☕4☕

69 15 6
                                    

W jego głowie rozbrzmiewała delikatna, wyrafinowana, a zarazem iście genialna Wiosna Vivaldiego.
Melodia wygrywana przez smukłe dłonie skrzypaczek potrafiła zaczarować jego umysł, gdzie pod gołym niebem, przysłoniętym liśćmi klonu na którego rozrosłych gałęziach zasiadały dumne sójki omiatając jego duszę wonią mleczy na zaniedbanej trawie oraz długich promieni słońca gładzących czule jego karmelową skórę.
Kwiecień przywitał ich piękną pogodą spożytkowaną ich sielanką w miejskim parku, przenośnie rozbijali szkło chroniące tarczę posrebrzanego zegarka by czas mógł się zatrzymać na dłużej w rzeczywistości jednak jedynie dając dużym dłonią co jakiś czas muskać skórę naznaczoną rozweselonym słońcem.

Gładkie opuszki gładziły różowawe poliki, a wachlarz rzęs na przymkniętych powiekach wraz z całą twarzą o delikatnych rysach tworzył obraz porcelanowej lalki, dopiero co wyjętej z podłużnego pudełka i postawionej na specjalnie przygotowanej dla niej półeczce inne, mniej ważne przedmioty strącając w zapomnienie.

Liczył się tylko on. Jego filigranowa osoba, delikatna,
a zarazem zagubiona, niezrozumiała osobowość. Wydawał się taki kruchy. niedostępny, jakby jeden ruch, powiew wiosennego wiatru mógł sprawić, że na fragmentach ciała powstaną niezbyt ładne pęknięcia, choć brzoskwiniowe wargi pomalowane z dokładnością, precyzyjną dłonią artystki wciąż formowały się w szeroki uśmiech.

Dłonie błądziły między zmoczoną poranną rosą trawą, gładkimi łodyżkami rozwijających się kwiatów łaknących, choć odrobiny ciepłych promieni padających na ich rozkładające się w rozkoszy płatki, chcąc zabrać dla siebie jak najwięcej życiodajnego światła.

Wplatał stokrotki w ciemne loki pisarza, patrząc na to jak ładny tworzą między sobą kontrast, nie będąc świadomym jak głośno wewnętrznie krzyczał, wręcz szalejąc przez te drobne gesty ze strony jasnowłosego.

Gdy drobne dłonie wciąż błądziły między jedwabnymi kosmykami, przyciągnął smukły nadgarstek do swych ust, składając lekkie niczym ocierające się o skórę źdźbła trawy pocałunki.

A on sam miał problem z rozpoznaniem w jaki sposób na zaistniałą sytuację reaguje jego organizm.

To było tak nowe, a jednocześnie niewinne, ledwo wyczuwalne, tak ważne i istotne.

Powoli zaczął odrzucać wszelkie ciążące myśli w jego głowie, spychając je w najdalsze zakątki umysłu, myśląc, że w ten sposób przestaną nawracać i nękać go, wprowadzając w jeszcze większą niepewność.

Ale teraz chciał postąpić inaczej, nie robiąc czegoś wbrew swojej woli, chcąc być po prostu szczęśliwym i korzystać z tego czym obdarował go los.
A obdarował hojnie, wysokim, charyzmatycznym, kruczoczarnym, spełnieniem jego długo skrywanych marzeń.

To było właśnie to, czego chciał, teraz był stuprocentowo pewny. Teraz naprawdę był szczęśliwy, a wpatrujący sie w niego jak w obrazek mężczyzna był tym czego pragnął. Znowu chciał poczuć na sobie te miękkie wargi, być przytulanym podczas tańca. Chciał znowu poczuć się kochanym, ważnym. Chociaż, na krotką chwilę, nawet jeśli bał się przyznać. Chciał być kochanym.

- O czym myślisz? - spojrzał na wyższego mężczyznę, pochylającego się nad nim swoimi pełnymi ustami formułując pytanie, które zawisło w powietrzu, a on oślepiony blaskiem słońca, boskiej kreatury w postaci istoty o pięknym umyśle i darze zauważania o wiele więcej niż tysiące innych dusz, zamarł, nieodpowiadając na zadane pytanie.

Nawet jeśli odpowiedź nie padła słownie, otaczające ich wysokie trawy, kłębiaste chmury, przelatujące barwne motyle nad ich głowami, jak i oni sami, wszyscy doskonale wiedzieli jakie słowa obijają się o umysł mężczyzny o włosach w kolorze bursztynu.

O tobie.

O nas.


A może jednak, słowa te opuściły jego drżące wargi? On sam zrobił na przekór sobie, melodyjnie wypowiadając literę po literze, tworząc całość, która jeszcze nie była przez niego do końca zrozumiana.

Rozciągający się uśmiech po bladej twarzy rozmówcy mógłby być tego jakże pięknym potwierdzeniem.

Słodki pocałunek zroszony akacjowym miodem znalazł swoje miejsce na skroni Jongina zalewając go obezwładniającą słodyczą i lepkością uczuć, które nie zdołały jeszcze zaschnąć; ustatkować się w jednym miejscu, były świeże, wciąż będąc w ruchu jak koło fortuny, żaden z nich nie był jeszcze świadomy czy wygrają wszystko czy skończą z niczym.
Nie to było jednak istotne.
Nie teraz gdy wciąż wirują w wspólnej młodzieńczej przygodzie poznawania i rozpoznawania nowych, bodźców, odczuć, tego co do niedawna było tylko nic nie ważnym zapiskiem na papierze romantycznego pisarza.
Fakt, był inspirujący, sprawiał, że chęć przekonania się na własnej skórze jak to jest kochać bezgranicznie, będąc zdolnym do poświęceń i własnej autodestrukcji dla miłości, która przejmowała kontrolę nad zaślepionym umysłem.

Mozolnie podniósł się z wilgotnego gruntu dłoń podając towarzyszowi by spleść ich palce, przerzucić przez ramię przydługą marynarkę i ruszyć przed siebie delektując się płatami bezchmurnego nieba, które oświetlały ich rumiane lica.

Ich wizyta w pobliskim markecie nie trwała długo lecz na tyle by nowa paczka mocnych papierosów znalazła się w tylnej kieszeni garniturowych spodni, a malinowe usta otulały szyjkę
Loriny* w krwiście czerwonym odcieniu i intensywnym zapachu granatu.

Jasnawe niebo powoli zmieniało swą barwę, a grube pędzle rozprowadzały na nim granatowe, fioletowe, gdzieniegdzie żółtawe smugi tworząc naprawdę zjawiskowy pejzaż.

Powrócili na obszerny dworzec, który jak zawsze o każdej porze dnia tętnił życiem, a na tablicy odjazdów ukazał się pociąg do którego miał wsiąść już za niecałe dziesięć minut.
Był naprawdę usatysfakcjonowany przebiegiem tamtejszego dnia w tym towarzystwem urokliwego kelnera lecz świadomość nadchodzącej rozłąki sprawiała, że dotychczasowy wyśmienity nastrój powoli go opuszczał.

Wciąż ze swoich prac nie otrzymywał na tyle wysokich zarobków by móc się samodzielnie utrzymywać, przez co był zobowiązany pracować w pobliskim, większym mieście, codzienne przekraczając próg dziewiętnastowiecznego dworca, codziennie podając pomięty bilet starszemu konduktorowi, codziennie przyglądając się zza okna płachcie kołyszących się na wietrze liści, rozmywających w wielobarwną całość.

Przysiedli na drewnianej ławce znajdując się na odpowiednim peronie, a ich dłonie jak i uda stykały się (nie)świadomie. Oboje co jakiś czas spoglądali na siebie ukradkiem, tłumiąc rozchodzące się wśród otaczającej ciszy ciche śmiechy.

Ich wspólny czas drastycznie kłaniał się ku końcowi jakby uświadamiając sobie to dopiero wraz z mozolnym wtoczeniem się pojazdu na stację.

Sehun szybko przeszedł przez niewielkich rozmiarów drzwi, kierując się w stronę właściwego przedziału, a otwierając skrzypiące okno, odchylając zakurzone, musztardowe firany  spojrzał na swoją muzę z taką czułością, wyrafinowanym, topiącym serce uśmiechem, że nie pozostało nic innego niż oprzeć dłonie o zabrudzone szkło i oddać niewinny pocałunek, trwający zaledwie ułamek czegoś tak cennego i niedocenianego jak jedna jedna sekunda gdy do ich uszu dotarł donośny gwizd.

Oddalili się od siebie szepcząc ciche dziękuję.

Spoglądając w swoje oczy tak długo, że Jongin nawet nie zauważył kiedy zachód słońca widoczny w oczach Sehuna był prawdziwą kulą ognia w szalu wielu, mocnych barw ginąc w zmysłowym tańcu za koronami drzew, a on został zupełnie sam na pustym peronie.

~*~

*LorinA - francuska oranżada polecam bbb

Sweeter than you | sekaiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz