Rozdział 2: Palant

265 26 12
                                    

Dedykacja dla @KOCHAMRUGGEROFOREVER

Cieszę się, jak jakieś małe dziecko, które zaraz dostanie wielkiego lizaka. W końcu po równym tygodniu mogę przytulić się do mamy, oraz porozmawiać na przeróżne babskie tematy.
Dostrzegam ją, jak z uśmiechem kieruje się w naszą stronę. Podbiegam do niej niczym pięcioletnia dziewczynka i rzucam się na szyję. Czując to, jak moja mama mocno mnie obejmuje, uśmiecham się do siebie.
- Cześć mamo. - Odzywam się pierwsza. - Jak to dobrze, że już jesteś.
- Witaj kochanie. - Słyszę jej ciepły głos, który uwielbiam. - Ja też się cieszę, że już po wszystkim.
Odsuwamy się od siebie. Podchodzi do nas tata, który całuje moją mamę w policzek. 
- Jak tam podróż? Wszystko w porządku? - Zadaje pytanie troskliwym głosem. 
- Tak, bez żadnych przeszkód. Wszystko minęło szybko, dobrze i bezpiecznie. - Odpowiada i uśmiecha się do nas.

Siedzimy wszyscy razem przy stole. Ja, mama i tata. Rozmawiamy na przeróżne tematy, śmiejemy się, oraz wspominamy dawne czasy. Ogólnie jest tak, jak zawsze. Wesoło, wspaniale i rodzinnie. 
Kim tym razem zaskakuje nas po raz kolejny swoimi umiejętnościami kucharskimi. Wszyscy jesteśmy aż tak zachwyceni, że po skończeniu bijemy jej brawa. 
- Dziękuję. - Mówi speszona. 
- Nie, to my dziękujemy Tobie. - Odpowiada moja mama, po czym wstaje z krzesła, podchodzi do niej. Obie przytulają się. - Nawet nie masz pojęcia, jak przez ten ostatni tydzień brakowało mi twojej kuchni. Jesteś wspaniała, masz talent. 
- Dziękuję, pani Benson. 
- To co... - Odzywa się nagle mój tata. - Może tradycyjnie, jak to robimy piętnastego każdego miesiąca, zjemy lody? - Uśmiecham się szerzej. To nasz taki rodzinny zwyczaj. Co miesiąc jemy po kolacji lody. 
- Ee yy.. Tylko ja zapomniałam je kupić. - Mówi zakłopotana Kim. 
- Nic się nie stało. - Pociesza ją moja mama. - Kolacja za to była fantastyczna. Zasłużyłaś na odpoczynek. 
- Dziękuję. - Oznajmia i zaczyna zbierać naczynia. 
- Zostaw. - Mówi mój tata. - My to zrobimy.
- Ja pójdę do sklepu. Nie ma problemu. - Oświadczam i wstaję z krzesła.
- Ale kochanie, nie musisz. - Zaprzecza moja mama.
- Muszę zjechać tylko windą na dół i przejść parę metrów, dam radę. - Oznajmiam i kieruje się w stronę windy.

Kiedy wychodzę z budynku, zaczynam się kierować w stronę najbliższego sklepu spożywczego, w którym mam zamiar kupić nasze ulubione lody. 
Tak się cieszę, że mama już wróciła. Z niecierpliwością czekam na jutrzejszy wieczór, oraz jej kolejny pokaz mody. Muszę się tam pojawić. Uwielbiam to. Zawsze za każdym razem marzę o tym, aby pewnego dnia stać się właścicielką Benson Design
- Kogo to moje piękne oczy widzą. - Słyszę czyjś znajomy męski głos z lewej strony. Spoglądam w stronę drogi i widzę, jak na tylnym siedzeniu limuzyny siedzi Matteo. Spuścił szybę i uśmiecha się do mnie uwodzicielsko. 
Przypominam sobie dokładnie słowa Ámbar ,,Niech powróci dawna Sol Benson". Okej, a więc show must go on. 
- Czy ty mnie śledzisz? - Odpowiadam poważniejszym tonem. Nie pozwalam sobie na chociaż mały uśmiech. 
- Nie, to tylko zwykła przejażdżka. 
- Serio? - Spoglądam na niego poważniejszym wzrokiem. - Przejażdżka po Upper East Side, akurat przed moim wieżowcem... Ciekawe. 
- Powiedzmy, że Cię pilnuję. Nigdy nie wiadomo. Wiesz, gwałciciel może być w pobliżu. - Chyba zaraz wybuchnę śmiechem. 
- Tak, akurat tu, na Manhattanie, w dzielnicy, którą zamieszkują sami biznesmeni oraz bogaci ludzie, roi się od takich. - Mówię z sarkazmem. - To nie jest Brooklyn, mój drogi. 
Kiedy zatrzymuję się, dostrzegam kątem oka, że jego limuzyna również. Egh, udawanie starej siebie będzie jeszcze cięższe, niż sądziłam. Jakim cudem mam się tak zachowywać przy nim? Nie da się. 
Dostrzegam za swoimi plecami sklep, w którym mam kupić lody. Uśmiecham się do siebie, po czym spoglądam na Balsano, który w dalszym ciagu siedzi w limuzynie. 
- Ten dzień jest taki piękny. - Mówię zachwycona.
- Zgadza się. A może być jeszcze piękniejszy, jeżeli wsiądziesz do mojej limuzyny. Możemy zrobić sobie przejażdżkę po przepięknym Nowym Jorku. - Próbuje mnie zachęcić swoim uwodzicielskim głosem. 
Nie no... Zaraz nie wytrzymam i wsiądę do tej limuzyny. Taki przystojniak, taki cudowny, taki kochany...
Nie stop! Obiecałam coś sobie i muszę tego dotrzymać. Mam się zachowywać, jak dawniej, zmusić go do tego, aby się postarał bardziej i to muszę osiągnąć. 
- Mam masę innych spraw do zrobienia, może innym razem. - Oznajmiam pewnym głosem. 
- Może chociaż wymienimy się numerami? - Pyta z nadzieją.
Ha, zależy mu!
- Żebyś mnie prześladował też przez telefon? Nie, dzięki. Już wystarczy mi, że mnie śledzisz. - Zastanów się, co mówisz, Benson! 
- A jeżeli ja tak grzecznie poproszę? 
Wywracam oczami. Wyciągam z torebki długopis, po czym podchodzę do niego. 
- Daj mi prawą rękę. - Proszę go. 
- Chcesz mi dać swój autograf, rozumiem. - Komentuje z uwodzicielskim uśmiechem i wykonuje moją prośbę. 
Dotykam jego miękkiej skóry i odpływam. On jest taki wspaniały, nawet ta skóra, to wszystko... Mam ochotę usiąść mu na kolanach i całować każdy milimetr. 
Kiedy powracam do rzeczywistości, zapisuję swój numer telefonu na nadgarstku. 
- Duże. - Słyszę. Spoglądam na niego i wiem na czym skupiony jest jego wzrok. 
- Zboczeniec. - Syczę i uderzam go torebką w głowę. - Nie dość tego, że szpieg, to jeszcze zboczeniec. 
- Duże i ostra... Lubię takie. 
Kiedy mam ochotę otworzyć te jego drzwi i dać mu z liścia, szyba szybko podnosi się do góry. Limuzyna odjeżdża, zanim zdążę coś powiedzieć. 
- Palant. - Syczę do siebie. - Seksowny i cholernie przystojny palant. 

Wieczorem po wspaniałej kolacji, wracam do swojego pokoju. Podchodzę do okna i oglądam przepiękną panoramę nocnego Nowego Jorku. Tak samo, jak za dnia, zaskakuje mnie. 
Opieram się plecami o ścianę. Słyszę, jak dzwoni mój telefon. Wyciągam go z kieszeni sukienki i spoglądam na wyświetlacz. Dziwne, nieznajomy numer. Naciskam na zieloną słuchawkę i przykładam do ucha. 
- Tak? - Mówię. 
- Wiedziałaś, że zadzwonię. Prawda? - Słyszę głos Balsano. Uśmiecham się delikatnie do siebie. 
- Jesteś zwykłym prześladowcą i już. Podjeżdżasz pod mój budynek, w którym mie... - Nie kończę, bo przerywa mi. 
- Twój budynek? Nie wiedziałem, że jesteś właścicielką. Z chęcią go od Ciebie odkupię. - Mówi uwodzicielskim głosem. - Możemy zrobić licytację. 
- Panie Balsano, czyżby to była kolejna marna próba podrywu? - Pytam z uśmiechem. - Jeżeli tak, to proszę się bardziej postarać. 
Szatyn przez chwilę nie odpowiada. Czyżbym zagięła go? Ha, udało mi się! 
- Chciałbym się z Tobą spotkać. - Słyszę po chwili. A więc jednak mu zależy i to bardzo. - Moglibyśmy poznać się lepiej... - Postanawiam mu przerwać. 
- A potem wylądować w łóżku. - Mówię z sarkazmem. - Nie, dzięki. Poza tym mam plany. 
- W takim razie mogłabyś opuścić tą lewą nogę? - Słyszę jego poważniejszy głos. O cholera, skąd on wie, że akurat lewą nogę opieram o ścianę? 
Szybko opuszczam ją i zasłaniam okna. Co za bezczelny facet! Taki przystojny, a tak bezczelny! 
- Nie wiem, gdzie jesteś, ale skończ to. - Syczę. - Jesteś zwykłym zboczeńcem, oraz prześladowcą, który myśli, że zaliczy mnie. Ale ja nie jestem taka łatwa. - Mówię i szybko rozłączam się, po czym chowam swojego IPhone'a pod poduszkę.

*
Witam w rozdziale drugim. Piszcie opinie w komentarzach! ❤

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 03, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

new york | sol & matteo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz