Malinowy Król

26 3 0
                                    


Atmosfera w karczmie była przednia, z resztą jak w każdą sobotę. Chłopi mieli chwilę odpoczynku po intensywnym tygodniu pracy przy żniwach i mogli w końcu zrelaksować się przy kuflu zimnego piwa w towarzystwie przejezdnych kupców i swoich znajomych. Między uwijającymi się w pocie czoła kelnerkami i już nieco podchmielonym towarzystwem siedział Adam Mickiewicz. Przed nim stała szklanka do połowy wypełniona wódką oraz kilka stron rękopisu, na które padał blask stojącej nieopodal świeczki. Kartki były miejscami ubrudzone plamami atramentu, a pochyłe i pełne wywijasów pismo połączone z oparami alkoholu wcale nie ułatwiało czytania poecie. Jednak nie przeszkodziło mu to w stwierdzeniu, że dzieło, które trzyma w dłoniach jest dobre. Ba, nawet bardzo. Dużo lepsze od tego co napisał w ostatnim czasie. Trzeba przyznać, że w ostatnich tygodniach wena mu nie sprzyjała. Co prawda ludzie chwytali każdy jego wers jak pelikany, w końcu był najbardziej uznanym poetą w kraju, mógłby napisać i nekrolog, a znawcy jak szaleni wychwalali by kunszt i warsztat poetycki. Adam obrócił kartkę na drugą stronę i poczuł lekkie ukłucie w sercu, gdy zorientował się, że nic tam nie ma. Oprócz tego poczuł również zazdrość oraz złość. Nie wiadomo na ile była to wina wypitego alkoholu, a na ile jego ego. Mickiewicz przetarł twarz dłonią i zaczął się zastanawiać nad tym, czy to właśnie jest początek końca jego wielkiej kariery. Gdy zaczął rozglądać się za kelnerką, która na nowo napełniłaby jego pustą szklankę, spostrzegł pewnego mężczyznę, który właśnie wszedł do gospody. W ułamku sekundy poeta chwycił leżące przed nim rękopisy i potykając się o własne nogi popędził w stronę kominka znajdującego się po drugiej stronie sali, aby jak najszybciej pozbyć się próbki tego znakomitego dzieła. Na jego nieszczęście nowo przybyły mężczyzna dostrzegł niecodzienne zachowanie pijanego Adama i podszedł sprawdzić czy wszystko z nim w porządku

- Pan Mickiewicz? Co pan robi?! - młodzieniec wyrwał mu z ręki plik kartek.

- Słowacki! Czorcie, oddaj mi to! - wieszcz chciał rzucić się po swoją własność, ale wcześniej wypita wódka sprawiła, że tylko zatoczył się i prawie wpadł do kominka. W tym czasie Słowacki zdążył zerknąć na to, czego tak bardzo chciał się pozbyć starszy mężczyzna. Nie chciał wierzyć własnym oczom, ale swój własny charakter pisma rozpoznałby wszędzie. Niewiarygodne, sam Mickiewicz czytał jego twórczość!

- Dlaczego chciał to pan spalić? - zapytał.

- Wiesz co to jest, Julek? To jest gówno! To się nawet nie nadaje do wyściełania chlewu! Tylko człowiek upośledzony, bez godności i rozumu byłby w stanie napisać takie brednie! Malinowy kryminał! Wiedziałem, że jesteś niewykształconym idiotą, ale teraz przeszedłeś samego siebie! Załatwię zakaz sprzedawania ci atramentu i papieru, a jak dowiem się, że coś jeszcze napisałeś, to albo wsadzę cię do więzienia albo własnymi rękoma zabiję, jak ta twoja durna            Balladyna! - wypieki na twarzy Adama stały się jeszcze bardziej czerwone niż były, a jego krzyk zwrócił uwagę wszystkich biesiadujących, sprawiając, że w karczmie zapanowała cisza. 

- Znikaj mi z oczu Słowacki i to już! - zaskrzeczał przepitym głosem po raz ostatni i zostawił sparaliżowanego Juliusza razem z jego nadgryzionymi ogniem rękopisami.


Gdy tylko Słowacki zorientował się co się właśnie wydarzyło, zalała go fala wściekłości. Wiedział, że Adam potrafi robić awantury, gdy jest pijany, wiedział też, że nie przepada za żadnym innym poetą poza sobą, ale publiczne zwyzywanie i poniżene drugiego człowieka za parę nieobraźliwych wersów było dużą przesadą. Nie pozwoli na oczernianie swojego nazwiska. Czym prędzej wyszedł z gospody w ślad za Mickiewiczem. Miał nadzieję, że spotka tego pijaka gdzieś w pobliżu, jednak Adam jakby rozpłynął się w powietrzu, tylko silny zapach alkoholu świadczył o tym, że wieszcz tędy przechodził. Julek przypomniał sobie, że jego dobry przyjaciel, Jan, dał mu kiedyś adres Mickiewicza, tak na wszelki wypadek. Szybko sięgnął do kieszeni marynarki i po chwili wyciągnął kawałek zielonego kartoniku z niestarannie nakreślonym adresem. To był zdecydowanie szczęśliwy dzień młodzieńca, ponieważ okazało się, że lokum do którego chce się udać znajduje się zaledwie kilka ulic dalej. Jeśli się pospieszy dotrze tam przed tą łajzą, która miała czelność zniszczyć mu opinię.

Kilka minut później Słowacki siedział przy biurku w ciemnym pokoju przy ulicy Malinowej 8. Czekając za swoim kolegą po fachu postanowił przejrzeć swoje rękopisy, które uratował przed zniszczeniem. Zauważył, że brzegi kartek są pozaginane oraz wytarte. Liczne linie biegnące pod różnymi kątami świadczyły o tym, że papier był wiele razy składany na różne sposoby. Wszystkie te szczegóły wyraźnie mówiły, że rękopisy były czytane, i to nie raz, nie dwa, a wiele, wiele razy. Czyżby Mickiewicz nie wykrzyczał mu tego, co tak naprawdę myśli? Wnet drzwi do sypialni się otworzyły i do środka wtoczył się tak oczekiwany przez Julka mężczyzna. Adam od razu opadł na swoje łóżko i już miał zasypiać, gdy poczuł, że materac dziwnie się zapadł po jednej stronie. Niepewnie otworzył oczy i ujrzał zakręcony wąsik tuż przy swojej twarzy. Przestraszył się, a jego strach przybrał na sile, gdy zorientował się iż owy zarost należy do Słowackiego. Zanim zdążył wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, słodki, przesycony jadem głos Julka rozebrzmiał w ciemności:

- Adaś, powiedz, upadająca gwiazdko poezji, co tak naprawdę siedzi w twojej przepitej główce?

- J-julek...

- Co, teraz nie wiesz co powiedzieć? Nagle słowa uleciały? Wymyśl coś, jesteś przecież geniuszem romantyzmu, no dalej wypowiedz się.

- Nie możesz...

- Oh, chyba jednak twój geniusz przeminął, gdzie ten stary Mickiewicz, ha? Talent się skończył, niedobrze... Pewnie jesteś sfrustrowany, że upadłeś tak nisko, żeby poczytywać ukradkiem moje dramaty. Teraz jesteś nikim, Adaś, nikim, nie różnisz się niczym od pierwszego lepszego żula rymującego bez ładu i składu. A teraz dobranoc, świat potrzebuje nowej gwiazdy po upadku starej.

Słowacki pozostawił Mickiewicza samego z tymi słowami, uprzednio składając swój podpis na każdym leżącym na biurku arkuszu papieru. 


*** 

Na początek skromne 900 słów z ogonem, mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. A jak nie, to przypomnijcie sobie co się stało z Adasiem kilka wersów wyżej

Do następnego!

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 30, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Dzieje stepów akermańskich, część IIIWhere stories live. Discover now