Trzy klucze

29 2 3
                                    

Wierzysz w przeznaczenie? W to, że jakaś niewidzialna ręka kieruje nami, kieruje innymi, aby stało się to, co chce? Los, który ustala z góry co ma być dobre, a co złe? Czyje drogi mają się rozejść, a czyje połączyć? Wierzysz w to, że wszystko jest z góry ustalone, zaś my jesteśmy tylko aktorami na scenie zwanej życiem?

Ja nie wierzyłem. Bardzo długo, latami, aż do czasu...


Jeżeli zapytasz się mnie jak ją opiszę, powiem, że jest to najbardziej irytująca, bezmyślna, naiwna, lekkomyślna, narwana, wkurwiająca khajiicka samica jaką dane było mi kiedykolwiek poznać. Albo raczej, jaka na mnie kiedykolwiek wpadła. Nie, aby zdarzało się to częściej.

Pracowałem wtedy przy łodziach w Wichrowym Tronie, udało mi się złapać mniej lub bardziej legalną posadkę w Argoniańskim Skupowisku. Po pół roku pracy, kiedy jakoś udało mi się ustatkować, zaś marne i tak wynagrodzenie za ciężką pracę, przestało dawać siwe znaki (po prostu przywykłem.... i odważniej kradłem) wpadła na mnie ona. Dosłownie. Wbiegła, wywaliła na plecy, na nas posypał się cały koszyk łososia, potem jakby nigdy nic wstała i odbiegła.

-Popierdoleni khajici - zakląłem pod nosem siadając wśród ryb, które jeszcze dychały szamocząc się na kamiennym bruku. W ślad za uciekinierką biegło może trzech, może pięciu rosłych żołnierzy Gromowładnych.

-Łapać złodzieja! - Oh, no i wszystko jasne. Dlaczego mnie to nie dziwiło? Jakby nigdy nic, wróciłem do swojej pracy.


Nie trudno się domyślić, że nasze drogi splotły się raz jeszcze. Odkryłem to kiedy w nocy kładłem się spać i wyciągnąłem zza pazuchy trzy klucze. Nie moje, tak dla jasności. Połączyłem wszystko ze sobą i oczywistym było, że „wpadnięcie" na mnie nie było zwykłym wypadkiem. Jednak nim powiem co miało miejsce potem, muszę cofnąć się w czasie o kilkanaście lat.


Moim rodzinnym miastem nie był Wichrowy Tron, jako argonianin urodziłem się na Mokradłach. Nie pamiętam wiele z tego okresu, poza ogniem, błyskiem, krzykami. Tak, niedługo po moich narodzinach rodzinna osada została zaatakowana przez Dunmerów, zaś co lepsze w ich mniemaniu okazy mojej rasy, zamknięte w skrzyniach i zapakowane na statek. Mieliśmy zostać sprzedani. Wraz z innymi argonianami tkwiłem w naszym ciasnym więzieniu bardzo długo. Bez możliwości ustalenia czy jest dzień czy noc ciężko powiedzieć ile. Czas przestał dla nas istnieć. Odmierzaliśmy tylko przemijanie na podstawie posiłków podawanych nam z mniejszą lub większą regularnością.

To co zapamiętałem dokładnie to huk, dźwięk przesuwanej skrzyni. Nie naszej. Innej. Dołączali kogoś do nas. Oh, to dlatego od tak dawna nie czułem kołysania na boki, jakie świadczyło o tym, że statek płynie. Kolejne polowanie. Kolejni nieszczęśnicy tacy jak my. Nie myślałem o ich losie. Myślałem o swoim. O własnym pustym brzuchu, zdrętwiałych kończynach i strachu, przeraźliwym strachu o własną przyszłość. Nie, nie było ze mną rodziców. Pewnie umarli na Mokradłach.

Nasi nowi sąsiedzi byli równie cisi co my. Chęć ucieczki i buntu dawno temu przepadła, pojawiła się bierność i pogodzenie z własnym losem. U wszystkich, z wyjątkiem jednego pasażera. Słyszałem chrobotanie. Podpełzłem do ścianki, która dzieliła nas ze skrzynią sąsiadów i nasłuchiwałem. Głos dziewczęcy, nieco piskliwy, siliła się, drapała z całych sił swoje więzienie, lecz to nie ustępowało. I nie ustąpi. Mocne drewno, wzmocnione potężnymi zaklęciami. Już to przerabialiśmy z moimi pobratymcami.

-Lepiej przestań - odezwałem się jako pierwszy, cicho by nie zbudzić śpiących rodaków - To nic nie da.

-A skąd wiesz?! - odpowiedziała, jakby urażona i zła

Skyrim: Nieszczęścia chodzą paramiWhere stories live. Discover now