𝚜𝚎𝚌𝚘𝚗𝚍 𝚖𝚘𝚗𝚝𝚑

188 20 14
                                    

Nigdy nie przypuszczałby,
że pod jednym kocem może być tak ciepło.

Za zakrytym zakurzonymi żaluzjami oknem szalał ogromny wiatr. Rozwiewał swymi podmuchami pierwsze opadnięte liście, tworząc w powietrzu kolorowy pejzaż. Trzeba przyznać – jesień w tym roku przyszła wyjątkowo szybko, przy czym była bardzo intensywna i dawała o sobie wyraźnie znać. Minęły już czasy chłodnych letnich wieczorów, teraz temperatura była zdecydowanie nieodpowiednia do nocnych nadmorskich wycieczek. Można było za to leżeć na starym, podniszczonym tapczanie, przytulając się do siebie pod kraciastym kocem.

Na twarzach Jina i Namjoona odbijały się jaskrawe, co chwilę zmieniające barwę światła z ekranu telewizora. Sami do końca nie wiedzieli, co oglądali, w każdym razie jakąś hiszpańską telenowelę. Postanowili to zmienić. Młodszy, nawiasem mówiąc, już od najmłodszych lat był fanem japońskich kreskówek. Obejrzał ich niezliczoną ilość, choć i tak jego niezmiennym faworytem były Pokémony. Teraz włączył pierwszy lepszy tytuł, nieudolnie podłączając jedną końcówkę kabla HDMI do laptopa, drugą zaś do telewizora. Po licznych próbach i trudnościach w wykonaniu tego jakże ambitnego zadania wreszcie podłączył przewód, oczywiście przy akompaniamencie śmiechu Jina, którego nieudolność młodszego potrafiła rozbawić do łez.

   Oglądając serial pili gorącą herbatę z kubków z ich imionami. Żeby było ciekawiej – Seokjin z tego podpisanego jako „Namjoon", a Namjoon z tego podpisanego jako „Seokjin". Parująca ciecz zaparowała na szybkach okularów na nosie starszego. Młodszy, widząc to, delikatnie mu je zdjął i odłożył na niewielki, drewniano-szklany stoliczek stojący przed kanapą. Wysypane na nim były przeróżne leki, leżała też stara recepta i skierowanie na zabieg. Szczęśliwe chwile nie były w stanie zagłuszyć przejmującej rzeczywistości, która przecież otaczała ich z każdej strony. Przedzierała się swym drażniącym głosem przez ciszę codzienności, rozrywając ją na drobne kawałeczki, niszcząc tym samym wszelkie radości dnia zwykłego.

   W pokoju tym stał też wielki, drewniany zegar z kukułką. Ozdobiony był metalowymi wstawkami pomalowanymi wytrzymałą, beżową farbą. Sama postać kukułki również zapierała dech w piersiach. Bardzo dostojny, wysokojakościowy, starodawny zegar wahadłowy. Był on ważną pamiątką po dziadku Seokjina, który zmarł przed trzema laty. Czasomierz ten, mimo wartości sentymentalnej, nie był używany prawidłowo. Wskazywał godzinę zbyt wczesną, słowem – spóźniał się. Dawał on złudzenie, że czas płynie wolniej, jakiego to złudzenia żarliwie potrzebowali mieszkańcy tego lokalu. Oczywiście, można było wyregulować jego chód, wystarczyło tylko odpowiednio skrócić samo wahadło. Jednak kto by tego tutaj pragnął, skoro można żyć jego małym kłamstewkiem i czerpać z niego całe pokłady radości.

Spojrzawszy jeszcze raz na skierowanie na zabieg, Namjoon podniósł się do siadu, co spotkało się z pomrukiem niezadowolenia usypiającego już Jina. Młodszy przeprosił go cicho, nieco się odsuwając. Odłożył swój, prawie pusty już kubek, oraz wziął do ręki ten okropny papierek, na którym zapisana była ta, wymierzona jak cios prosto w serce, data. Data, która mogła zmienić wszystko oraz data, która mogła dać wiele, a zabrać jeszcze więcej. Wszystko to przypominało los na loterii, który Seokjin po prostu kupił. Nie zważając na konsekwencje, chcąc po prostu dać sobie choć cień szansy. Pozostało równe 61 dni. 1 464 godziny. 87 840 minut. Niezliczone ilości smutku, stresu i niepewności. Niewypowiedziane słowa, przysięgi i kłamstwa. Oraz cała masa prób życia, jak gdyby nic się nie miało wydarzyć. Jak gdyby nigdy nic.

Pamiętał dokładnie dzień,
w którym drugi powiedział mu
o tym wszystkim.

   Nagle za oknem coś trzasło. Namjoon wstał z tapczanu, odkładając ponowne przeczytanie skierowania na zabieg na później, a Seokjin dalej smacznie chrapał, opierając głowę na zagłówku. Młodszy poprawił na nim ich ciepły, kraciasty koc w zielono-żółtych barwach. Przypominały mu o minionych wiosennych, jak i letnich dniach, gdy byli młodsi, a sekrety starszego nie zostały jeszcze ujawnione.

   Cieszyli się wtedy swoją obecnością, czerpiąc pełnymi garściami z każdego dnia. W blasku słońca biegali z całych sił po wysokich pagórkach, pachnących świeżo skoszoną trawą, która przyklejała się do ich bosych stóp. Bez zawahania wchodzili w ubraniach do zarówno płytkich, jak i głębokich jezior, śmiejąc się i chlapiąc wzajemnie. Woda skapywała im po twarzy w równym rytmie bicia ich serc. Spali w stogu siana, pozwalając, by źdźbła traw i zbóż wpadały im do włosów ze wszystkich możliwych stron, tworząc najzabawniejsze fryzury. Udokumentowane były one na licznych polaroidach, które razem przechowywali w cytrynowożółtym pudełku trzymanym pod łóżkiem młodszego. Dziwnym trafem pachniało one malinami, być może dostosowując się do znaczeń na ich skórze. Mieli bardzo opaloną, wręcz karmelową cerę, praktycznie całe dnie spędzając na dworze, w swojej obecności. Rosnące między nimi uczycie nie pozwalało im przestać. Młody wiek sprawiał, że mogli dokonać niemożliwego, przynajmniej tak myślał Namjoon. Aż jeden nieszczęśliwy wypadek zmienił wszystko, a z nim nadeszła powaga i cała masa nieznanych mu dotąd demonów Jina.

Tym, co trzasło, była błyskawica. Przebiegła po niebie w nieskończenie szybkim maratonie, pojawiając się ze swoim najdroższym przyjacielem, grzmotem. Wyrwała ona zamyślonego Namjoona z krainy radosnych, beztroskich wspomnień. Podszedł on do okna, opierając się jedną dłonią na nieco zniszczonym parapecie, drugą zaś przeczesując swoje rozmierzwione, ciemne włosy. Lekko pochylił głowę do tyłu, przymykając oczy i zastanawiając się, która jest godzina. Przez ramię spojrzał się na stary zegar, wskazujący godzinę dziesięć po siódmej.

Zdecydował się wyłączyć wciąż grające urządzenie. Wcisnął czerwony przycisk na pilocie, momentalnie zostawiając cały pokój w ciemnościach. Przez chwilę prowadził wewnętrzną debatę – czy powinien obudzić starszego, czy może próbować go przenieść? W końcu zdecydował się po prostu położyć obok, co też po chwili zrobił, niezgrabnie przykrywając się skrawkiem koca.

Sam nie wiedział, kiedy jego oczy się zamknęły, a ciało i umysł znalazły się w krainie snu.

Nocna podróż z naglą ulewą. Światła ulicznych lamp odbijające się od mokrej jezdni. Cała masa samochodów, jadących po tej ulicy w szaleńczym tempie. Przejście dla pieszych. Dziwne szarpnięcie, klaksony i uderzenie. Więcej świateł. Tłum gapiów, ekran telefonu komórkowego. Jadąca na sygnale karetka pogotowia. Nosze. Rozmowa z funkcjonariuszem służby zdrowia.

Obudził się, podnosząc szybko i uspokajając oddech. Siedział, trzymając się za głowę jedną ręką, drugą zaś ściskając nerwowo swoją przepoconą koszulkę w poziome paski. To wszystko wróciło, jako najgorszy koszmar, przypominając Namjoonowi najstraszniejsze dotąd chwile w jego życiu.

– Coś się stało, Joonie? – wyszeptał nieco zachrypniętym głosem, obudzony nagłym poruszeniem młodszego, przejęty Seokjin.

Namjoon spojrzał na niego i z najszerszym uśmiechem, na jaki było go stać w tej chwili, odpowiedział tylko:
– Nic, kochanie.

black suit ⤷ namjinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz