Rozdział I

538 59 28
                                    

„Jak to możliwe, aby człowiekowi przepełnionemu tak ogromnym cierpieniem udało się przetrwać?" - pomyślał Bucky gładząc kruczoczarne włosy osoby, o której właśnie rozmyślał. Gdy delikatnie prowadził dłoń po jego głowie zdawało się mu, jakby przez jego palce przepływały fale. Uczucie to wydało się być dla niego nadzwyczajnie przyjemne. Ogarnęła go ulga zmieszana z radością, gdyż po raz pierwszy od kilkudziesięciu godzin zauważył, że ciemnowłosy zasnął. Nigdy nie potrafił zadecydować, czy wolał wpatrywać się w wielkie oczy tematu jego rozważań, czy oglądać go pochłoniętego snem. W obu tych sytuacjach (z resztą jak w każdej innej) wyglądał zjawiskowo uroczo i Barnes nie potrafił oprzeć się chęci podziwiania go jakby był arcydziełem wiszącym w muzeum. W jego muzeum.

Co noc zadawał sobie tysiące pytań dotyczących jego czynów, zwłaszcza tego z dnia 16.12.1991. Nie chciał sobie nawet wyobrażać jak wyglądało życie Tony'ego w samotności. Bez rodziców. Bez kogokolwiek.

Czy to dlatego stworzył Jarvis'a?

Chciał znać odpowiedzi na wszystkie męczące go zagadki. Ale jak miał to zrobić? Jak podjąć tak trudne tematy bez ryzyka zranienia Starka?

Na dosłownie dziesięć sekund (ponieważ dłużej nie dałby rady) spojrzał przez okno znajdujące się po drugiej stronie pomieszczenia. Z sypialni milionera widok na ruchliwe miasto był onieśmielający, zwłaszcza nocą. W owym momencie gdzieś w dali można było już zauważyć wstające słońce, zwiastujące początek nowego dnia.

-James?- wymamrotał Tony, odwracając głowę w stronę mężczyzny. Najwidoczniej jego drzemka się już skończyła.

-Jestem dumny. Nie wiem, co by ze mną było, gdyby ci się nie udało.- uśmiechnął się Bucky. Nie musiał nawet kończyć wypowiedzi aby Stark zrozumiał, co miał na myśli. Od razu odwzajemnił uśmiech.

***

-Smacznego!- oznajmił zalotnie Barnes, kładąc na stole talerz. Tony ujrzał na nim cztery, lekko przypalone tosty. Każdy z nich był przekrojony na pół i zawierał ciągnący się, żółty ser oraz kawałki wyjątkowo pysznej wędliny. Całe danie było precyzyjnie polane pikantnym sosem pomidorowym i podane wraz z kubkiem porannej, mocnej kawy.

-Nie wierzę, czyżby udało Ci się dzisiaj nie podpalić kuchni?- żartobliwie zauważył Stark. Kucharza pochłonęła duma i można było ujrzeć w jego spojrzeniu radość. Tony'emu w pierwszej chwili zdawało się, iż widzi w jego oczach iskierki. Natychmiastowo sięgnął po kawę.

-Czy mamy jakieś plany na dzisiaj?- James usiadł po drugiej stronie stołu w jadalni.

-Owszem, ty masz. Rogers się dzisiaj z tobą spotka.- uniósł prawą brew robiąc wszystko, żeby nie zdradzić swej zazdrości.

Ale nie miał szans ze spostrzegawczością Barnesa. On od razu wiedział, co kryje się w jego głowie. Nawet chowanie się za kubkiem nie stało mu na przeszkodzie.

-Domyślam się, jakie uczucia tobą obecnie targają.- zaczął Bucky.- Nie masz powodów do zmartwień, Anthony. Obiecuję.

-Nie mam pojęcia o czym mówisz. - na te słowa Barnes przewrócił oczyma.- Lepiej się pośpiesz, bo Wszechmocny Kapitan zaraz podjedzie pod budynek na swoim skuterze przypadkowo zdzierając z siebie wszelkie ubrania aby zaświecić przed całym światem swą spoconą klatą.

Nie wiedząc co odpowiedzieć, Bucky wstał i udał się do sypialni aby zebrać swoje porozrzucane ubrania. Po pewnym czasie i rozejrzeniu się po wszystkich kątach sypialni udało mu się znaleźć całość, dlatego też ruszył w stronę łazienki. Tam zaś wziął zimny, szybki prysznic i obwinął się w pasie ręcznikiem. Umył zęby nakładając pastę na palec wskazujący, dwa razy użył na sobie perfum należących do Tony'ego, a na sam koniec ubrał się w swą odzież.

Gdy wrócił do kuchni ujrzał Starka, który po raz pierwszy na jego oczach zamiast skorzystać ze zmywarki zdecydował się własnoręcznie umyć naczynia. Zajęło mu porządną chwilę aby zorientować się, że w pokoju jest ktoś jeszcze. Steve.

-Bucky!- wykrzyknął radośnie wysoki blondyn. Bez chwili namysłu podszedł do niego, obejmując przyjaciela. Barnes nie do końca wiedział, jak długo ma trwać taki uścisk, więc czekał na reakcje drugiej strony - na jego nieszczęście, umięśnione bóstwo nie miało zamiaru prędko wypuścić go z ramion.

-Jeszcze tu jestem.- westchnął Tony kontynuując szorowanie. Dopiero kilkanaście sekund po owym przypomnieniu Rogers niechętnie poklepał przyjaciela  oraz odsunął się na zaledwie dwa kroki. Z jego twarzy ani na chwilę nie schodził uśmiech.

-O czym rozmawialiście gdy mnie nie było?- zapytał wprost.

-Ah, o niczym ważn-

-Ustalaliśmy terminy, w których będziesz spotykać się z nim lub ze mną. Ponadto Steve chciałby, abyś u niego zamieszkał.- rzekł Tony. James od zawsze ogromnie cenił w nim szczerość. Była według niego jedną z najważniejszych cech u drugiego człowieka, ponieważ nie chciał, aby ktokolwiek robił mu pranie mózgu. Czy to dosłownie, czy nie.

-Jak to?- napełnił się zdziwieniem. Zdziwieniem pomieszanym z niechęcią.

-Bucky, tak byłoby dla Ciebie lepiej. Dla nas wszystkich.

W tamtym momencie Stark parsknął śmiechem, ale Barnes nie był ani troszeczkę zszokowany. Takie rozwiązanie było idealne dla Kapitana. Mogło być także korzystne dla niego samego. Ale co z Tonym?

-Rogers, nie zaprzeczaj rzeczywistości. Dobrze wiesz, że między mną a nim nie ma negatywnych uczuć. Żadnych. Już dawno zrozumiałem, że tamta sytuacja... że to nie była jego wina.- Anthony podszedł niebezpiecznie blisko. Wówczas stanął oko w oko z blondynem.- Co więcej, doskonale zdajesz sobie sprawę z faktu, że między mną a nim jest coś więcej. To, że nie potrafisz tego przyjąć do wiadomości, to nie moja sprawa.

-Ciągle zachowujesz się jakby był twoją własnością.- odpowiedział mu równie poważnie  Steve.- To wszystko wygląda, jakbyśmy byli po rozwodzie i kłócili się o własne dziecko.

-Tyle, że...- wtrącił James.- Nie jestem waszym dzieckiem. W ogóle nie jestem dzieckiem, ani  tym bardziej przedmiotem, o który możecie się w ten sposób spierać lub nim dzielić. Jestem człowiekiem. Może i mam za sobą ruskie eksperymenty, może i mam metalową rękę, ale, cholera, jestem człowiekiem.

Po tych słowach zapadła cisza. Steve i Tony odsunęli się od siebie i obydwaj spojrzeli na Barnesa. On zaś - po chwili spędzonej w bezruchu i spoglądania na nich obu - odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia. Dopiero gdy podniósł palec aby nacisnąć guzik wzywający windę jeden z mężczyzn odezwał się:

-Gdzie ty idziesz?

Bucky spojrzał na moment w ich stronę, założył swą czapkę z daszkiem i przed wejściem do windy tylko wzruszył ramionami. Gest ten obie strony rozpoznały jako „nie mam pojęcia".

Stalowe drzwi zamknęły się.

Anthony momentalnie ruszył za nim, lecz nagle poczuł mocny ucisk lewej ręki. Rogers go zatrzymał.

-Daj mu odpocząć.

Stark wbił wzrok w ziemię, robiąc wszystko aby nie zacząć się trząść ani dać po sobie poznać, że zbyt mocno się denerwuje. Przez jego głowę przelatywało mnóstwo scenariuszy: wypadek drogowy, nieporozumienie z jakimś napakowanym dresiarzem z ulicy czy nawet zgubienie się w samym środku ogromnego miasta, będącego labiryntem idealnym w każdym calu. „Cholera."- pomyślał.- „Niech on się tylko nie zgubi." Uważał, że Bucky dopiero poznawał nowoczesny świat, a taka próba mogła zakończyć się dla niego źle.

-Nie popełnię tego samego błędu, co ty.- warknął Tony.- Nie wypuszczę go z rąk.

Gdy znalazł się już w windzie, przełknął ślinę i ponownie rzekł do Kapitana:

-Nigdy.

glad you're here // a winteriron storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz