Rozdział 2.

71 4 0
                                    

*Rose*

Wzięłam leżący na stole miecz i ruszyłam w stronę placu treningowego. Gdy znalazłam się na nim zauważyłam, że chłopak jest już przygotowany do walki.
- Jak cię zwą? - spytał, gdy tylko mnie zobaczył.
- Przyjaciele mówią mi Rose. A jak brzmi twoje imię?
- Gudrun - odpowiedział dumnie.
- Dość oryginalne - skwitowałam.
- Wiem, ale koniec tych pogaduszek. Czas walczyć!
Zajęliśmy pozycje. Pan Kristof był sędzią w naszym pojedynku, więc po dokładnym zmierzeniu się wzrokiem z moim przeciwnikiem, czekaliśmy na sygnał do rozpoczęcia walki. Kowal spojrzał na każdego z nas upewniając się, czy jesteśmy gotowi i dał znak ręką. Gudrun ruszył na mnie myśląc, że się go przestraszę, ale na jego nieszczęście nie docenił mnie. Zrobiłam unik i uderzyłam go klingą w tyłek. Usłyszałam ciche śmiechy z widowni i jestem pewna, że on też je usłyszał, bo zrobił się czerwony na twarzy niczym dorodny pomidor. Wyprowadził kontrę, którą zablokowałam następnie odepchnęłam go i wykonałam przewrót, broniąc się tym samym przed jego kolejnym ciosem.
- Całkiem dobrze walczysz jak na dziewkę - pochwalił mnie.
- Dziękuję, ale to jeszcze nie wszystko na co mnie stać - odparłam, po czym uderzyłam go rękojeścią w brzuch i podciełam nogi. Wylądował na plecach, a ja przyłożyłam mu miecz do gardła. W szoku wypuścił swoją broń z ręki.
- Wygląda na to że wygrałam - powiedziałam i zwróciłam się do pana Kristofa - Chyba to koniec walki - uśmiechnęłam się.
- Rose ma rację. Ogłaszam, że zwycięzcą zostaje nasza kochana Rose! - krzyknął kowal, czym wzbudził rozentuzjazmowany okrzyk tłumu - Wiwat Rose! Wiwat nasza księżniczka! - wiwatowali widzowie.
- Księżniczka?! - zdziwił się Gudrun, któremu podałam rękę by pomóc mu wstać z ziemi.
- A, faktycznie! Chyba zapomniałam wspomnieć o tym niewielkim szczególe - uśmiechnęłam się przepraszająco, na co mój przeciwnik zrobił wielkie oczy i padł przede mną na kolana.
- Wybacz mi o Pani, że ważyłem się podnieść na Twą osobę broń. Jestem gotów przyjąć najsuowszą karę - rzekł z pokorą. Zaczęłam się niepochamowanie śmiać.
- Przestań. Przecież nic mi nie zrobiłeś, a gdyby nawet, to czyż sama się o to prosiłam stawiając z tobą do walki? Za każdym razem, stawając na tym placu jestem gotowa na wszelkiego rodzaju obrażenia. Więc wstań i bądź z siebie dumny, albowiem ta walka nie była dla mnie taka łatwa jak przypuszczałam. Musiałam nieźle kombinować, żeby znaleźć twój słaby punkt - przyznałam i podałam mu rękę - To był dobry pojedynek.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Najwyraźniej musiał przetrawić wszystkie wiadomości, gdyż dopiero po chwili ujął moją dłoń.
- Tak, to był na prawdę dobry pojedynek - przyznał.
Kątem oka zauważyłam, jak ktoś próbuje się do nas przedrzeć przez tłum.
- Wasza Wysokość! - jakiś męski głos nawoływał mnie po tytule. To nie wróżyło niczego dobrego...
- Wasza Wysokość! Wszędzie Cię szukałem. Słyszałem, że masz zamiar się pojedynkować, więc przyszedłem, by walczyć w Twym imieniu - oznajmił mi, na oko dwudziestoletni strażnik z zamku. Czekaj, wróć. Na oko dwudziestoletni dowódca Gwardii Królewskiej. Teraz, gdy stoi tuż przede mną mogłam go rozpoznać. Tyler Odolan Smith, dobrze zbudowany brunet o szarych oczach, którymi mógłby przewiercić czyjąś duszę na wskroś. Kompetentny, odpowiedzialny, najlepszy wojownik w całej Atterii i co najwazniejsze niesamowicie przystojny.

*Tyler*
(Kilka godzin wcześniej)

Po porannym treningu poszedłem razem z chłopakami na śniadanie, wydawane w naszej wojskowej stołówce. Gdy skończyłem posiłek udałem się na obchód zamku, przy okazji sprawdzając zabezpieczenia przygotowane na urodzinowy bal księżniczki Pauline. Chociaż poprosiła, aby mówić do niej Rose to mnie, jako gwardzisty obowiązuje etykieta i zasady, które jasno mówią żeby odnosić się z szacunkiem do głów państwa i wyżej postawionych od siebie. W końcu dotarłem do sali balowej, gdzie osobista służąca księżniczki nadzorowała prace nad dekoracjami i różnymi takimi. Nie znam się na tego typu sprawach. Patrzyłem, jak mężczyźni na wysokich drabinach próbują zawiesić wielkie wstęgi na kolumnach otaczających całą salę balową. Nie powiem wyglądało to dość niebezpiecznie szczególnie, że materiał wyglądał na ciężki, a jeden z poddanych zachwiał się i byłby spadł łamiąc sobie przy tym parę kości, ale w porę zareagowałem i złapałem go nim upadł. 
- Nic ci się nie stało? - spytałem wystraszonego chłopaka.
- N-nie dziękuję za ratunek, panie - odparł, gdy postawiłem go na ziemi.
- No proszę, proszę. Któż to do nas przybył? Pan Tyler, dowódca straży we własnej osobie - zwróciła się do mnie Sandy.
- Ciebie też miło widzieć Sand - odpowiedziałem dziewczynie.
- Domyślam się, że przyszedłeś sprawdzić zabezpieczenia przed balem?
- Tak i pewnie jeszcze zajrzę tu kilka razy. W końcu został tydzień do urodzin księżniczki, a król i królowa chyba by mnie zabili, gdyby ktoś zakłócił uroczystość - powiedziałem, po czym westchnąłem.
- Widziałaś może gdzieś księżniczkę Pauline? Chciałem się jej zapytać, czy zamierza zaprosić kogoś z poza królestwa. Jeżeli by się tak zdarzyło to muszę mieć takie informacje, żeby potem nie potrzebnie nie zatrzymywać sproszonych gości.
- Ach, no tak! Oczywiście rozumiem cię. Księżniczka jest w mieście i chce walcz... - Sandy zakryła sobie ręką usta. Najwyraźniej jej wysokość zabroniła jej mówić gdzie jest. Zdenerwowałem się na wiadomość, że księżniczka walczy więc przyparłem słuszkę do ściany i warknąłem
- Gdzie ona jest?! Kto jej pozwolił opuszczać pałac bez eskorty i jakim prawem ona w ogóle walczy?! - krzyczałem.
- K-księżniczka j-jest u kowala. D-dzisiaj miał się zjawić jakiś książę z północnych krain. Rose p-postanowiła z nim zawalczyć o jej rękę, tak jak z kilkoma poprzednimi kandydatami - jąkała się gepardzica.
- Dzięki! - rzuciłem tylko i wybiegłem z sali kierując się ku wyjściu z zamku.
- Król mnie zabiję. I co najmniej połowę personelu jak się dowie, że nie upilnowaliśmy jego córki - mówiłem do siebie pod nosem. Wbiegłem na główną drogę i skierowałem się w stronę rynku. Za rynkiem skręciłem w lewo koło zakładu krawieckiego. Stamtąd już tylko 5 minut biegu i będę u kowala. Ludzie i stworzenia, które mijałem po drodze patrzyli się na mnie zdziwieni. Nie miałem czasu się im przyglądać, ale nie pasowało mi to, że tak mało ludzi było w mieście. Kiedy dotarłem do mojego celu zrozumiałem czemu tak niewielu przechodniów widziałem. Wszyscy byli zgromadzeni przed warsztatem pana Kristofa, najlepszego kowala w całej Atterii, jak nie na całym kontynencie. Przepychałem się przez tłum próbując dostać się do środka budynku. Nagle dostrzegłem księżniczkę, która podała dłoń jakiemuś mężczyźnie i pomogła mu wstać.
- Wasza Wysokość! - zacząłem krzyczeć, przedzierając się przez tłum. W końcu mi się udało i stanąłem przed dziewczyną.
- Wasza Wysokość! Wszędzie Cię szukałem. Słyszałem, że masz zamiar się pojedynkować, więc przyszedłem, by walczyć w Twym imieniu - powiedziałem, kłaniając się jej. Księżniczka Pauline nie jest wysoką osóbką, ma może z metr sześćdziesiąt wzrostu. Przy moim metr osiemdziesiąt sięga mi ledwo do szyi. Jej długie, czarne z białymi reflektami włosy były spięte w wysokiego kucyka, opadającego na jej plecy, a jej szmaragdowe oczy błyszczały w świetle słonecznym.
- Nie musisz za mnie walczyć. Jest już po walce więc możesz wracać do zamku. A co ty tu właściwie robisz i kto ci powiedział, że tu będę? - spytała i zmarszczyła gniewnie brwi.
- Szukałem cię księżniczko, bo miałem do ciebie pewną sprawę, więc poszedłem do Sandy, twojej służki zapytać się gdzie jesteś. Ona przypadkiem zdradziła mi, że poszłaś walczyć - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Dziewczyna chwilę myślała po czym odwróciła się do mnie tyłem i ruszyła w stronę mężczyzny, który zapewne był jej przeciwnikiem.
- Miło się z tobą walczyło Gudrunie, ale jak widzisz chyba będę musiała już wracać do zamku. Do zobaczenia w przyszłości - pożegnała się i tym razem podeszła do kowala podając mu miecz. Powiedziała do niego parę słów, których nie usłyszałem i weszła do środka jego warsztatu. Po jakichś pięciu minutach wyszła przebrana w lekką, zwiewną sukienkę w jasnym kolorze z chyba różowymi rękawami.
- Możemy już iść - oznajmiła zwracając się do mnie.
- Tak jest wasza wysokość - powiedziałem .
- Chyba mówiłam coś o tytułowaniu mnie? Zwracaj się do mnie po prostu Rose, dobrze? - zapytała i uśmiechnęła się lekko. Miała ładny uśmiech. Tyler, o czym ty myślisz?! Ona jest księżniczką do cholery! Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego.
- Etykieta rycerska każe mi zwracać się do ciebie pani z szacunkiem, odpowiednio tytułując - odparłem, na co dziewczyna znów zmarszczyła czoło lecz się nie odezwała. Szliśmy tak w ciszy dopóki nie dotarliśmy do zamku.
- Tyler? - zapytała księżniczka.
- Tak pani?
- Czy mógłbyś nie mówić moim rodzicom, że wymykam się z zamku i walczę z pretendentami do mojej ręki? Proszę. Nie chcę ich martwić, ale nie mogę pozwolić na to, żeby wybrali za mnie kogo mam poślubić. Chciałabym wyjść za mąż z miłości, a nie z politycznych powodów. Już i tak ledwo udało mi się przekonać ich, że w mieście jest wojownik, który mnie reprezentuje i walczy z kandydatami o moją rękę. Powiedziałam im, że skoro i tak już mam poślubić jakiegoś nieznajomego to niech chociaż umie walczyć, żeby obronić mnie przed ewentualnym zagrożeniem - powiedziała, a mnie zatkało. Byłem w szoku, że taka drobna istota jak księżniczka była w stanie walczyć z dorosłymi mężczyznami i to niejednokrotnie, a w dodatku wygrywać. Nie wiedziałem co mam jej odpowiedzieć, a ona stanęła przede mną i patrzyła mi w oczy.
- Dobrze, nie powiem królowi i królowej, że walczysz, ale mam jeden warunek - powiedziałem.
- Jaki? - spytała uśmiechnięta.
- Od dzisiaj kiedy będziesz pani chciała wyjść do miasta musisz mi o tym powiedzieć. Wtedy ja będę szedł z tobą. Jeśli się nie zgodzisz to w tej chwili idę do rodziców waszej wysokości - uśmiechnąłem się chytrze. Księżniczka stała, a z jej twarzy mogłem odczytać, że bije się z myślami. Wreszcie wyprostowała się i z dumnie uniesioną głową oznajmiła
- Niech będzie, ale nie wtrącasz się w moje walki i wykonujesz moje polecenia, jak przynieś mi miecz i tak dalej. Zgoda? - wyciągnęła do mnie rękę w celu przypieczętowania naszej umowy uściskiem dłoni.
- Zgoda - odpowiedziałem i potrząsnąłem jej małą dłonią. Ona tylko uśmiechnęła się promiennie i poszła w swoją stronę. Chwilę jeszcze patrzyłem za nią, aż w końcu ruszyłem w stronę placu, na którym miał się odbyć popołudniowy trening.

*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*
Hejka ^^ Tak wiem, wiem ten rozdział miał być już dawno, dawno temu, ale nie miałam jakoś na niego pomysłu oraz chęci dalszego pisania. Wyszedł on tylko i wyłącznie dzięki kama200015. Gdyby nie ona dalej tkwiłabym w martwym punkcie i nic nie działała. Więc wszelkie podziękowania proszę kierować do niej, a my widzimy się w następnym rozdziale 😜

Rose Scarlett 🌹

Dragon PrincessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz