500 słów sklecone na 45 minutach lekcyjnych jako praca klasowa. Polonistce się spodobało, to może wam też.
PS. WATTPAD USUNĄŁ MI TEN ROZDZIAŁ, DZIĘKI WATT ZJEBAŁEŚ.
Jeśli wcześniej zostawiłeś/łaś tu komentarz, zostaw jeszcze raz, bo prawdopodobnie go nie widziałam XD
Drzwi biura otworzyły się powoli, a w progu pojawiła się sekretarka. Zawsze przychodziła po osiemnastej, by donieść kolejny, pełny kubek kawy. Czekała mnie ciężka noc pracy, nie mogłem pozwolić sobie na odpoczynek, mimo że powieki miałem już absurdalnie ciężkie. Tym razem jednak ten dzień nie skończył się jak każdy inny. Nie zasnąłem z nosem w papierach, ani nie zdrzemnąłem się na szarej kanapie, stojącej w rogu biura. Tym razem wróciłem do domu.
Alina postawiła kubek na samym rogu biurka, ja byłem jednak zbyt nieprzytomny, żeby jej podziękować.
– Znowu w pracy? – spytała współczująco.
Przytaknąłem. Kolejna Wigilia, której nie mogłem spędzić z rodziną. Przysięgam, szef strasznie się na mnie uwziął, jestem tego absolutnie pewien. Byłem jednym z nielicznych pracowników, którzy na święta musieli zostawiać w biurze, tylko po to, żeby wypełniać liczne rubryki. Nigdy tego nie lubiłem, zresztą kto by lubił? Praca ta była niezwykle nużąca, wręcz usypiająca, więc nie dziwota, że ledwo miałem jeszcze otwarte oczy. Alina spoglądała na mnie z niepokojem, a ja nieprzytomnie wodziłem wzrokiem po biurze. Szare meble, rażący minimalizm i wręcz mdląca elegancja, nic się tu nie wyróżniało, nic nie intrygowało. Kompletna, bezbarwna pustka. I samotność.
– Dziękuję – wybełkotałem po dłuższej chwili.
Chciałem, by wyszła, zostawiła mnie samego, żebym mógł przynajmniej zadzwonić do żony. Ona jednak nie ruszyła się z miejsca.
– To wszystko – rzuciłem beznamiętnie. – Teraz może pani iść.
Milczała. Uniosłem brew i odrobinę się wyprostowałem.
– Coś nie tak? – wydukałem.
– Nic – odparła niemal natychmiast.
– W takim razie o co chodzi?
Tamta bez słowa położyła przede mną kartkę papieru, którą do tej pory przez cały czas trzymała w ręku.
– Wesołych świąt – dodała niemal niedosłyszalnie i wyszła.
Jej zmiana dobiegła końca. Mogła wyjść, pojechać do domy, spędzić czas z rodziną. Jakże jej zazdrościłem.
Tępym wzrokiem spojrzałem na kartkę. Kolejny dokument? Kolejna umowa do wypełnienia?
Nie. To był list.
Koślawe literki, błędy ortograficzne i kilka innych usterek, a na samym końcu podpis. Moja córka. Skąd list wziął się w biurze? Kto dostarczył go Alinie i kiedy w ogóle to się stało? Zacząłem czytać. Z każdym kolejnym słowem oczy zachodziły mi coraz to większą mgłą. Płakałem. Płakałem jak małe dziecko, bo nie miałem pojęcia, że moja własna córeczka czuła się tak samotna.
Wtedy właśnie to wszystko rzuciłem. Nie interesowało mnie, czy kiedykolwiek będzie mi dane wrócić do tej pracy i najmniej mnie to wtedy obchodziło. Byłem na siebie wściekły. Moja żona i córka od trzech lat czekały na mnie z Wigilią. Dlaczego zwlekałem tak długo? Czemu przez te sześć lat nie byłem w stanie zrobić tego, co powinienem, czyli po prostu wrócić tego dnia do domu? I w końcu najważniejsze – czemu dziecko, które tak zaniedbałem, które bez ojca spędzało każde święta i które tak bardzo odczuwało jego brak, było w stanie drżącą ręką napisać w liście „Kocham cię tato, nie znikaj"? Na te pytania nie znalazłem odpowiedzi. Nawet jej nie szukałem. Tamtego dnia po prostu wróciłem do domu.