__ Dzień zaczął się dla mnie zwyczajnie. Podobnie jak każdego innego, wstałem i ubrałem się do szkoły, pomarzłem na przystanku i przekroczyłem próg tej jakże cudownej placówki. Przesiedziałem w ławce prawie siedem godzin i właśnie zaczynałem kolejną, równie nudną lekcję.
__ Westchnąłem z rezygnacją. Test z chemii po całym dniu spędzonym w szkole był wątpliwą przyjemnością. Szczególnie biorąc pod uwagę nieco sadystyczne podejście naszej nauczycielki. Zerknąłem z ukosa na chemiczkę. Siedziała przy biurku wpatrzona w ekran komputera z lekkim uśmieszkiem i nieobecną miną. Zupełnie jakby już cieszyła się na myśl o wpisywaniu nam ocen za sprawdzian, na którym nasza wiedza znowu poniesie porażkę w starciu z przygotowanymi przez nią zadaniami.
__ Wróciłem spojrzeniem do kartki leżącej przede mną na ławce. Widniały na niej czarne, nadrukowane litery poleceń i niebieskie, zapisane moją ręką rzędy obliczeń. Sprawdziłem rozwiązanie i z irytacją zauważyłem pomyłkę. Gwałtownym ruchem skreśliłem połowę zapisków, tylko po to, by powtórzyć je w niemal identycznej postaci tuż obok. Szybki rzut oka w stronę wiszącego na ścianie zegara tylko upewnił mnie, że nie mam szans na osiągnięcie wyniku o jakim marzyłem. Ilość zadań i liczba obliczeń niezbędna do ich wykonania powodowały, że uciekającego czasu było jeszcze mniej, niż by się początkowo mogło wydawać.
__Ledwie zdążyłem zapisać odpowiedź na jedno z końcowych pytań (które niestety nie było ostatnim), gdy cierpienia naszej klasy przerwał dzwonek. Jego zbyt głośne i nadmiernie się przeciągające brzęczenie było tym razem słodką melodią zwiastującą wolność. Zaczęliśmy wstawać z ławek, niemal wszyscy naraz. W końcu każdy chciał jak najszybciej znaleźć się poza murami naszej najukochańszej szkoły. Nauczycielka bezskutecznie próbowała przekrzyczeć powstały harmider, przypominając o zadaniach, które wspaniałomyślnie podarowała nam do domu na wypadek nudy.
__ Szybkim krokiem wyszedłem z sali. Od drzwi wyjściowych dzielił mnie jedynie korek, jaki utworzyła zbita masa uczniowska na schodach sięgających drugiego piętra. Człapałem w tłumie, starając się nie mówić na głos, co myślę o tempie poruszania się i kulturze idących przede mną. Ludzie, naprawdę, NAPRAWDĘ musicie zatrzymywać się na rozmowę centralnie NA ŚRODKU SCHODÓW, w połowie tej powodzi ludzkiej? Poważnie?
__ W końcu udało mi się uwolnić z tego przedsionka piekieł. Ruszyłem, nie oglądając się za siebie, chciałem znaleźć się jak najdalej stąd, no i oczywiście być na przystanku przed autobusem.
__ Poczułem w kieszeni wibracje. Nie przerywając marszu, wyjąłem komórkę i rzuciłem okiem na ekran. Jeden ze znajomych pytał, czy nie mam ochoty przejść się na miasto. Zignorowałem go. Doskonale wiedział, że dzisiaj nie mam na to czasu.
__ Spojrzałem na zegarek. Musiałem się pospieszyć. Obróciłem głowę. W autobusie, który właśnie pojawił się na horyzoncie, rozpoznałem ten, do którego powinienem wsiąść. Zmiąłem w ustach przekleństwo i przyspieszyłem kroku. Od przystanku dzieliło mnie jeszcze jakieś dwieście metrów i przejście dla pieszych, na którym światło właśnie się zmieniło. I wcale nie na zielone.
__ Stanąłem na brzegu chodnika, nerwowo oglądając się przez ramię. Mimo wszechobecnych o tej porze korków autobus posuwał się naprzód płynnie, z zadziwiającą wręcz szybkością. Spojrzałem na światło, na pojazd i znów na światło. Jeśli nie zmieni się TERAZ, nie mam szans, żeby zdążyć na przystanek.
__ Gdy autobus podjechał już niemal do mojej wysokości, zdecydowałem się nie czekać dłużej. Krótki rzut oka w bok upewnił mnie, że przekroczę jezdnię bez przeszkód. Wciąż na czerwonym niemal wbiegłem na jezdnię.
*})I({*
__ Obudziłem się z bólem głowy. Uniosłem dłoń do czoła, jednocześnie dźwigając się do pozycji siedzącej. W głowie mi szumiało.
__ Po dłuższej chwili spędzonej w tej pozycji spróbowałem otworzyć oczy. Uchyliłem je lekko, by sekundę później zamrugać z zaskoczenia. Przetarłem oczy i spojrzałem raz jeszcze, ale widok nie zmienił się ani odrobinę - znajdowałem się w przestrzeni zbliżonej do tej kosmicznej; otaczający mnie granatowy mrok rozpraszało światło emanujące z unoszących się wokół błękitnych i fioletowych kul. Mniejsze i większe, te "gwiazdy" były niemal wszędzie.
__ Rozejrzałem się. Gdzie nie spojrzałem, widziałem jedynie mrok i świetliste kule. Dość szybko doszedłem do wniosku, że zastanawianie się nad tym, gdzie jestem, do niczego mnie nie doprowadzi. Wstałem i ruszyłem przed siebie z nadzieją na znalezienie odpowiedzi.
__ Wszystkie możliwe do wyboru kierunki marszu wydawały się być niemal identyczne. Logika wskazywała jednak na to, że ta przestrzeń, czymkolwiek jest, musi mieć gdzieś swój koniec. Szedłem więc naprzód, szukając jakiegokolwiek odstępstwa w moim otoczeniu.
__ Samotność oraz panująca wokół zupełna cisza pomagały w myśleniu. Wróciły do mnie najświeższe wydarzenia - niedawna wizyta u cioci, śniadanie, sprawdzian z chemii... Ostatnim, co pamiętałem, było czerwone światło na przejściu dla pieszych. Zmarszczyłem brwi. Chwileczkę, ale to by znaczyło, że miałem wypadek. W takim razie powinienem znaleźć się w szpitalu, a nie...
__ Zamarłem w pół kroku. Czy... Czy to znaczy, że... Jestem MARTWY?
CZYTASZ
Gra w nieśmiertelność
FantasyDzień jak każdy inny. A jednak Zupełnie inny. Jak co dzień wyszedłem z domu i pojechałem do szkoły. Spędziłem tam kilka godzin, nudząc się niezmiernie, po czym popędziłem na autobus powrotny. Jednak nie dane było mi go złapać... Zamiast tego czerw...