa oraz oczu wypalając wszystkie moje organy i atakujące mózg.
Zlany potem otwieram powieki. Jestem znowu w swojej kawalerce. Oddycham głęboko i niespokojnie. Podnoszę ledwo swoje zmarnowane ciało i macam dłońmi swoją twarz. I czuję, że jestem obserwowany. Przestaje się poruszać jak sparaliżowany. Po chwili przekręcam powoli głowę i widzę...ją. Siedzi na krześle przy łóżku.
Moja ukochana. Moja luba. Siedzi właśnie przy mnie. Jednak jest inna. Nie ma tego pięknego uśmiechu. Nie ma tej pięknej sukienki ani rozpuszczonych włosów. Wygląda teraz jakby przeżyła piekło. Jej ubrudzone sadzą włosy spoczywają na jej ramionach w strzępach. Sukienka podarta, dziurawa oraz całkowicie czarna. Jej skóra wygląda jakby przeżyła co najmniej kilkaset lat. Nawet jej obecny uśmiech jest inny. Pełen oszustwa niż miłości. I tak spoglądamy na siebie. Ja na nią, a ona na mnie. Cisza jest tak nieznośna, jakby wbijali mi tysiące igieł w całe ciało.
Lecz nie mogę nic zrobić.
Moje oczy są wbite w jej twarz i próbuję zgadnąć co myśli, czy czuje. Cokolwiek. Nie mogę się ruszyć. Czuję jakbym ważył kilka ton, a nie te kilkanaście kilogramów. Mogę tylko patrzeć i czuć jak łzy zdobią moje policzki i powoli wsiąkają w poduszkę. Patrze na nią i błagam, choć nic nie mówię. Chce jej tyle powiedzieć. Prosić, zapewniać, przepraszać, błagać. Nie chce aby ponownie odeszła, choć jej się trochę boję. Chce mieć już ten stan za sobą. Chcę poczuć ulgę. Chcę wyjść z tej agonii emocjonalnej. Radość - chce to poczuć jeszcze raz...
A ona siedzi. Bez emocji, jakby siedziała przede mną zwykła, szmaciana lalka. Niespodziewanie wstaje i zbliża się do mnie. Czuję jak serce podchodzi mi do gardła i przyśpiesza. Mój oddech staje się coraz głębszy i nieregularny. Pochyla się ku mnie i kładzie swoją lodowatą dłoń na moim policzku. Zbliża swoje usta i czuję jakby ktoś przyłożył mi mroźną stal do czoła. Spogląda pustym wzrokiem w moje oczy i kręci głową na boki. Nie zgadza się...
Prostuje się powoli i odwraca. Powolnym krokiem odchodzi ode mnie. Chcę wyciągnąć dłoń, ale nie mogę. Czuję wielki smutek, który dokłada dodatkowe kilkanaście ton do masy mojego ciała. A ona nagle zatrzymuje się i odwraca wzrok. Patrzy na mnie po raz ostatni dzisiaj i znika z mojego pokoju. Zostaje sam.
Zostaje sam razem z ciszą.
Teraz jej obecność boli kilkaset razy mocniej niż ostatnio. Już się nie powstrzymuję. Płaczę głośno wbijając twarz w i tak już wilgotną poduszkę. Nie wiem jak długo utrzymuje się w takim stanie. Płaczę pomimo tego, że już nie mam sił płakać, a łzy nie mają już chęci spływać po moich policzkach. Z tego stanu wyrywają mnie brutalnie promienie słońca, które jakby z niechęcią i obrzydzeniem wpadają do mojego mieszkania. Jakby zostały tutaj wysłane za karę. Przynajmniej ja tak to odbieram. Podnoszę głowę, co kosztowało mnie mnóstwo siły. "Zaraz znów będę musiał iść do tej paskudnej pracy, gdzie znów będę popychadłem" szepczę pod nosem. Lecz nie to jest najgorsze i sprawia mi najwięcej bólu. Najgorsze dla mnie jest samotność i to, że nikt mnie nie chce...
Nikt...
Nawet moja ukochana...
Moja ukochana śmierć...

Ogień i lódOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz