Początek końca...(Prolog)

214 17 6
                                    

Szkło spadające z nieba niczym deszcz . Huk, który cichnie, zastąpiony szumiącą krwią w uszach. Nieme „nie martw się” zwiastujące rychły koniec, dające szansę po raz ostatni usłyszeć jego lekko ochrypły głos, po to by za chwilę zamilknąć na wieki.
-Lucy... – Epps, próbujący z całych sił odciągnąć nastolatkę od ciała. – Lucy, musisz stąd iść. To niebezpieczne.
-Carter – głos kobiety lekko zadrżał. Nie płakała. Nie miała na to sił. Kolejny pocisk przeciął niebo ponad ich głowami. Czarnoskóry przeklął pod nosem, łapiąc dziewczynę w pasie.
- Nie możesz tutaj zostać, to niebezpieczne – powtórzył z naciskiem, ciągnąc szarpiącą się nastolatkę w pozornie bezpieczne miejsce, z dala od pola walki. – Zostań tutaj, błagam. Nie rób żadnych głupstw. Carter by tego nie chciał. – przycupnął obok i położył dłoń na jej ramieniu.
-Był jedynym co mi pozostało na tej obrzydliwej planecie. – warknęła, chowając twarz w dłoniach. – Nie miał prawa odejść, nawet się nie pożegnał.
-Kochał cię. – stwierdził dobitnie, powoli podnosząc się z ziemi. - Nawet nie wiesz jak ciebie wychwalał przy każdej możliwej okazji.
-Wszystko co najgorsze, spotyka mnie. Zawsze. Najpierw rodzice, potem Carter. – mruknęła, ignorując jego słowa. – Nic już mnie nie powstrzyma przed zakończeniem tego marnego życia.
-Chyba sobie żartujesz. – prychnął i dostrzegł w wejściu jednego z podlegających mu żołnierzy. – Scott! Do mnie, ale już! – wysoki blondyn spojrzał na niego lekko zaskoczony, ale posłusznie pokonał odległość dzielącą go od pozostałej dwójki i zasalutował.
-Tak? – zerknął na nastolatkę, która nie wyglądała za dobrze. Ubrania miała brudne od krwi i popiołu, twarz i ręce pokrywały małe ranki, prawdopodobnie cięcia od kawałków szkła.
-Dopilnuj żeby nic jej się nie stało. Ma się stąd nie ruszać nawet o milimetr, zrozumiano? – wyciągnął zza pleców karabin, który przeładował i nie czekając na odpowiedź ruszył do wyjścia. Scott westchnął i zajął miejsce naprzeciwko dziewczyny, wbijając w nią spojrzenie.
-Jestem Scott, nie musisz się przedstawiać. Dzisiaj będę robić ci za ochroniarza. – wypalił, po czym przekrzywił głowę. – Coś czuję, że będziemy przyjaciółmi. Poważnie.
-Zamkniesz się wreszcie? – rzuciła kąśliwie.
-Tak też można, ale ja nie lubię ciszy. – wzruszył ramionami. – Lubisz jazz? Nie? To dobrze, bo na tego nie cierpię. Wolę rocka, a ty? Wyglądasz na taką co ma dobry gust muzyczny.
-Właśnie jakiś pieprzony robot z kosmosu zrobił z mojego brata krwawą plamę, a ty chcesz rozmawiać o muzyce? – pisnęła oburzona podnosząc się z miejsca. Żołnierz zareagował gwałtownie i złapał ja za ramię. Lucy była niższa od niego o głowę, przez co musiała się nieźle wysilić żeby spojrzeć mu w oczy.
-Nigdzie nie idziesz, moja droga koleżaneczko. Nie mam zamiaru się potem tłumaczyć wściekłemu Epps'owi gdzie się podziałaś. Jak już mamy siedzieć w tym gównie i czekać na to aż jakiś robot z kosmosu zwali na nas cały budynek to razem. Bądź łaskawa, posadź swój tyłek i się nie ruszaj.
-Nienawidzę cię. – stwierdziła, krzyżując ręce na piersi.
-Wiele kobiet już mi to mówiło, potem zmienisz zdanie...

***
A więc; planuje w najbliższym czasie wystawić moje "zdolności" pisarskie na próbę. Jest to pierwsze opowiadanie związane z Transformers, więc proszę o wyrozumiałość.

Osobiście kocham Scott'a c:

Ps. Jeśli ktoś to przeczyta i mu/jej się to opko spodoba to muszę ostrzec, kolejne rozdziały opublikowane będą z dużym opóźnieniem z powodów technicznych.

Xoxo, mmensss

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 03, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Live like legends || Transformers Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz