18.

751 138 13
                                    

Dobrze dopasowana skórzana zbroja pozwalała Dianie poruszać się po lesie niemal bezszelestnie, dzięki czemu dziewczyna mogła podkraść się do każdego zwierzęcia, które udało się jej wytropić. Stojąca przed nią łania nie była wyjątkiem. Biedne wychudzone stworzenie skubało wystającą spod śniegu kępkę pożółkłej trawy, zupełnie nieświadome, że kolejny kęs mógł być tym ostatnim.

Nałożyła strzałę na cięciwę i wstrzymała oddech.

Smukła główka uniosła się i wielkie oczy spojrzały w kierunku Diany.

Tak samo patrzyli żołnierze, których skazała na śmierć.

Strzała przemknęła tuż przy uchu łani, płosząc przy tym zwierzę, które nie zamierzało czekać i dawać łowczyni kolejnej szansy. Na nóżkach chudych jak gałązki pomknęła między ogołocone z liści drzewa.

Diana podniosła się z głośnym westchnieniem. Minęły już trzy dni od starcia z oddziałem z Zimogrodu, a ona wciąż nie mogła dojść do siebie. Choć krasnoludy powtarzały jej co chwilę, że nie powinna się zadręczać, że zrobiła wyłącznie to, co było konieczne, nie mogła pozbyć się wrażenia, że w głębi serc obwiniali ją za niebezpieczeństwo, które na nich ściągnęła. Nie mogła uwierzyć w ani jedno ich słowo. A zwłaszcza w to, co mówił Zawieja, który od wizyty Zadry pachniał winem i tabaką.

Może jednak nie powinna wracać do Zimogrodu? Może dla wszystkich lepiej będzie, jeśli zaszyje się gdzieś w lesie i do końca życia będzie udawała zwykłą pustelniczkę? Czy to, co ją spotkało, nie było wyłącznie jej winą? Co by się stało, gdyby jednak spróbowała być nieco milsza dla Arien? Być może do niczego by nie doszło. Być może ona i Jasper siedzieliby teraz w ciepłym pokoju przed kominkiem, zajadając się bułeczkami z porzeczkową konfiturą i opowiadali sobie niestworzone historie. Być może ojciec wciąż by żył. Być może Arien w końcu przestałaby tak bardzo jej nienawidzić i stałaby się dla niej drugą matką.

Zacmokała i poczekała, aż koń do niej podejdzie. Kochane stworzenie podbiegło ochoczo i oparło łeb o ramię swojej pani.

– Wracamy, maleńki – szepnęła Diana zachrypniętym głosem. – Nic już dzisiaj nie upoluję.

Cztery wątłe zające, które wyciągnęła z wnyków będą musiały starczyć. Odgrzebała jeszcze ze śniegu strzałę, którą tak paskudnie chybiła, wepchnęła ją do kołczanu i wskoczyła na konia. Czy zapasy, które do tej pory zebrała, wystarczą im na całą zimę? Z każdym dniem było coraz chłodniej, a śnieg potrafił padać nieprzerwanie przez wiele godzin. Nie mogła się pozbyć wrażenia, że jej gospodarze po raz kolejny będą rozczarowani. Wprawdzie w żaden sposób nie komentowali coraz mniejszych porcji jedzenia, ale nie była przecież ślepa. Widziała, jak Szczerba i Zębal wzdychają nad gulaszem, w którym ledwie dało znaleźć się jakieś mięso. Widziała też, jak Rondel wylizywał pustą miseczkę.

Robiła, co mogła, ale coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że była dla nich tylko ciężarem. Nie nadawała się na królową.

– O, ja biedna! Mój wóz! Pomocy! Pomocy!

Diana zmarszczyła brwi. Głos zdawał się dobiegać z bardzo bliska, nie widziała jednak krzyczącej kobiety. Najprawdopodobniej staruszki. Nie, nie ma mowy. Już raz dała się nabrać na wiedźmie sztuczki. Żadna szanująca się staruszka nie wędrowałaby sama po lesie tak blisko Żelazożeber. A nawet jeśli, czy to był problem Diany?

– Umrę tu! Umrę na pewno! Błagam, ktokolwiek, pomocy!

Ale czy jeszcze chwilę wcześniej nie robiła sobie wyrzutów, że jej życie mogłoby być o wiele lepsze, gdyby spróbowała być odrobinę milsza? Może los właśnie wystawiał ją na próbę? Może chciał sprawdzić, czy już na każdą starszą kobietę będzie patrzyła przez pryzmat Arien?

ŚnieżkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz