~~*~~

218 30 18
                                    

  Mamy 2 września 1883 roku. Wiedeń, w którym życie bogatych jest pełne sielanki. Nikt nie sądził, że dojdzie tam do tragedii. Tragedii takiej, która wybrzmiewa echem do dziś, która jest przyczyną sporów. Ludzie pamiętają... Zawsze będą pamiętać.

Odetchnęła z ulgą, słysząc dziecięcy płacz z komnaty arcyksięcia Rudolfa i jego małżonki Stefanii. W końcu po wielu godzinach poród się zakończył. Lekko poddenerwowany Roderich staną obok Węgierki. Już po wszystkim... Nie ma czym się denerwować. Trzeba się cieszyć! Tak oto narodził się nowy potomek wielkiej dynastii Habsburgów. Następca tronu Austro-Węgier. Chłopak myślał jakiś czas, by potem oznajmić
-Chyba powinniśmy im pogratulować.
-A-ale czy możemy tam tak po prostu wejść?- Spytała, zaciskając dłoń na materiale sukienki. Chciałaby kiedyś mieć dzieci. Zawsze ich chciała, ale nie była pewna czy jej partner czuje to samo. Węgierka uwielbiała czytać młodszym, spędzać z nimi czas. Śpiewać wspólnie. Wzięła głęboki wdech, oddalając myśli o swoim własnym potomku. Zapukała, a następnie uchyliła drzwi. Zajrzała do środka, gdzie ujrzała większość domowników. Franciszek Józef stał zadowolony obok synowej. Mimo iż nie pałał do niej zbytnią sympatią. Zdarzało się nawet tak, że za jej plecami była nazywana grubą świnią przez teścia. Prócz Stefanii i medyka w pomieszczeniu obecny był również sam arcyksiąże. Rudolf Habsburg Lotaryński. Stał bardziej z boku, nawet nie zbliżając się do żony. Wydawało się, że coś jest między nimi nie tak. Westchnęła, wchodząc razem z Austrią na prośbę panienki Koburg.
-To chłopiec?- Spytał przejęty całą sytuacją Austriak. Uklęknął obok łóżka arcyksiężniczki. Zawsze, gdy rodził się nowy członek rodu, bardzo się przejmował.
-Nie, dziewczynka... a na imię jej Elżbieta
-Silna i zdrowa!- Rzekł z entuzjazmem sam cesarz Austrii. Wtedy nikt nie myślał o tym, ile cierpienia czeka to biedne dziecko
                                                        ~~~~~~~~~~~~~~~~~~/\~~~~~~~~~~~~~~~~
Mijały lata. Lata małżeństwa Austrii i Węgier. Nie było idealnie, co musiało przyznać każde z nich. Nawet spali w osobnych pokojach. Nie wyglądało to na udany związek.
-R-Roderich...- Po raz pierwszy od dawna zwróciła się do niego po imieniu. Wiecznie zajęty oderwał wzrok od kartek leżących na biurku. Nie miała siły już dłużej uśmiechać się i udawać, że jej to nie przeszkadza
-Hm?
-Jesteśmy małżeństwem od ponad dwudziestu lat... - Stanęła przy oknie i przejechała palcem po zimnej szybie.- Przeczuwam, że twoje uczucia nie są szczere. Wiem, że nie do końca mnie kochasz- Oczy zaszły jej łzami, a głos lekko drżał z każdym wypowiedzianym słowem. Tak cholernie bała się odpowiedzi. Kochała go całym sercem. Jego wygląd, charakter... Wszystko w nim było cudowne. Westchnęła. Austriak widział to jednak z lekka inaczej. Nigdy wcześniej nie czuł niczego, co przypominałoby miłość. To było dla niego tak nowe uczucie, że nie wiedział, jak powinien je okazać
-T-to nie tak, Elizaveto... - Wstał i podszedł do niej szybkim krokiem i złapał za rękę.
-W-Więc czemu traktujesz mnie tylko i wyłącznie jak współpracowniczkę? Jak kogoś, kto tylko pomaga ci z papierkową robotą? Nie chcę, by to tak wyglądało.- Popłakała się, wtulając w partnera. Poczuł ukłucie w sercu, gdy myślał o tym, co zrobił nie tak.
- W takim razie... Naucz mnie kochać...- Uniosła wzrok, a ten korzystając z okazji, złapał ją za podbródek. Niepewnie przybliżył się do jej ust i musnął je delikatnie. "Vertrau in uns..." Uwierz w nas, Austrio...
-W-wybacz!- Odsunął się speszony- Mam jeszcze sporo pracy. Franciszek Józef jest wymagającym szefem- Od razu wrócił do biurka, by powrócić do obowiązków. Sama miała ich jeszcze dość sporo. W końcu kto zajmie się wówczas pięcioletnią Erzsi? Tym razem już z lekkim szczerym uśmiechem opuściła biuro. Było już dobrze po dwudziestej. Ciemno... Zima za pasem. Zimna i zapewne mroźna jak ta zeszłoroczna. Weszła do pokoju dziewczynki, która siedziała przy toaletce i ze szczotką w ręce usiłowała rozczesać blond włoski. Gdy jednak zobaczyła w odbiciu lustra Węgierkę, podniosła się, odkładając przedmiot trzymany w dłoni, by następnie podbiec do niej.
-Węgly~- Przytuliła się do jej nogi, na co brunetka tylko zaśmiała się.
-Nie sądzisz, że już czas do łóżka? Jest późno, kochanie- Pogłaskała ją po główce i odsunęła od siebie. Elżbieta Maria- dziewczynka o delikatnej urodzie. Śliczna, jak i jej matka. Stefania Koburg- Belgijka szlachetnie urodzona. Miała tak naprawdę niewiele czasu dla córki. Zajęta wystawnymi przyjęciami i ciągłymi kłótniami z mężem.
-A zlobis mi walkoczyki?- Spytała, bawiąc się materiałem swojej sukieneczki.
-Będziesz grzecznie siedzieć na krzesełku?
-Tak!
-W takim razie siadaj, zajmiemy się twoimi włoskami~- Podeszła z nią do toaletki. Erzsi usiadła, a Węgierka zaplotła jej włosy w dwa warkoczyki. Austria stał w progu i obserwował, jak dobrze jego żona dogaduje się z dziećmi. Uśmiechnął się delikatnie, trwając w milczeniu. Jej ton głosu, gdy mówiła do dziewczynki, to jak śmiała się razem z nią. Wszystko pięknie... Tylko z pozoru. Gdy wyszło się na korytarz, dało się usłyszeć kłótnie następcy tronu z jego współmałżonką. Z kłótni wyłapał tylko kilka słów, których nie wypada wypowiadać damie. Nic dziwnego, że była zdenerwowana. Nie było tajemnicą, iż Rudolf często bywał w domach publicznych pełnych tych bezwstydnych i niewyżytych kobiet.... Roderich tylko obserwował, jak Elizaveta stara się ukryć przed małą Elą kłótnie rodziców. Nie chciała, by dziewczynka przeżywała to. Wiadomo, jak dziecko reaguje na takie rzeczy. Pojawiał się wówczas strach. Strach o to, co będzie. Wszyscy woleli oszczędzić jej tego wszystkiego. "Oj szefie, dlaczego to wszystko tak się potoczyło?"- Pomyślał, zamykając drzwi. Poszedł prosto do sypialni.
Kolejny rok minął bardzo szybko. Była styczniowa noc. Noc z 29 na 30 stycznia 1889 roku. Niemogąca zasnąć Węgierka przechadzała się alejkami ogrodu. Zatrzymała się na chwilkę, by zanurzyć rękę w lodowatej wodzie. Fontanna, przy której latem często rozmawiała z Austrią. Księżyc delikatnie odbijał się w wodzie. Nadawało to niesamowitego klimatu. Było dość zimno, w końcu styczeń. Westchnęła. Kto przypuszczałby, że ten spokój już za niedługo będzie miał swój koniec? Nikt się nie spodziewał. Nie było ku temu powodu. Ostatnio nie miała czasu na spokojne przemyślenia. Co chwilę obowiązki, mała Elżbieta... Po raz pierwszy od wielu lat poczuła się... Szczęśliwa. Pracowała długo na swoje szczęście wspólnie z Roderichem. Już wszystko w porządku. Uśmiechnęła się
-Mam do ciebie pytanie... Otóż jak to jest być personifikacją? Od zawsze ciekawiła mnie odpowiedź na to pytanie. Wiesz sama, że z Austrią nie bardzo da się rozmawiać- Odwróciła się szybko w stronę przyszłego szefa. Zastanowiła się przez chwilę nad odpowiedzią. To było dość trudne pytanie, na które nie dało się odpowiedzieć jednym zdaniem
-Zostając personifikacją, porzuca się wszystkich bliskich ludzi. Musi się wtedy pogodzić Pan tym, że dla nas jedno życie ludzkie jest niczym ziarenko piasku. Tyle wieków się przewinęło, a wraz z nimi i ludzie jedni bardziej, drudzy mniej godni zapamiętania
-Ciekawe czy i mnie ktoś by zapamiętał. Gdybym tak nagle zniknął, czy ktoś by płakał?
-C-Co też arcyksiążę opowiada!? Jak to zniknął?
-Nieważne, bredzę tylko. Będę już szedł- Odwrócił się w przeciwnym do Węgierki kierunku rzucając ciche "Dobranoc, panienko Węgry". Ostatnia rozmowa Rudolfa z kimkolwiek żywym. Już następnego dnia Wiedeń zaskoczyła informacja o śmierci mężczyzny. Akt samobójczy- mówią jego przeciwnicy, morderstwo- mówią bliscy. Lecz jak było naprawdę? Dla ludzi dalej jest to zagadką.  

Dobranoc, panienko Węgry |APH|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz