Spotkanie

185 6 1
                                    

   Julianna przejrzała się w lustrze. Pokiwała głową zamyślona. Nie wyglądała źle. Obcisła sukienka,żakiecik,piękne buciki. Tylko te niesforne,czarne włosy nie chciały się układać tak jakby ich właścicielka chciała. Westchnęła zrezygnowana i założyła kapelusz.

-Jest dobrze.-powiedziała do siebie i zaczęła zbierać się do wyjścia. Kątem oka zauważyła,jak patrzy się na nią jej francuska gosposia.

-Au revoir, Aurélie-Powiedziała Słowacka,młodej jeszcze,jednak niezbyt urodziwej dziewczynie.

-Au revoir, mademoiselle Slowacka-odpowiedziała jej tamta,próbując poprawnie wymówić nazwisko swojej pracodawczyni. Coraz lepiej jej to wychodzi. Julianna uśmiechnęła się pod nosem.

 Kiedy wyszła z kamienicy,od razu uderzył ją chłód. Czasami sobie myślała,że Paryżowi jesienią brakuje jednak tego uroku,jaki ma zwłaszcza wiosną. Szła przed siebie,nie przyglądając się nikomu ani niczemu. Weszła do pewnej niepozornej kawiarni. Zamówiła kawałek szarlotki i herbatę. Kiedy czekała,wyciągnęła swoje zapiski i ołówek. Co by tu można było poprawić?- rozmyślała. Była tak tym pochłonięta,że nawet nie zauważyła,że przyglądał jej się pewien wysoki mężczyzna, którego od długiego czasu podziwiała. Był poetą,wielkim patriotą. Ją po przegranym powstaniu listopadowym losy zawiały do stolicy Francji. Tak,kiedy tylko dowiedziała się,że wybuchło powstanie,natychmiast wyruszyła do Wielkopolski. Lecz cóż ona mogła tam zrobić? Nie dość,że kobieta,to jeszcze słabego zdrowia.Znaczy się,kobiety też tam walczyły,ale mimo wszystko,jej się nie udało walczyć. Niczym Joanna d'Arc,walczyłaby dzielnie o wolność ojczyzny w męskim stroju,z bronią w ręku. Ta romantyczna wizja rozbiła się o gruby mur rzeczywistości. To jednak nie oznacza,że nie przydała się tam. Wypełniała dokumenty w biurze dyplomatycznym,raz nawet popłynęła do samego Londynu by przekazać listy powstańczego rządu. Nawet później nie wiedziała,czemu tak się łudziła,że będzie walczyć z bronią jak choćby Emilia Plater.  No nic.  Ona sama była przy tym poetką,a przynajmniej się za nią uznawała. Wczytywała się w swój prototyp "Balladyny".

-Tak,to jest zdecydowanie dobre-powiedziała do siebie,uśmiechając się szeroko.-Ale coś by można poprawić.-Wzięła się za poprawianie niektórych błędów,czy dopisywanie dodatkowych scen,które jej zdaniem,jeszcze polepszyły by jej dzieło. Kiedy już zjadła szarlotkę  i wypiła herbatę,szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia a za nią wzrokiem błądził ów mężczyzna o dumnym nazwisku Mickiewicz. Kiedy  się oddaliła,ruszył za nią sprężystym krokiem.

Słowackiewicz-Życie często dziwne bywaWhere stories live. Discover now