Padało w nocy, więc miał na sobie żółte kalosze. Droga miała w sobie dużo dziur, ponieważ była wiejska, on starał się wskoczyć w każdą kałużę. Kolega obok niego marudził, że chlapie go po kolanach, ale go to nie obchodziło. Wyciągnął wyprostowaną rękę, aby dotknąć krzaków, które rosły w rowie i zerwał kilka listków, a potem rzucił je za siebie. Wiejący wiatr wzniósł je wysoko, a potem opadły na ziemię, kilka w brudne błotniste kałuże.
— On jest super — usłyszał głos po swojej lewej — Jego rodzice mają łódkę i dużego psa.
— Ty też masz dużego psa.
— Ale ich jest biały i wygląda jak mop.
— Och.
Odwrócił się, trzymając w garści kolejną kiść liści i rzucił je koledze prosto w twarz. Ten kopnął go za to w kolano, więc Wlad szturchnął go tak mocno, że przewrócił się w kałużę. Zaczął płakać.
— Przestań beczeć, ja nie beczę, a mnie boli bardziej.
— Myhuuuu.
Zacisnął ręce w pięści po bokach i patrzył na kolegę, który siedział tyłkiem w kałuży i cała jego biała bluzka była w błocie. Złapał się za materiał swojej i zacisnął wargi, wbijając małe obcasiki swoich sandałków w ziemię.
— Powiem twojej mamie, że to zrobiłeś — mówił kolega, nie przestając płakać.
Wlad rozluźnił ramiona i podszedł do niego, aby podać mu rękę. Tamten tylko popatrzył na jego wyciągniętą dłoń i na jego twarzy zagościł jeszcze większy grymas.
— Dziecko, muhu, powie mamie — mówił, śmiejąc się i podchodząc z tyłu, aby pomóc mu wstać chwytając go pod ramiona.
- Sam jesteś dziecko — odezwał się tamten, stawiając krótki opór, ale ostatecznie się wyprostował i stanął o własnych siłach — Tylko hultaje robią takie rzeczy.
— To ty mnie skopałeś.
— Ty zacząłeś.
— Nie skopałem cię.
— No i?
— No i to, że cię nie skopałem, głupku.
Szli oddaleni od siebie i oboje z rękami założonymi na piersi. Wlad spoglądał na czerwoną i usmoloną od wycierania łez brudnymi rękami twarz kolegi.
— Wyglądasz brzydko.
— Ty jesteś brzydszy.
— Masz brudną twarz.
— Naprawdę? — zatrzymał się i zaczął pocierać policzki, jeszcze bardziej pogarszając sprawę.
- Teraz wyglądasz jak prawdziwy brudas. Beksa lala to dlatego, że beczałeś.
— Pomóż mi — zapiszczał kolega i pociągnął go za rękę — Nie chcę być brudny.
— No i?
— Pomóż mi.
Westchnął i chwycił rąbek swojej trochę za dużej koszulki, aby wytrzeć twarz kolegi. Zaczął mocno trzeć, a ten narzekał, że to boli.
— Ciesz się, że brudzę dla ciebie tę bluzkę.
Skomlał jeszcze trochę, ale potem podziękował.
Doszli na brzeg jeziora. Domek znajdował się na brzegu lasu i pełno było opadłych igieł na podwórku. Wlad widział łódkę zacumowaną przy małym mostku, na którym stała drewniana ławka, podobna do tych w parku.
— Gdzie ten pies?
— Trzymają go w domu.
— Naprawdę?
— Jest biały i bardzo szybko się brudzi.
Podeszli do białej świeżo malowanej bramki i kolega otworzył zawias na furtce, aby wejść na podwórko. Nikt jeszcze nie przebywał na dworze, Wlad zastanawiał się, czy ktoś w ogóle mieszkał w tym domu, ponieważ w środku było kompletnie ciemno, ranne słońce jeszcze nie zdążyło ośwtietlić wystarczająco nieba, aby w domach było jasno, dlateo trzeba było zapalać lampki. Ale tak zawsze było u nich, rozpogadzało się w miarę upływu dnia.
Stali na ściółce z igiełek sosen, strzeliste drzewa pochylały się nad małym drewnianym domkiem, a kolega Wlada zaczął szurać butem i kopać dołek w ziemi.
— To, co robimy? — zapytał, mrużąc oczy.
— Nie wiem.
— To ty mnie tu przyprowadziłeś.
— Myślałem, że będą już na dworzu.
— No to trudno.
Stali tam jeszcze parę minut, oboje dłubiąc jakieś kształty w ziemi. Wlad schylił się i wziął mały patyczek, aby móc rysować kucyki. Po chwili kolega kucnął obok niego i narysował jego kucykom tło. Rysunek zaczynał być ładny, więc szkoda mu było, że zaraz go zostawią i zniknie.
Nagle usłyszeli skrzypienie zawiasów u drzwi i oboje odwrócili głowę w tamtą stronę. Pod małym daszkiem, jaki ochraniał ścieżkę, biegnącą obok domu stał niski chłopiec i wyższy od niego pies. Wlad wstał i otrzepał kolana, aby podejść i obejrzeć bestię z bliska.
— Cześć.
— Cześć.
— Jak masz na imię? — zapytał chłopiec, marszcząc brwi i nos, trochę, jak królik.
— Wlad, a ty?
— Aleksy — odpowiedział i wyciągnął rękę, a Wlad patrzył na nią podejrzliwie — Tata mówi, że jeżeli poznaje się kogoś nowego, to trzeba podać mu rękę.
Wyciągnął dłoń w jego stronę i pozwolił mu ją uścisnąć. Aleksy uśmiechnął się szeroko, co także sprawiło, że jego nos się dziwnie zmarszczył i jakby skurczył.
— No to teraz jesteśmy przyjaciółmi — powiedział — Miło cię poznać.
— To takie proste?
— Tata mówi, że tak. Ja mu wierzę. Mojemu tacie można ufać, zaufasz mu?
— Pewnie — zgodził się i uśmiechnął lekko, Aleksy puścił jego rękę, a on ją zabrał i przez chwilę się jej przyglądał.
Aleksy spojrzał w przestrzeń za nim i wtedy Wlad przypomniał sobie o swoim koledze, z którym przyszedł. Brudna koszulka i tyłek musiały rozśmieszyć Aleksego, ponieważ zachichotał cichutko, a kiedy zauważył, że Wlad go usłyszał, przyłożył palca do ust i puścił oczko.
— Czego nie weszliście?
Kolega zdążył się już otrzepać z brudu, z którego mógł się otrzepać i podszedł do nich, wymijając Wlada i uderzając ramieniem o jego ramię po drodze.
— Nie wiedzieliśmy, czy ktoś jest.
— To mogliście zapukać — odparł na to Aleksy i pogłaskał psa, który zaczął wąchać jego dłoń, aby przypomnieć właścicielowi o swoim istnieniu.
Zanim kolega zdołał coś powiedzieć, Wlad odpowiedział za niego.
— Vilmos się wstydził.
Aleksy uniósł brwi i lekko się uśmiechnął.
— Naprawdę?
— Wcale nie!
Stali i głaskali przez chwilę psa, który położył się na plecach i wystawił jęzor, a oni drapali go po brzuchu.
— Będzie cały brudny — powiedział Aleksy.
— Możemy go potem wykąpać w jeziorze.
— Wtedy będzie już nie do domycia.
Wlad spojrzał na psa, potem na dom. Rodzice Aleksego trzymali psa w domu.
— To jak ty go myjesz?
— W wannie.
— To dziwne. Wanna jest dla ludzi.
Aleksy pokręcił głową i gestem ręki, kazał im przestać głaskać psa, aby mógł się podnieść.
— I dla Stejsi. Idziemy na spacer do lasu, idziecie z nami?
— Jasne.
— Mi pasuje.
Po drodze rozdeptali rysunek Wlada i kolegi, ale go już to tak bardzo nie obchodziło. Patrzył na swojego nowego przyjaciela, który szedł zaraz obok niego i opowiadał mu, jak raz musiał wyciągać rzepy z uszu Stejsi.
— A raz nawet tata wyciskał jej kleszcza, potem mi go pokazał.
— I jak wyglądał?
— Czarny jak robak.
— Hm.
— Brzydki, już wolę mrówki.
— Ja też nie lubię kleszczy i komarów, komary są okropne. W lesie ich pełno
Aleksy uśmiechnął się i podał mu na chwilę smycz Stejsi, aby poszukać czegoś w kieszeniach.
— Wokoło domu już ich nie mamy, bo palimy takie zielone wężyki i one brzydko pachnął dla komarów, a na drogę tata dał mi to — powiedział i pokazał mu sprej w niebieskiej butelce — Mogę się z wami podzielić.
— Dobra.
Podał mu sprej i wyprostował się, unosząc ręce.
— Spsikaj mnie najpierw, a potem ja spsikam was.
Wlad zrobił, jak powiedział mu Aleksy, a potem oddał mu smycz ze Stejsi i sam wyprostował ręce. Potem spryskali jeszcze kolegę, przypadkiem psikając mu trochę w oczy, przez co znowu płakał.
— Przepraszam Vilmos, nie wiedziałem, że otworzysz oczy, a w szyję gryzą najbardziej.
— Nie przejmuj się — machnął ręką Wlad — On zawsze płacze.
— Wcale nie! — zajęczał kolega, wycierając się brudną koszulką.
Wlad westchnął i znowu chwycił rąbek swojej, aby otrzeć mu twarz.
— No już, przestań beczeć.
— Myhuuu, dobra, dzięki Wlad.
Aleksy dał mu jeszcze raz potrzymać Stejsi, a potem kiedy wyszli na skraj lasu, który łączył się z plażą nad jeziorem, podszedł do niego i chwycił za smycz razem z nim.
— Możemy się z nią przebiec, jeżeli chcesz, razem mamy wystarczająco dużo siły, aby ją utrzymać.
Wlad ścisnął mocniej smycz i uśmiechnął się.
— Dobra, przebiegnijmy się.
— Vilmos chcesz z nami?
— On... — zaczął Wlad.
— Nie chce mi się biegać — odparł kolega, przerywając mu — Poczekam tutaj na was i pomoczę nogi.
— Możesz wyprać swoją koszulkę.
— Będzie mokra — skrzywił się na to i pokręcił głową — To okropny pomysł.
— Jak nie chcesz to nie.
Kiedy biegli, Stejsi prawie im się wyrwała i była tak szybka, że Wlad czuł, jak nogi odrywają mu się od ziemi i wiedział, że jeżeli się potknie, to zostanie pociągnięty po plaży i prawdopodobnie naje się piasku. Jeżeli tylko Stejsi przyspieszyłaby jeszcze odrobinę, tak by się stało, miała jednak stałe tempo, więc pierwotny strach szybko ustąpił miejsca radości. Wlad zaczął się śmiać, a Aleksy śmiał się z nim. Kiedy dobiegli do małego molo, zawrócili i ruszyli w drogę powrotną truchtem, a Stejsi już także zmęczona szła obok nich.
— Twój pies to leń — zauważył.
— To prawda — uśmiechnął się Aleksy — Ale fajnie tak pobiegać i ona też to lubi.
— To prawda, fajnie.
Położyli się obok siebie na piasku i oddychali ciężko, Wlad patrzył, jak klatka piersiowa Aleksego unosi się i opada w szybkich oddechach. Kolega pływał po jeziorze.
— Wiesz — powiedział Aleksy i odwrócił się na bok, aby spojrzeć w jego stronę — Tata mówi, że jeżeli się z kimś śmiejesz, to ta osoba naprawdę jest przyjacielem.
— Skąd twój tata to wie?
— Ma wielu przyjaciół.
Wlad popatrzył w niebo, na którym chmury stawały się coraz bielsze i zaczynały przez nie prześwitywać pierwsze promyki słońca.
— A ty? Masz wielu przyjaciół Aleksy?
— Nie, nie mam. Tata mówi, że to trudne znaleźć tych odpowiednich i że nie wszyscy mogą być przyjaciółmi.
— ... ale my jesteśmy?
— A chcesz?
Pokiwał głową i założył ręce za głowę.
— Tak.
— To jesteśmy.
Wlad odwrócił się w jego stronę i zobaczył, jak Aleksy znowu uśmiecha się szeroko, szczerząc zęby, zauważył, że miał dziurę pomiędzy jedynkami i z tej odległości widział także piegi na jego twarzy. Naprawdę przypominał królika, jego lekko zadarty nos marszczył się przy każdym najdrobniejszym grymasie.
Wlada to rozśmieszyło, więc zaśmiał się cicho i uśmiechnął. Aleksy, który miał zmrużone oczy, kompletnie tego nie zauważył i odwrócił głowę, aby uśmiechać się w stronę słońca, którego już pierwsze promienie padły na plażę.
— Mam przyjaciela — wymamrotał do siebie.
Mama będzie taka szczęśliwa i dumna. A mu też było jakoś lepiej. Posiadanie przyjaciela było miłe.
CZYTASZ
momenty dłuższe i krótsze [rombul]
Fanfictionchyba nauczył się czerpać przyjemność z nich wszystkich.