Płacząca wierzba przy moście wydawała się bardziej płacząca niż zwykle. Gałązki prawie opadające na drogę zasłaniały horyzont za mostem, za którym leżał las. Wchodząc tam niebo robiło się ciemniejsze, a nastrój często robił się bardziej paranoiczny niż spokojny.
W drugą stronę droga prowadziła długim otoczonym przez pola łukiem w lewo, do miasta Gannaj.
Belili lubiła siadać pod wierzbą w specjalne okazje, jedną, a raczej jedyną z nich była karawana kupiecka. Kupcy od pamiętnych lat podróżowali między miastami Gannaj, Dahoteh i Nateh. Podróż zajmowała im zwykle około dwóch lat więc dwudziestodziewięcioletnia Belili widziała ją już trzynaście razy. Przewozili głównie jedwab, ale za dodatkowy bagaż brali klejnoty, zbroje i oczywiście żywność którą uzupełniali z czasem.
Dzielni kupcy uzupełniali się jeszcze dzielniejszymi Łowcami, najemnikami broniących ich przed dziką zwierzyną a czasem rabusiem. Od stuleci nie było słychać o żadnym napadzie na karawanę, więc wszyscy mieli spokojną podróż.
Belili jednak nie była spokojna, strach o brata równał się z ekscytacją zobaczenia wielkiej, stuosobowej armii bogatych kupców na wspaniale wielkich słoniach, wielbłądach czy koniach ozdobionymi jeszcze piękniej niż ten widok.
- Są już blisko - zauważyła.
Wstając otrzepała spodnie z piaszczystej ziemi i powolnym krokiem zbliżała się do karawany.
- No i znowu żegnamy się na dwa lata bracie - powiedziała cicho do siebie - a nawet nie spędziliśmy razem dwóch miesięcy.
Słonie zostawiały po sobie ślady tak głębokie, że można by było zrobić tam basenik dla dwurocznego dziecka. Konie które dosiadali uzbrojeni Łowcy prawie ją staranowały, a i nikt za bardzo nie zwracał na nią uwagi. Była tylko kobietą niższego stanu pracująca jako pomoc w stajni. Gdyby nie pieniądze, które zostawia jej brat, nie dałaby rady się utrzymać a natura zakazuje jej nieróbstwa więc pracuje ciężko.- Belili!
Ciekaw była co by było, gdyby wszystko prysło. Gdyby jej brat nie zostawiał jej tych wszystkich pieniędzy. Gdzie by żyła? Może Manet pozwoliłaby jej spać w stajni, mogłaby więc pracować dzień i noc. Może by jakoś przeżyła.
- Belili! Widzisz mnie?
Ocknęła się i spojrzała w stronę lekko zagłuszonego głosu, lecz nie mogła go odnaleźć. Błądziła między kupcami wzrokiem i szukała go, dopadł ją paniczny lęk że nie zdąży się pożegnać, miała ochotę płakać, zimno atakujące jej wnętrze coraz bardziej dawało się we znaki. Przed sobą zobaczyła Łowcę prowadzącego konia za lejce.
- Prze... przepraszam - odważyła się - czy widziałeś może...
- Odpieprz się, dziewczyno - trącił ją z barku
Straciła równowagę i upadła, niewytrzymała gniewu i krzyknęła - Kretyn!
Łowca jakby rzucił lejcami pozwalając koniu iść dalej bez niego, odwrócił się i szedł z chłodną miną do niej - Co?
- Kretyn! Skurwiel! - Wykrzyknęła głośniej niż poprzednio a on chwycił ją za włosy i rzucił tak że zatoczyła się pod wierzbę
- Coś chciałaś dodać? Suko?!
Sprawnym i wyćwiczonym ruchem ręki wyciągnął zza pasa pozłacany, groźnie wyglądający buzdygan który skierował w stronę jej głowy.
- Odebrało ci mowę? I dobrze, spadaj stąd i nie przeszkadzaj.
- Chcę pożegnać się z bratem! - Krzyknęła - Nie odejdę stąd póki...! - Znów się zatoczyła, tym razem od dość mocnego kopniaka w brzuch
- Ty... - Chciała powiedzieć więcej, chciała wstać i zabrać mu jego broń, miała ochotę na morderstwo, nie zamierzała się poddawać.
Ostatkiem sił spróbowała wstać podpierając się jedną ręką, jednak duszności jej na to nie pozwalały. Podniosła więc głowę by zobaczyć jak daleko już jest jej niedoszły oprawca. Zdziwiła się, bo ten leżał obok niej. Dopiero po paru sekundach zauważyła kawałek osady strzały wystającej mu z potylicy.
Kałuża krwi ją sparaliżowała, ale troska o brata brała górę ponad rozsądek i już szykowała się do biegu w stronę karawany. Ujrzała wtedy ogień. Ogień palący się na moście, droga jest zablokowana! Padł słoń z wielkim hukiem, tajemnicza postać odziana w czarny, przyciasnawy strój eksponujący muskulaturę, z kapturem i maską na połowę twarzy z równie tajemniczą precyzją odrąbała mu nogi.
Krew była wszędzie, najwięcej na rękach tych ludzi którzy byli razem z tą postacią. Kupcy zostali masakrowani, zdziwiła się czemu jeszcze żyje. Cokolwiek by się nie działo nie widziała jednak swojego brata, ze strachem i łzami w oczach pobiegła w ogień.
- Oksigu! - Wykrzykiwała płuca - Oksigu! Proszę!Zdała sobie sprawę z tego, że znowu leży. Tym razem kopniak był jeszcze silniejszy niż poprzednio. Traciła kontakt z rzeczywistością.
Widziała poszatkowane ciała, ludzi w czarnych strojach w jednej ręce trzymających miecze, włócznie, łuki, głowy...
Widziała dzielnych Łowców którzy padali po jednym celnym uderzeniu, widziała kończyny porozrzucane na trawie, bezsilne zwierzęta błagające o litość.
- Nie! - Krzyknął ktoś blisko - Zostaw ją, to wieśniaczka - odwróciła się w stronę ów głosu i w końcu zauważyła z bliska ten dziwny, czarny strój.
Patrzył się tylko na nią tymi błękitnymi oczami, modliła się o szybką śmierć, bała się bólu. Kolejny kopniak był lżejszy, ale na tyle mocny by doszło do omdlenia.
CZYTASZ
Karawana
FantasyBelili ogląda wyruszające karawany z Gannaj co dwa lata, więc i teraz nie może jej zabraknąć. Nie mogła też opuścić pożegnania jej brata, jednego z Kupców. Dzień miał być taki sam jak co dwa lata. Belili siedziała pod płaczącą wierzbą i czekała na K...