Warszawa, rok 2014
To był jeden z wielu dni, kiedy spacerowaliśmy po tych mniej zatłoczonych ulicach polskiej stolicy, głośno rozmawiając i trzymając się za ręce. Pamiętam, że było wtedy dosyć zimno, a raczej, że musiało być zimno, bo tym, co utkwiło w moich wspomnieniach, nie była temperatura, ale fakt, że policzki, uszy i czubek nosa miałeś zaczerwienione, a jeden z wyniesionych z domu paluszków służył ci do udawania, że palisz. W przeciwieństwie do mnie nie robiłeś tego, ale wtedy była idealna okazja, byś mógł się powygłupiać jak przedszkolak, gdyż z twoich spierzchniętych ust wydobywały się obłoczki pary.
Grupka chłopaków w wieku okołostudenckim posłała naszym złączonym dłoniom zniesmaczone spojrzenia. Mógłbym przysiąc, że usłyszałem, jak jeden z nich nazwał nas pedałami. Ty też musiałeś, skoro po chwili odgryzłeś pozostałość imitacji papierosa i pokazałeś im język, prychając głośno. Przeżute kawałeczki polskiego paskudztwa, które zwykłeś nazywać pokarmem bogów, poleciały na skórzaną kurtkę napakowanego bruneta, który posłał Ci mordercze spojrzenie. Ty natomiast, udając, że nie masz z tym nic wspólnego, pociągnąłeś mnie za rękę dalej, w kierunku naszej ulubionej kawiarenki.
Podarte opakowanie, z którego wyjąłeś tamtego paluszka, ciągle leży gdzieś za kanapą. Dziś zamierzam je wyciągnąć i powspominać trochę dłużej. Może nawet uda mi się je wyrzucić? Nie sądzę. Trzymałeś, je w rękach, więc najpewniej wyląduje razem ze zbiorem innych twoich rzeczy w pudełku, które ustawiłem na komodzie. To głupie, prawda Kochanie?
Warszawa, rok 2015
Talerze brzdęknęły o podłogę, gdy w złości strąciłem je ramieniem ze stołu. Twoje oczy pociemniały, gdy zobaczyłeś białoniebieskie odłamki na podłodze. Wykrzywiłeś usta w brzydkim grymasie. Nie lubiłem, gdy to robiłeś, bo były to jedyne chwile, kiedy nie wyglądałeś ładnie. Wolałem, gdy wyglądałeś ładnie, kiedy się uśmiechałeś. Ale w tym momencie nie miałeś żadnego, nawet najmniejszego powodu, żeby to zrobić. Z mojej winy z resztą. W końcu znów zrobiłem Ci awanturę z błahego powodu. A przynajmniej jeszcze wtedy był to błahy powód, bo w tamtym czasie Twoje zapewnienie, że „Toris jest tylko przyjacielem" nie zawierało ani grama kłamstwa. Ty mówiłeś prawdę, to ja się czepiałem.
Wziąłeś głęboki oddech. W pierwszej chwili myślałem, że po to, by wydać z siebie kolejny imponujący krzyk, jednak ku mojemu zdziwieniu, zrobiłeś to, by się uspokoić. Spojrzałeś na mnie lekko zaszklonymi oczami, a w moim sercu pojawiły się wyrzuty z serii „co ja zrobiłem?". Z lekkim niepokojem podszedłeś do mnie, jakbyś się obawiał, że i Ciebie mógłbym uderzyć. Ostrożnie położyłeś dłoń na moim policzku i powiedziałeś: „To ciebie kocham. Między mną i Licią nic poza przyjaźnią nigdy nie będzie". Pocałowałeś mnie, a potem schyliłeś, by pozbierać potłuczone naczynia.
Kłamca. Jesteś kłamcą, wiesz? Jesteś podły, okrutny, zakłamany i wstrętny. Niedobrze mi na samą myśl o Tobie. Mimo to dałbym naprawdę wiele, może nawet wszystko, co mi zostało, by móc Cię zobaczyć i wziąć w ramiona. Skraść kolejny niewinny pocałunek. Usłyszeć choć jedno Twoje kłamstwo.
Dzisiaj znalazłem jeden z kawałków tamtych talerzy. Leżał pod kuchenką i był mocno zakurzony. Któryś z nas musiał go przez przypadek tak kopnąć. Go też zachowam, wiesz Kochanie? Wyczyszczę, powspominam trochę mocniej, może popłaczę, może nie. Ale na pewno schowam go razem z opakowaniem po paluszkach. Te talerze lubiłeś najbardziej, prawda? Kiedy tylko były czyste, zawsze na nie nakładałeś obiad. Może dlatego, że były tylko dwa? Jeden dla mnie i jeden dla Ciebie. Ja tak sobie to tłumaczyłem, bo po tym, jak je zbiłem, kupiłeś kolejne dwa. I również na nie nakładałeś jedzenie, gdy tylko posiłek jedliśmy sami. To przypadek, prawda Kochanie?
Warszawa, rok 2016
Leżeliśmy obok siebie pod Twoją ulubioną kołdrą w czerwone maki. Całkiem nadzy, tuż po tym, jak się kochaliśmy. Opierałeś głowę na mojej klatce piersiowej. Twoje blond włosy łaskotały mnie lekko, ale w najmniejszym stopniu mi to nie przeszkadzało. Nic nie mówiłeś — to mnie nieco zdziwiło. Zawsze miałeś mi wiele do powiedzenia, nigdy nie przepuszczałeś ku temu okazji. Tak więc zapytałem, czy coś się stało. Odparłeś, że nawet Tobie jest wolno się czasami zamyślić. Nie podobał mi się ton Twojego głosu. Był opryskliwy i obcy. Ale nie skomentowałem tego. Zamknąłem oczy i postanowiłem nie zwracać uwagi na Twoje humorki. Miałeś do nich prawo, tak samo, jak każdy inny człowiek. A szkoda. Gdybym wtedy zareagował, gdybym tylko zaczął coś podejrzewać, może udałoby mi się zachować Cię przy sobie?
Dziś też pod nią leżałem. Zapomniałeś jej ze sobą wziąć, kiedy się wyprowadzałeś. Dotąd pamiętam palący ból w piersi, gdy zobaczyłem, że to on pomaga Ci znieść pudła ze schodów. Wyglądało to tak, jakby ktoś nagrał moment, w którym się tu wprowadzałeś i teraz puścił wideo od tyłu. Wyciął mnie i zamienił na tego Twojego Litwina.
A pościel w maki... Jej już nigdy nie wypiorę. Chcesz wiedzieć dlaczego? Nadal pachnie tak, jak Ty. Schowam ją gdzieś, bo w pudełku raczej się już nie zmieści. A kiedy będę tęsknić, przytulę się do niej i będę sobie wyobrażał, że to ty. Powspominam trochę mocniej, na pewno się rozpłaczę, a potem... Bóg wie co. Może zrobię sobie krzywdę. Gdybyś wiedział, co robię ze swoim ciałem, nakrzyczałbyś, prawda Kochanie?
Warszawa, rok 2017
Powiedziałeś mi całą prawdę. O sobie, o Twoim Litwinie, o mnie, o nas. Chciałem wierzyć, że żartujesz. Nie żartowałeś. Przeprosiłeś. Powiedziałeś „przepraszam" bardzo wiele razy. Otarłeś moje łzy. Sam też płakałeś, a Twój głos łamał się niemal tak samo, jak mój. Zabroniłeś mi płakać. Zabroniłeś tęsknić, zadręczać się, myśleć o Tobie. „Nie chciałem cię ranić", mówiłeś. „To moja wina", mówiłeś. Wiedziałem, że nie chciałeś i wiedziałem, że Twoja. Ale nadal źle czułem się sam ze sobą. W końcu wyszedłeś. Dałeś mi czas, żebym się uspokoił. Wróciłeś dopiero rano. Nie chciałeś powiedzieć, gdzie spędziłeś noc. U Litwina, prawda? Twój Licia na pewno się Tobą zajął.
Nie zrozum mnie źle, nie żywię urazy. Od tamtego dnia, nie zostawiłeś po sobie już żadnej pamiątki, jeśli nie liczyć dziury w moim sercu. Ona ciągle tam jest. Niestety, jej nie mogę wyjąć i schować do pudełka. Ale mogę ją zapełnić, wiesz? Tabletkami i wódką. Pamiętam, że z niewiadomych powodów nigdy nie lubiłeś APAP-u. Dlatego wziąłem akurat APAP. Wódkę lubiłeś. Dlatego nią popiłem tabletki.
Skłam kiedyś dla mnie, Fela. Może na pogrzebie? Skłam, że żałujesz albo, że nadal mnie kochasz. Co ty na to? Skłamałeś wiele razy, więc skłam i teraz. Skłam, Kochanie.
***
Ten Pruspol ma już rok, to dlatego daty są nieaktualne.
CZYTASZ
Skłam, Kochanie | Pruspol |
FanfictionW głębi duszy dawno wiedziałem Widziałem w twych zielonych oczach Od zawsze do innego należałeś Jednak wciąż śnisz mi się po nocach