Wieczna bitwa

10 1 4
                                    



Nie miałam w sobie już ani krzty siły. Opadłam na kolana, rozchlapując wokół czerwone błoto. Miecz upadł tuż obok mnie, nawet nie zauważyłam kiedy go puściłam. Odchyliłam głowę ku niebu, tak przeraźliwie błękitnego, bezchmurnego. Walka toczyła się dalej. Krzyki, zgrzyt metalu uderzającego o metal, jęki rannych, krakanie wron czekających na pobitewną ucztę.

Co rusz ktoś mnie trącał, kopał i popychał, ale nic już nie czułam. Tylko zmęczenie, tak przeraźliwe i obezwładniające. Czas zwolnił. Z powrotem spojrzałam na wyszczerbiony miecz - służył mi od lat, stracił swój blask, nie miałam ani chwili aby należycie o niego dbać. Od dłuższego czasu nie było niczego poza walką. Walczyliśmy dzień i noc, w deszczu i upale, odpierając ataki nacierających na nas grup. Każda kolejna była liczniejsza i lepsza od poprzedniej, ale jakoś dawaliśmy radę. Wygrywaliśmy sprytem, uciekaliśmy się do niehonorowych podstępów byle tylko jakoś przeżyć. Łapaliśmy się skrawków naszego nędznego, krwawego życia, jakby od tego zależał los całego świata. A tak naprawdę... Żadne z nas już nie pamiętało o co tak naprawdę walczymy. Nie pamiętaliśmy kto rozpętał to piekło, kto napuszczał na nas te demony w prawie ludzkiej skórze, dlaczego tak desperacko broniliśmy tego miejsca, dlaczego żaden oddział nie przychodził z pomocą. Nic. Zupełna pustka.

Jeden z moich żołnierzy przebiegł tuż obok mnie, po drodze spychając mnie z trasy pędzącej strzały. Wbiła się w błoto zaledwie cal od mojej stopy. Przeniosłam wzrok z kawałka drewna na mężczyznę, który zadał sobie trud i poświęcił cenną sekundę, żeby uratować moje nędzne życie. Leżał parę metrów dalej, patrząc na mnie błagalnie.

- Zrób to. Podnieś go.

Jego słowa zagłuszyły chaos. Przebił się przez mur otępienia, który wokół siebie zbudowałam. Kilkanaście metrów dalej, kompletnie poza naszym zasięgiem zobaczyłam po co tak desperacko biegł.

Sztandar padł. I nikt po niego nie sięgał. Wszyscy już się poddali?

- Przegraliśmy - wyszeptałam.

Sztandary, kiedyś dumnie powiewające na wietrze, zmieniły się w brudne szmaty. Wielokrotnie upadały w to czerwone błoto, pełne krwi naszej i wrogiej. Upadały, ale zawsze ktoś je podnosił. To był symbol naszej siły, nawet jeśli w niczym nie przypominał swojej pierwszej wersji. Ale to nawet lepiej. My także byliśmy w opłakanym stanie. Zbroje ledwo trzymały się całości, broń była wyszczerbiona i tępa, a od tygodni nie braliśmy porządnej kąpieli. Zresztą, każdy modlił się o kolejny przeżyty dzień, nie o luksusy.

Zdawaliśmy sobie doskonale sprawę, że w końcu przegramy. I ten dzień nadszedł. Umysł chciał złapać za broń, ale ciało nie miało już siły. Z każdą minutą co raz więcej ciał moich wieloletnich przyjaciół upadało obok mnie. Spoglądali pustym wzrokiem prosto na mnie, na jedną z nielicznych weteranów.

Wstań i walcz. Walcz za nas. Walcz! Mogłam przysiąc na duszę, że słyszałam ich okrzyki. Ponaglające i błagalne, układały się w najpiękniejszą pieśń wojenną jaką kiedykolwiek słyszałam. Serce biło do jej rytmu, pompując krew i tlen do mięśni, zmuszając je do ponownego wysiłku. Z głośnym jękiem po gwałtownej eksplozji bólu sięgnęłam po broń. Złapałam za ubłoconą rękojeść aż zbielały mi palce. To ostatni raz. Ostatni. Kolejnego nie będzie.

- Wstań - szeptały ciała poległych.

Czas przyśpieszył, nabierał ekstremalnej szybkości w którą się wpasowałam. Cięłam, blokowałam, unikałam, tańczyłam pośród krwi i ciał, walcząc nie tyle z wrogami ile z samą sobą. Pokonywałam swoje granice jedną po drugiej. Szybciej, mocniej, dalej.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 21, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Wieczna bitwaWhere stories live. Discover now