SEPARATE WAYS.

429 75 9
                                    

         Krzywy uśmiech.

         Tylko tyle potrafił z siebie ostatnio wykrzesać Tony. Rhodes jednak — zdawałoby się — nie zwracał na to uwagi. Przez ostatnie dwa tygodnie ani przez chwilę nie wspomnieli o Stevenie Rogersie. Ale za to myśleli. Przynajmniej Tony. Nie było oczywiście tak, że sam z siebie myślał ciągle o Rogersie. Nie. Wszystko jednak mu o nim przypominało, co doprowadzało go do szału; potrafił uderzać z całej siły w blat jasnego biurka tak długo, dopóki Pepper nie schodziła zobaczyć czy czasem nic mu się nie stało.

         Pepper.

         Ona go znała. Dobrze wiedziała jaki jest naprawdę. Tony doceniał to i dobrze wiedział, że kocha Pepper. Kochał ją miłością romantyczną; gdy jej nie było, tęsknił za nią, gdy była na niego zła, chciał wszystko naprawić. Tylko tak wiele zapominał, nie pamiętał, co takiego lubi Pepper, co jej się podoba. Za to o Steve'ie Rogersie wiedział wszystko.

        Tony miał ochotę powiedzieć, że o wrogach zawsze trzeba wiedzieć jak najwięcej. Ale było to kłamstwem. Steve nie był jego wrogiem. Był kimś innym, kimś bliskim, ale jednak bardzo dalekim. Tylko że z czasem Tony coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że za Rogersem też tęskni. I choć różnią się ich poglądy, są przyjaciółmi. A przyjaciele powinni być razem. Tu, teraz, w tym momencie. Ale Steve'a nie było i prawdopodobnie miał się już nie pojawić.

        Nie pojawić.

        N i e  p o j a w i ć.

        Steve'a nie było. Jeszcze kilka tygodni wcześniej Tony go nienawidził. Ta cząstka nienawiści, którą zawsze trochę go darzył, stała się jego celem. Pielęgnował ją w sobie, a na koniec doprowadził do starcia ze Steve'em i tym, dla którego go zostawił. Starcia, w którym nie do końca odniósł zwycięstwo. Co mu po tarczy, gdy nie ma tego, czego naprawdę pragnął?

         Rodzice nie wrócą — Tony dobrze o tym wiedział, nauczył już się z tym żyć. Ale wówczas nie mógł tego znieść. Dwie najważniejsze osoby w jego życiu opuściły go. Pepper i Steve. Ona zostawiła Tony'ego z jego własnej winy, a Steve... również. Tony to rozumiał. Choć w przypadku ich konfliktu zadecydowała różnica zdań. Steve postanowił go zostawić dla tego...

         Bucky.

         Tony po prostu nie mógł przyjąć do wiadomości tego, że jego przyjaciel mógł mu coś takiego zrobić. Niedopuszczalne. Śmieszne. Idiotyczne. Głupie. Chamskie. Okrutne. Steve go zostawił. Dla tego... tego czegoś. A na koniec, na sam koniec razem odeszli. Przez ten cały czas Tony myślał, że on i Steve to coś ważnego, że stworzyli nierozrywalną więź. Och, jak bardzo się mylił. I tak strasznie bał się, że to przez to jaki był. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że jest arogancki i dumny. Ale wcale nie zamierzał tego zmieniać, nie chciał być kimś innym; Tony pragnął być tylko sobą. I chciał, aby Steve go takiego akceptował. Tak jak zaakceptował Bucky'ego.

        Odrzucenie.

        Tony czuł się odrzucony. Uczucie to rozrywało go nieprzerwanie od środka już od kilku tygodni. Steve Rogers, Cholerny Kapitan Ameryka odrzucił go. Jego, geniusza, miliardera... Tony'ego Starka. Tony codziennie zastanawiał się czy Steve żałuje. Czy żałuje tego, że go zostawił? Czy czasem myśli, co by było, gdyby wybrał jego zamiast Bucky'ego? Tu nie chodziło o żadne zasady, żadnych cywili, tu chodziło o niego. O ich przyjaźń.

         Czy da się to naprawić? Czy Steve wróci? Czy powie kiedykolwiek:

          — Tony, jesteśmy przyjaciółmi.

         Prawdziwymi.

         Przeklęta tarcza.

         Tony siedział przy biurku, a za nim rozciągała się panorama Nowego Jorku. Podniósł wzrok znad pustych kartek przed sobą i spojrzał na drzwi wejściowe do pomieszczenia.

         Czy on kiedyś przez nie...?

         Nie.

         Tony spuścił wzrok. Wiedział już, że on i Steve... On i Steve... On. Steve.

         Ich drogi się rozeszły, ale Tony wiedział jedno — nigdy nie pozbędzie się Steve'a ze swojego życia.

SEPARATE WAYS. stonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz