"Veronica" - graf zer0 [opowiadanie]

23 0 0
                                    

Na drewnianym stole, płaczącym żywicznymi łzami, oprócz otwartej książki i kałamarza wypełnionego atramentem leżał także stos papierowych kulek. Początkowo mały, z czasem rósł coraz bardziej, kiedy siedzący i tworzący mężczyzna gniótł kolejne strony, mamrocząc przy tym pod nosem. Niekiedy z jego ust wydobywały się przekleństwa, kiedy przez swoją nieuwagę na papierze pojawiała się plama atramentu, litera nie była tak samo kształtna jak jej poprzedniczki, zbyt mocno pochylił pióro.

Młody pisarz był tak skupiony na swojej pracy, że nie zauważył, gdy ktoś wszedł do pokoju. Bez zbędnego pukania, jakby był u siebie.

– Vincent? – zapytał głośno, trochę zbyt głośno. Normalnie nie przeszkadzałby mu, ale okoliczności tego wymagały.

– Hm? – mruknął tylko, nie odrywając się od pracy.

Chwila ciszy, którą przerwało stukanie obcasami, kiedy mężczyzna podszedł do stołu, uważając, żeby przypadkiem nie trącić artysty. Podniósł jedną z papierowych kulek, rozwinął ją, przeczytał. To samo zrobił z drugą, trzecią, kolejne otwierał już coraz bardziej zdenerwowany, aż wszystkie przypominały swoją pierwotną formę, tuż przed ich zgnieceniem.

– Dlaczego na wszystkich jest ciągle to samo?! Co jest z nimi, kurwa, nie tak, że je gnieciesz?

– Nie są perfekcyjne – odrzekł pisarz. Głos miał spokojny, wszak skupiony był na kopiowaniu. Emocje tylko przeszkadzały.

– Kopia nie miała być perfekcyjna, ona miała być [b]skończona[/b]! – Ze złości zgniótł trzymaną w dłoni kartkę, która uległa zniszczeniu już po raz drugi tego dnia. – I to już kilkanaście dni temu! Miałeś na to dekadzień, a nie miesiąc, do kurwy nędzy!

– Dekadzień, miesiąc... co za różnica?

– Vincent... – Mężczyzna nachylił się nad stołem, by spojrzeć artyście prosto w oczy. Ten podniósł wzrok, wytrzymał wrogie spojrzenie. – Dobrze wiesz, że nie mogę cię utrzymywać do końca życia. Atrament, papier, jedzenie, to wszystko, kurwa, kosztuje. Tym bardziej, że czekają mnie poważne wydatki. Musisz skończyć tę kopię, a potem następną. Chyba że chcesz zyskać opinię pierdolonego partacza, który nie potrafi nawet przepisać książki w wyznaczonym terminie. A wtedy nie będziesz miał czego szukać pod moim dachem. – Porozrzucał i tak niepotrzebne już papierowe kulki. Część poleciała na drewnianą podłogę, część ostała się na stole. Skierował się w stronę wyjścia.

– Masz tylko trzy dni. Później wypierdalaj z mojego domu.

– Znowu pokłóciłeś się z Veronicą? – zapytał swojego przyjaciela.

Odpowiedziało mu trzaśnięcie drzwiami.

Vincent westchnął tylko, a potem wziął czystą kartkę i wrócił do pisania.

Trzy dni później rzeczywiście przyszedł do pokoju młodego pisarza, ale tym razem nie był zdenerwowany. Wręcz przeciwnie, na twarzy mężczyzny widać było uśmiech. Słychać było też ciche pogwizdywanie.

– Nie uwierzysz, Vincencie. Poszedłem dzisiaj do Veroniki prosić ją o wybaczenie, o powrót do mnie, bo przecież planujemy wspólną przyszłość, co prawie zostało przekreślone przez... – tu spojrzał na artystę, jakby to jego winił za swoje problemy sercowe – no sam wiesz. Przychodzę pod jej dom, a ona wybiega z niego, otworzywszy drzwi tak gwałtownie, że prawie je wyrwała z zawiasów. – Vincent uśmiechnął się pod nosem. Veronica słynęła z niespecjalnie zgrabnej sylwetki, co powodowało tak dużą siłę, że niejednego chłopa pokonała w siłowaniu się na ręce. – Rzuciła się na mnie, uwiesiła się na szyi, wycałowała, prawie mnie przy tym udusiła, krzycząc mi do ucha, iż w życiu nie przeczytała tak pięknego listu, jaki ode mnie dostała tego ranka, że mi wszystko wybacza, że nie odwołuje jednak zaręczyn, że chce mi urodzić syna, a jeśli będę chciał, to nawet ośmiu...

– To chyba dobrze – stwierdził pisarz, spoglądając na przyjaciela, którego najwidoczniej coś trapiło.

– Tak, to dobrze... naprawdę dobrze. Rzecz w tym, że nie napisałem żadnego listu. Nikt z moich znajomych ani wspólników nic o tym nie wie. Ja... dziękuję, Vincencie. Serdecznie dziękuję. I... możesz tu zostać tak długo, jak tylko zechcesz. Naprawdę.

– To nie będzie konieczne – odparł. Wskazał przy tym na łóżko, na którym leżała spakowana już torba podróżna. Pokój też się zmienił przez te trzy dni: było tu jakoś czysto, nigdzie nie walały się kartki papieru ani papierowe kulki, wszystkie puste kałamarze zostały wyrzucone, a wspomniane łóżko pościelone.

Vincent dobrze wiedział, jaka była cena spokoju w przyszłym małżeństwie. W końcu sam napisał o tym w liście do Veroniki.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 23, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Konkurs noworocznyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz