Brak mi wody i brak mi uczucia.
Brak mi też współczucia.
I łudzę się, że być może kiedyś
dobrowolnie
Stanę po tej właściwej stronie pięknie i pokornieMiękki grafit ołówka trzymanego przez starszą kobietę łamie się, gdy pociąga ostatni zawijas literki „e". Już chce sięgnąć po metalową temperówkę, gdy chłód nocnego powietrza otula jej ramiona niczym delikatny, jedwabisty szal. Z ciężkim westchnieniem wstaje z antycznego, drewnianego krzesła, by zamknąć okno opatrzone mającą już swoje lata framugą. Wszystko w domu kobiety jest stare, wliczając w to nią samą. Wiosny mijają, a wygląd tego, co jest w środku oraz tego, co jest na zewnątrz, wciąż pozostaje niezmienny. Sam budynek jest jeszcze otoczony czymś, czego wszyscy się boją. Czymś nazbyt lepkim i piekącym, trochę gumowym, co skutkuje, że ciągnie się za każdym przez wiele mil. Wywołująca ciarki Wieczna Wdowa. Samotność. Staruszka zna tę postać aż za dobrze i choć nienawidzi jej z całego serca, nie potrafi się przed nią uchronić.
A wszystko zaczęło się od papierosowego dymu i popiołów najpierw strzepniętych do szklanej popielniczki, a później roznoszonych przez wiatr.
Pierwsze kroki rzekomej dorosłości są łatwe na tyle, by każdy stawiał je pewnie, jednak jednocześnie są też trudne i mylące do tego stopnia, że nikt nie zauważa, że to nie po twardej ziemi, a po kruchym lodzie stąpa.
Kiedyś ta staruszka była piękną, młodą kobietą o włosach w odcieniu słodkiego, jasnego miodu, który przy świetle dnia mienił się na złoto oraz brązowych oczach, w których radość odbijała się od obwódek i przelewała na wszystko, co znajdowało się w zasięgu wzroku. Ta panna miała w sobie jakiś blask, który nie pozwalał niektórym ludziom przejść obojętnie obok jej osoby. Zwyczajnie było coś nad wyraz urokliwego w jej ruchach, w jej mowie, w jej myślach.
Nie lubię komplementów,
A oni
Karmią mnie nimi,
Aż nie zwymiotuję
Uśmiechami niezręcznymi.To mnie przeraża,
Bo jestem tylko sobą.
Zwyczajną osobą,
Która próbuje się nie zgubić
W całym tym świecie smętów.Często myślała poetycko, bo lubiła pisać wiersze, które i tak – niestety – nic nie wnosiły do życia. Ani jej, ani innych. Wracając jednak do powodu jej samotności, poznała chłopaka. Bystrego, uśmiechniętego i chudego bruneta, który po lekcjach umykał za mury różnych budynków, by w spokoju upajać się nikotyną, której złotowłosa nie tolerowała. Ich pierwsze spotkanie przypominało raczej scenę z telenoweli, niżeli rozmowę nastolatków, którzy dopiero co otrzymali swoją upragnioną pełnoletność. Ona z niecierpliwością próbowała mu wbić do głowy skutki tego, co robił swojemu organizmowi, a on niewzruszenie stał obok niej, przyjmując te wiadomości ze stoickim spokojem, za którym kryło się zirytowanie. Oczywiście, rady rówieśniczki wchodziły jednym uchem, a wychodziły drugim.
Tak naprawdę był zagubionym chłopcem, którego odrzucano i potępiano ze względu na rodzinę. Miał jedno znane brązowookiej zajęcie, czyli niezdrowy nawyk palenia papierosów, który z czasem przerodził się w dziwną i niezrozumiałą dla innych pasję oraz rywalizację z samym sobą. Każdy nowy, wybrany przypadkowo budynek był niczym trofeum powieszone na ścianie. W głębi duszy młody mężczyzna nie miał do końca świadomości, że to był jego sposób na ucieczkę.
Życie obojga jakoś toczyło się dalej, często przeplatając ich losy razem i kpiąc sobie z ich niezadowolenia. Jednak ze spotkania, na spotkanie zaczynali dostrzegać w drugiej osobie drobne detale, które stawiały ją w nowym, bardziej przejrzystym świetle. Nagle jej wiersze przestały być tylko pustymi słowami, a dym papierosowy ulatujący z jego ust stał się sygnaturą.
Ale jedne zmiany pociągnęły za sobą drugie.
Mogłoby się wydawać, że role się odwróciły, bo złotowłosa zaczęła powoli uginać się pod natłokiem problemów, ale brunet usilnie próbował pomóc kobiecie, ignorując własne troski, które już od dawna przygniatały go mocno do podłoża. To przecież wydawało się słuszne, bo dla niego miłością było dbanie o tych, których kochał i ciągłe upewnianie się, że mają się dobrze. Mimo szkód wyrządzonych mu w przeszłości wierzył, że to bliskich trzeba było stawiać na pierwszym miejscu, a dopiero później zajmować się sobą.
Wtedy wszystko zaczęło się sypać i umykać im przez palce niczym popioły roznoszone przez wiatr, a zanim poetka zrozumiała, co się działo, stała nad grobem dawnego partnera, który umarł poprzez wyniszczenie swojego organizmu. Jak mogła przeoczyć moment, w którym jedzenie budziło w nim obrzydzenie, a sen kojarzył się tylko z koszmarami? Tak skończyła samotnie pośród ścian i mebli, które swoim wyglądem oraz wiekiem przypominały ją samą. Dla niej miłość była niczym więcej niż przykrym wspomnieniem, które próbowała utopić w alkoholu i depresyjnych wierszach, gdzie czaiło się nieme wołanie o wybaczenie.
Tak wiele twarzy na świecie i nagle okazuje się, że każda w głowie maluje swój własny obraz tego słodkiego i zarazem cierpkiego uczucia.
A grafit ołówka wciąż zapisuje słowa, które nie dają staruszce spokojnie śnić.
Twój głos
Tak cichy mimo głośnych myśli,
Wciąż szepcze moje zbrukane imię.Twoje oczy
Tak głębokie mimo powierzchownego smutku,
Wiecznie obserwują moją nagą duszę.Twoje ręce
Tak silne mimo głębokich ran,
Nieustannie ratują moje ciało przed upadkiem.I twój uśmiech
Tak ciepły mimo przykrych obelg,
Od zawsze ociera moje przepełnione goryczą łzy.A ja?
A ja nawet nie potrafiłam cię uratować.
![](https://img.wattpad.com/cover/130402443-288-k131227.jpg)
CZYTASZ
Wygasłe żarówki | zbiór one shotów
Short StoryCiche me słowa, szepczę je pod nosem, Przy odrobinie tuszu spoczną na i pod kartek stosem. W zdaniu, przed kropką, konstrukcje malutkie, Przy odrobinie szczęścia skończą jako historie krótkie. *Zbiór one shotów, ponieważ nie chcę ich już udostępnia...