Prolog

10 3 1
                                    

Osowiec... Jezu...

Do dziś pamiętam wszystko co z tym związane, a mija 13 lat od tych walk. Jednak w moich snach dalej przewijają się ich twarze. Twarze zabitych... Bombardowali nas przez wiele tygodni, ale nie robiło to na nas większego wrażenia. Twierdza, jak sama nazwa wskazuje była budowlą pancerną. Piekielnie trudną do zdobycia. A jednak i na to Niemcy znaleźli sposób - gazy bojowe. Przy naszej twierdzy użyli najgorszego z gazów, gazu musztardowego. O 5 nad ranem obudziły nas huki i krzyki naszych towarzyszy

-Wstawać! Niemcy zaczęli ostrzał!-

Wszyscy natychmiastowo wstaliśmy i zaczęliśmy się ubierać. Bluza, spodnie, hełm, buty. Następnie ten co się ubrał, biegł do zbrojowni, która jak się okazało była wpół zawalona od dzisiejszego ostrzału. Byłem wtedy jako jeden z nielicznych operatorem LKMu. Gdy dotarły do mnie wieści o połowicznym zawaleniu się zbrojowni, byłem wstrząśnięty. Wiedziałem, że jeśli zawaliła się część z LKMami, stracimy ogromną siłę ognia, a mi zostanie tylko broń osobista. W moim wypadku zdobyczny Repertiepistole M.12, ale nie każdy miał tyle szczęścia co ja by taki zdobyć. Ale na szczęście zbrojownia, a raczej część z LKMami pozostała nietknięta. Wzięliśmy swoje karabiny i rozbiegliśmy się na swoje stanowiska. Po około 15 minutach kanonada ucichła, ale zaczęła się kolejna, jeszcze gorsza... Wokół nas zaczęły spadać pociski, ale żaden z nich nie wybuchł. Z towarzyszami spojrzeliśmy na siebie zdziwieni. Nikt z nas nie wiedział co się dzieje. Nagle z pocisków zaczęła wydobywać się żółtawa mgiełka. Mój kolega podszedł do tego, od razu zaczął kaszleć, obficie pluć krwią i po chwili cały we krwi padł martwy. Byliśmy przerażeni. Twierdza nie była gotowa na atak gazowy. Nie spodziewaliśmy się go. Do osłony twarzy mieliśmy jedynie średniej wielkości białe chusty. Służyły one do bandażowania ran, ale sądziliśmy, że z powodzeniem mogłyby służyć za osłonę twarzy. Tak się jednak nie stało. Zaczęliśmy padać jeden po drugim. Wiedzieliśmy, że nie ma ratunku a twierdza zostanie zdobyta. Wtem zacząłem kasłać. Zauważyłem na swojej chuście duże, ciemnoczerwone plamy świeżej krwi i padłem na ziemię. Po jakimś czasie odzyskałem świadomość. Pierwsze co poczułem, to smak krwi w ustach i jej zapach zmieszany z odorem ciał. Rozejrzałem się wokół siebie. Wokół były tylko zakrwawione ciała moich towarzyszy. Zrobiło mi się niedobrze, ale powstrzymałem wymioty. W oddali słychać było jęki rannych. Próbowałem wstać, ale zacząłem kaszleć i nie mogłem złapać tchu. Wokół mnie nie było już widać śmiercionośnej mgiełki, więc ściągnąłem chustę, jednak po zdjęciu znowu poczułem ten sam zapach, co na początku ataku gazowego. W te pędy zacząłem ponownie zakładać chustę, ale przed założeniem znów zacząłem kaszleć. Wtem wyplułem coś czarnego. Wziąłem to do ręki, było lepkie, jakby pokryte krwią. W tym momencie poczułem piekielny ból w klatce piersiowej. Byłem przerażony, wyplułem kawałek swoich zwęglonych płuc. Ponownie zemdlałem. Gdy się obudziłem był wieczór, a nade mną stały dwie postacie. Odruchowo chciałem sięgnąć po broń, ale osoby mnie uspokoiły. Byli to inni ocaleli obrońcy, ale z innego baraku. Powiedzieli mi, że w wieży na drugim końcu twierdzy zebrali się inni ocaleli obrońcy, a ja jestem ostatnim którego znaleźli. Po jakiś 15 minutach doszliśmy do celu. Było nas około 65. Wszyscy tak samo zakrwawieni i zmizerniali. Wtedy coś usłyszeliśmy. To było dudnienie, tyle, że z każdą sekundą coraz donioślejsze. Z dwoma piechurami wyszliśmy na zwiad i zobaczyliśmy... parę tysięcy żołnierzy Landwehry maszerującej na naszą twierdzę. Z przerażeniem przekazaliśmy wyniki naszych zwiadów reszcie żołnierzy. Po usłyszeniu wyników wszyscy byli tak samo przerażeni jak ja. Mieliśmy maksymalnie 30 minut by przygotować jakąkolwiek obronę. Postanowiliśmy postawić wszystko na jedną kartę, postanowiliśmy szturmować. Nas 65 przeciwko paru tysiącom. Czyste szaleństwo. Ale to było nasze jedyne wyjście. Mieliśmy jeszcze tylko 3 sprawne działa, ale postanowiliśmy je wykorzystać. Na sygnał każdy piechur wziął do ręki Mosina z bagnetem, otworzyliśmy bramę i z głośnym „URRRRAAAAAA!" na ustach zaszarżowaliśmy na Niemców. Po zobaczeniu naszych strojów zaczęli uciekać. Nam jednak zaczynało brakować tchu. Wypalone płuca dawały o sobie znać. Gdy Niemcy zorientowali się w sytuacji, postanowili wziąć akcję odwetową i rozpoczęli ostrzał z karabinów. Jedna salwa wystarczyła, by zostało nas 20 i zmusić nas do natychmiastowego odwrotu. Okazało się, że z 3 sprawnych dział zostało jedno, które nie miało amunicji. Po tym zdarzeniu i my i Niemcy wiedzieliśmy, że fort upadnie i to kwestia tylko kilku godzin. Postanowiliśmy się okopać wokół bramy wejściowej i czekać na ich atak. Kiedy jednak ten nie następował, poszedłem sprawdzić co się dzieje. Na horyzoncie zobaczyłem ogromną, zmierzającą ku nam armię rosyjską. Niemcy zaczęli uciekać ze swoich pozycji. Uradowany podzieliłem się wiadomością z resztą ocalałej załogi. Radości nie było końca. Pozostawało nam teraz tylko wystrzelić flarę na znak, że żyjemy i czekać na ratunek. Z kolumny wojskowej wyjechały na szpicę dwie ciężarówki pancerne i pognały ku naszej fortecy. Gdy otworzyliśmy im bramę, naszym oczom ukazały się 3 postacie, tyle, że nie wyglądali oni na żołdaków rosyjskich. Mieli oni na sobie swego rodzaju kombinezony ochronne, nowe maski gazowe, wysokie buty wojskowe i ciężkie stalowe hełmy. Przedstawili się jako nowo utworzony pułk chemiczny armii rosyjskiej. Kazali nam wsiadać do ciężarówek. Posłusznie wsiedliśmy i zaczęła się podróż. Jechaliśmy parę godzin, aż nareszcie dojechaliśmy. Nie był to jednak obóz dowódców, tylko placówka w środku lasu wyglądająca na stację badawczą. Kazali nam wysiadać i pokazali nam nasz barak. Nareszcie mogliśmy się porządnie wyspać. Zabrali jednak naszego dowódcę na spisanie raportu z obrony twierdzy. Kiedy jednak nie wrócił na noc, zaczęliśmy się martwić. Tym bardziej, że w nocy ktoś zaczął okropnie krzyczeć. I nie były to krzyki radości, lecz okropnego bólu i cierpienia. Miarka się przebrała, gdy kolejnego dnia zabrano kolejnego naszego, który także do nas nie wrócił. A nocne krzyki były jeszcze bardziej potworne niż zeszłej nocy. Postanowiliśmy wtedy ustawiać całodobową, uzbrojoną wartę przy wejściu do baraku. Tak było i tamtej, pamiętnej nocy. „Chemicy", jak wtedy nazywaliśmy tamtych żołnierzy, przyszli po kolejną ofiarę. Tym razem postawiliśmy im się. Żądaliśmy wydania nam dwóch wcześniej zabranych naszych żołnierzy. Chemicy zareagowali złością. Kazali kolejnemu z nas iść z nimi. Jeden z naszych podniósł broń. Nastała sytuacja patowa, gdzie wszyscy uzbrojeni celowali w siebie. Ktoś nie wytrzymał, nastał huk. Za nim parę kolejnych. 5 chemików padło martwych, nas została ledwo garstka, bo tylko 12. W ośrodku rozległa się syrena alarmowa. Postanowiliśmy się przebić do głównego budynku w obozie. Wbiegliśmy tam i zabarykadowaliśmy drzwi. Dopiero potem rozejrzeliśmy się po budynku. Nigdzie nie było okien, ściany były wszędzie białe, gdzieniegdzie farba odpryskiwała, niektóre lampy elektryczne migały. Było w tym budynku coś przerażającego. Każdy z nas to poczuł. Mimo tego postanowiliśmy się rozejrzeć. Weszliśmy w długi korytarz, było w nim wiele wejść do innych pokojów. Weszliśmy do jednego. Natychmiast oblał nas dreszcz. Pokój spływał krwią, jedynym przedmiotem w pokoju był metalowy stół chirurgiczny, cały w zaschniętej krwi. Uciekliśmy z tego pokoju. Ale w drugim było jeszcze gorzej, ponieważ na stole leżał nasz niedoszły dowódca. Cały we krwi, z rozprutą klatką piersiową i wyjętym zwęglonym płucem. Wtedy wszyscy chcieliśmy jak najszybciej uciec z tego miejsca, ale wtedy na końcu korytarza rozbłysnęło małe światełko i jeden z nas osunął się martwy na kafelki. Zaczęliśmy gonić intruza, ale dopadliśmy go dopiero gdy zamknął się w pokoju. Szybkim ruchem wyważyliśmy drzwi i tam zastaliśmy naszego oprawcę. Starał się sięgnąć po broń, ale celnym strzałem w ramię mu to uniemożliwiłem. Po tym, cały wściekły wypowiedział słowa których już nigdy nie zapomnę:

-I co żeście narobili?! Zniszczyliście sobie życie! Już nigdy nie będziecie bezpieczni! Gdziekolwiek będziecie, za kogokolwiek się podacie, nie ukryjecie się przed na...-

Nie dokończył. Najmłodszy z nas nie wytrzymał. Strzelił. Przyjrzałem się zwłokom uważnie, był to jeden z wyższych oficerów w armii. Ale nie było czasu na oględziny zwłok, musieliśmy uciekać. Kroki na korytarzu stawały się coraz głośniejsze. Uciekliśmy przez tajne wyjście w pokoju tego oficera. Szyb prowadził aż poza mury. Po wyjściu, postanowiliśmy się całkowicie rozdzielić, by zminimalizować ryzyko wykrycia przez chemików. Od tamtej pory nie widziałem już żadnego z nich...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 16, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Wciągnięci w RewolucjęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz