Rozdział pierwszy

82 6 2
                                    



            „Znowu to miejsce. Ciekawe czy tym razem będzie tak samo" pomyślałem, gdy znalazłem się w miejscu otoczonym ciemnością, siedząc na krześle, jedyne widocznym miejscu z jakąś szafką obok, czy coś w tym stylu. Kto tam to wie. Siedziałem niewzruszony. W końcu nie pierwszy raz umarłem. Może zacznę od początku.

Miałem piętnaście lat. Dzień, jak co dzień. Szkoła i lekcje. W mojej klasie w ilości uczniów przeważały dziewczyny. Oczywiście miałem swoją sympatię, ale moja nieśmiałość mnie przewyższała. Na dobrą sprawę nawet znajomych nie miałem. Byłem odludkiem. Sierotą. Nie miałem rodziców. Mieszkałem sam, a z dyrekcją miałem „deal", że nic nie wygadają, że mieszkam sam, ale jak sobie nie poradzę, to oddadzą mnie do domu dziecka. Dawałem radę. Sprawdzali mnie i nie mieli w związku z tym żadnego zarzutu. Oprócz oczywiście bycia odludkiem, zawsze miałem na sobie założony kaptur. Nikt nie widział mojej twarzy. Dosłownie nikt. Zawsze stałem gdzieś na boku. W sumie jest dobra strona, a nawet kilka. Niezależność, a odnośnie szkoły... Czasami udało mi się zamienić kilka zdań z moją sympatią, ale i tak ona zaczynała każdą rozmowę. Dobrze, że nie widziała moich rumieńców, ale mój niski głos musiał mnie zdradzać w takich chwilach i co rusz jąkałem się. Nie mając nic do roboty po szkole, chodziłem za nią. Zwykle jakieś piętnaście do dwudziestu metrów od niej. Nic nie podejrzewała, bo jej dom miałem po drodze do siebie. Zdarzało się, że wracaliśmy razem. Szkoda, że nie trwało to wiecznie. Pewnego dnia wszystko się spieprzyło. Akurat jak się zdecydowałem jej powiedzieć, co czuję podczas powrotu ze szkoły. Przedostatnia lekcja. Alarm terrorystyczny. Nikt nie ucierpiał na szczęście. Oprócz mnie. Standardowe procedury wykonaliśmy, ale nas znaleźli. Nikt nam nie mógł pomóc. Policja miała dotrzeć za około dziesięć minut, a oni zabrali zakładników i kazali nam wyjść na dwór. Trochę się wyróżniałem. Byłem jednym z najwyższych. Trochę ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów. Praktycznie wszystkich tak wyprowadzili. Nie wiem, jak im się to udało zrobić. Było ich dwóch, a oni... Wzięli moją ukochaną na zakładnika. Nie daruję! Obmyśliłem plan. Podczas ich nieuwagi wyciągnąłem z plecaka mini-katanę. Byłem fanem broni białej i tak... Nosiłem ją do szkoły. Tak na wszelki wypadek. Może przesadzałem, ale się przydała. Doświadczenie z różnych gier, filmów, itd. Tak. Kazali nam wziąć plecaki ze sobą. Nie wiem po co, ale miałem to w dupie w tamtym momencie. Cieszyłem się niezmiernie, że nadarzyła się taka okazja. Wyszedłem przed szereg z bronią schowaną za plecami. Wszyscy zaczęli się na mnie gapić. Ubioru nie zmieniłem. Czarna bluza z kapturem, czarna koszulka z krótkim rękawem i ciemne dżinsy. Kazałem się rozsunąć „kolegom", którzy stali za mną. Posłuchali. Niektórzy krzyczeli, że mam wracać do szeregu i się nie wygłupiać. Dziwne. Nawet pamiętali moje imię. Terroryści wycelowali we mnie. Schowałem swoją broń między nogi i ściągnąłem kaptur po raz pierwszy. Uczniowie i nauczyciele stali zszokowani, a dziewczynom nawet dech zabrało. Nie rozumiałem tego. Przecież wyglądam gorzej jak gówno. W każdym razie włosy lekko postawione. Góra zabarwiona na ciemny niebieski, a tył i boki ciemne. Oczy czerwone. Chwyciłem broń. Zmyliłem terrorystów lekkim odbiciem w lewo, po czym zrobiłem odskok w prawo i ruszyłem biegiem na tego, który był bliżej, mając moją sympatię za zakładnika. Strzelali do mnie, ale cały czas robiłem gwałtowne uniki. Nie mogli mnie trafić. Z wyciągnięta bronią rzuciłem się na pierwszego z nich. Najpierw wbiłem moje ostrze w jego nogę, po czym wypuścił ją, a ona uciekła. Przeciąłem gnoja wpół i wbiłem mojego partnera w jego miękkie podgardle, robiąc sobie z niego tarczę. BA! Jeszcze przejąłem jego broń. Drugi się zorientował, że nie jest w stanie mnie trafić, a jeszcze strzelał. Zauważyłem, że chciał zacząć strzelać do niej. Odrzuciłem tarczę tak, żeby zasłonić linię strzału. Przechytrzył mnie. Cholera. Nie miał zamiaru strzelać do innych. Wypalił we mnie. Zdążyłem uciec od morderczego pocisku, ale trafił mnie w bark. Było ciężko, ale ustałem na nogach. Tylko bardziej mnie podkurwił. Wiedziałem, że nie ma odwrotu. Podbiegłem do niego trochę, ale on się ustawił tak, że jakbym uniknął, to zabiłby kogoś z tłumu. Poświęciłem się i oboje oddaliśmy strzał. Trafiłem go w głowę. On mnie w brzuch. Policja przyjechała, a ja leżałem w kałuży własnej krwi bezsilny. Wiedziałem, co się dzieje wokół mnie, ale nic nie mogłem zrobić. Moja klasa podbiegła do mnie. Błagali, żebym się odezwał. Wołali:

KonoSubaWhere stories live. Discover now