Rozdział I

8 1 0
                                    

Zamknąłem drzwi i w drodze do auta sprawdziłem, czy w pośpiechu niczego nie zapomniałem. Dziś miałem odwiedzić moją ukochaną córkę Mary. Nie widzieliśmy się od dwóch lat. Co prawda Mary dzwoniła do mnie regularnie i informowała o tym, co u niej słychać, pod tym względem była wzorową córką, ale rzadko kiedy zapraszała mnie do siebie. Z tego, co od niej słyszałem mieszka ze swoim mężem i dwójką dzieci w dość sporych rozmiarów leśniczówce. Ja sam w zasadzie nie jestem zbyt wielkim miłośnikiem natury, jedynym co kojarzy mi się z lasem, jest irytujący brzęk skrzydełek owadów, które nigdy nie dawały mi tam spokoju, lecz skoro mojej małej Mary się tam podoba nie mogłem oprzeć się pokusie, by zrobić niespodziankę i ją odwiedzić.

Wsiadając już do mojego lekko wysłużonego piętnastoletniego Forda, jeszcze raz sprawdziłem, czy moja blisko pięcio-dziesięcio letnia pamięć mnie nie zawodzi. Rzecz jasna wszystko było na swoim miejscu, dwa misie, które tak starannie wybierałem dla jej jednorocznych pociech aż proszą się o to, aby postawić je w nowo powstałym dziecięcym pokoiku, o którym mi tak zawsze opowiadała.

Włączając silnik samochodu naszła mnie okropna i niepokojąca myśl, że może jednak nie są one najlepszym pomysłem... W końcu mąż Mary dość sporo zarabiał i prawdopodobnie dzieciaki miały pełno pluszaków, jednak i tak brak mi kreatywności, by wymyślić coś innego. Trudno, najwyżej zwrócę je z powrotem do sklepu.

Jadąc już ulicą w towarzystwie piosenki Highway to Hell i nosem wręcz przylepionym do GPS uświadomiłem sobie, że prowadzenie samochodu nie sprawiało mi takiej przyjemności od czasów, gdy nasza rodzina była w komplecie i razem jeździliśmy na pikniki czy też wspólne zakupy. Wręcz potrafiłem oczami wspomnień zobaczyć nas w miejskim parku zajadających się pyszną sałatką mojej żony. Prawie miałem w ustach jej smak i pomimo tego, że tak naprawdę było pochmurno i zaczynało lekko mżyć, na skórze poczułem ciepły dotyk promieni słonecznych.

Jednak moje wspominy nietrwały zbyt długo, ponieważ nagle moim oczom ukazała się młoda łania próbująca przebiec drogę. Gwałtownie zahamowałem, dość mocno uderzając się przy tym w nos. Reszta drogi upłynęła mi jedynie na próbie zatrzymania strzępkami gazety krwotoku oraz ubliżaniu matce naturze i zwierzętom, a w tym temu cholernemu tępemu fagasowi, który zaciągnął moją ukochaną i delikatną córeczkę w to kłębowisko krzaków i drzew.

Martwy SenWhere stories live. Discover now