tomtord one-shot by @eddaswiat- Nie sądzisz, że byłoby to niesamowite przeżycie? - Thomas słyszy ten pełen nadmiernego entuzjazmu głos o wiele za często i ma ochotę rzucić komórką o ziemię tak mocno, by połamała się na drobne kawałki. Jednak szybko rezygnuje, przypominając sobie, jak niewiele pieniędzy ma na zasponsorowanie sobie nowej. - Uciec z tego miasta na zawsze i zacząć swój żywot od nowa! Tak bardzo tego pragnę, Tom, tak bardzo.
Znudzony chłopak wzdycha i odganiając od siebie myśli o tym, że może jednak Tord byłby dobrym towarzyszem do tego typu wędrówki, proponuje zakończenie rozmowy. Wesołość rozmówcy trochę gaśnie, jednak nadal przewyższa normy. Thompson nigdy nie zrozumie, jakim cudem w kimś tak niskim mieści się tyle radości. Bez problemu stwierdza, że jego szczęście wynosi trzy metry i około pięćdziesiąt centymetrów, co okazuje się być naprawdę niezłym i budzącym podziw wynikiem.
Człapie do kuchni, głośno szurając kapciami. Buty mające kiedyś kolor próbujący odwzorowywać bladoróżowy, denerwują go swoim dźwiękiem wystarczająco, żeby zaliczyć je do najgorszych przeżyć tego dnia. Na szczęście droga z jego sypialni do upragnionego miejsca składa się jedynie z ominięcia pokoju Edda, zejścia po schodach i szybkiego przebiegnięcia przez salon. Przeszedłszy ten dystans zauważa, że jak zawsze, wynik był podobny do poprzednich. Minuta i trzy sekundy. Zdejmuje obuwie i podąża ku najprawdopodobniej najlepszym miejscu w ich małym mieszkaniu - lodówce.
Myśli, czy powinien przyrządzić sobie śniadanie tylko dla siebie, czy też pokazać, że jest wspaniałym współlokatorem i upichcić coś Eddowi. Szybko rezygnuje z drugiej opcji, wyjmuje parę potrzebnych składników i już po chwili zajada się, co prawda, niedobrymi kanapkami, dla niepoznaki przykrytymi pierzynką jakiegoś ładnie wyglądającego zielska.
Wstaje od stołu i rozgląda się w celu znalezienia zegara. Nie zauważa go na ścianach, lecz jego na tyle spostrzegawczy wzrok prowadzi w stronę kuchenki. Rzeczywiście, wyświetlał się na niej pewien obraz. Dziesiąta dwadzieścia osiem. „Czyli aż tak długo rozmawiałem z Tordem, czy po prostu późno się zbudziłem?" myśli, choć i tak nie ma to dla niego większego znaczenia. W końcu była niedziela i mógł robić to, o czym zamarzy - no, może nie wszystko.
Idzie do salonu, tym razem bez piekielnie niecichych kapci. Rozsiada się w niezwykle wygodnej sofie i włącza telewizor, nieoszczędzając się z głośnością. Po chwili słyszy wściekły wrzask swojego współlokatora, zawierający w sobie wiązankę przekleństew tak dobrze dobranych, że sam Thomas Thompson lepiej by tego nie wymyślił.
Moment mija, a już siedzą przy elektrycznym pudle, wgapiając się w jego ekran. Bez słów, bez spjrzeń na siebie. Po prostu się ogłupiają i nie wygląda na to, że jest im z tego powodu przykro.
W końcu szatyn postanawia zacząć rozmowę i wtula się nieco w Thomasa, a on jest już do tego przyzwyczajony. Oboje uważają to jedynie za przyjacielski gest, bo Edd przytula się do wszystkich bliższych, czy też dalszych kolegów czy koleżanek i każdy, dosłownie każdy bierze to za coś uroczego, chociaż nie jest takie w żadnym stopniu.
- Tord znowu dzwonił o nieprzyzwoicie wczesnych godzinach? - pyta, wyłączając telewizję.
- Tak - odpowiada aprobatą i wgapia się w nieskazitelnie biały sufit swoimi kruczoczarnymi ślepiami. - Denerwujące. Ciekawe, czy jego numer określono jako nękający na jakiś stronkach o nieznanych telefonach.
- Przesadzasz. To poniekąd miłe, że pragnie właśnie z tobą rozmawiać, wiesz? - śmieje się, klepiąc go delikatnie po plecach. - Według mnie to i tak nieźle, że wydzwania niemal codziennie i twoje nieuprzejme zachowanie go nie zniechęca. Ciesz się, że masz takiego przyjaciela jak on!