𝚕𝚊𝚜𝚝 𝚖𝚘𝚗𝚝𝚑

133 15 16
                                    

Ostatni miesiąc.

tak szary,
a wesoły

Ostatnie podróże.

tak spontaniczne,
a zorganizowane

Ostatnie pocałunki.

tak delikatne,
a pełne uczuć

   Ostatnie łzy. Przynajmniej na teraz.
   Powolne spacery od salonu do kuchni, ciepłe herbaty z miodem, wciąż ten sam, kraciasty koc.
   „Kocham cię", wyszeptane podczas trzymania ręki osłabionego bruneta, który z nikłym uśmiechem pogrążał się we śnie.
Namjoon nie mógł nadziwić się, jak przystojnym wciąż pozostawał Seokjin. Przeszedł już tyle, a wciąż pozostawał najpiękniejszą istotą w oczach młodszego. Ten, coraz ciężej mrugając, zaczął kreślić kciukiem kółka na dłoni chorego. Po chwili sam oddał się fali przyjemnego półbytu, jakim był sen.

I tak każdego

z tych ostatnich

dni.

•••

Jadąc samochodem, nie odzywali się do siebie już ani słowem. Tandetna muzyka ze starego radia przekrzykiwała ich myśli, które, kłębiąc się w głowie, powodowały chaos i zamęt. Pozwolili sobie ogłuchnąć na swój wewnętrzny głos, który z goryczą wołał: „Dlaczego?". Woleli to zrobić, ponieważ sami nie znali odpowiedzi. Nie wiedzieli, dlaczego to wszystko spotkało akurat ich. Dlaczego, wydawało by się, że fatalna opcja wybrana przez starszego, była równocześnie jedyną właściwą? Dlaczego pozwolili sobie na tyle cierpienia, a jednocześnie na tyle dni, w których udawali, że ból nie istniał?




•••••••••••••••••••

Na chłodnym teraz podłożu stało wiele stóp. Odziane były one w przeróżne buty, wszystkie jednak tworzyły spójną kompozycję przez dobór tej samej barwy. Szły one krokiem szybkim i zamaszystym. Obijały ślady na mokrym gruncie, zraszanym teraz nową dawką ożywczej wody. Siekący deszcz z każdą chwilą zwiększał swą intensywność, nie dając o sobie zapomnieć.

Myślał: Tak też było, gdy cię poznałem.
Siedziałeś na pomoście przy rzece, chlapiąc w niej bose stopy i radośnie pogwizdując. Jak się potem dowiedziałem, spędzałeś tak swoje dziewiętnaste urodziny. Deszcz spływał strumieniami po twoich przydługich, ciemnych włosach, kapiąc ci na nos. Ty jednak siedziałeś dalej, samotnie wpatrując się w zachodzące za horyzontem słońce. Przybyłeś z wiatrem, dlaczego więc musiałeś mnie zostawić w tak spokojny dzień?

   Maszerujące stopy zatrzymały się, wyciągając parasolki. Wznowiły ruch. Nie chcąc zmoknąć jeszcze bardziej, przyspieszyły po chwili kroku.

Niektórzy jednak w padającym deszczu zauważyli swoją szansę. Pozwolili, by lecące z nieba krople połączyły się ze słonymi łzami w dzikim tańcu. A było to tango miliardów atomów. Teraz byli bezpieczni. Ich uczucia mogły pozostać niezauważone, ukryte przed światem warstwą złudnej odwagi.

   Była wśród nich też gwiazda. Jak to na nią przystało, nie musiała nic ukrywać. Dlatego nie wykorzystała żadnej z możliwych opcji. Po prostu szła, a z każdym krokiem czuła się bardziej pusta. Zgaszona. Niczym zapałka, która do jeszcze nie tak dawna była przy niej. Czasami nawet najmniejsze źródło ciepła bywało cenniejsze, niż ogromna, samotna gwiazda całkowicie zagubiona w nieskończonej galaktyce.

   Koniec przemarszu. Stopy odziane w buty najróżniejszych marek, z najróżniejszych półek cenowych zatrzymały się. Ślad na ziemi się pogłębił, gdy stały w jednym miejscu. Jeszcze kilka chwil i nadejdzie dla nich ostatnie pożegnanie. Postoją jeszcze chwilkę lub dwie, a potem odejdą. Wsiądą też do samochodów i odjadą w przeróżne miejsca, pozostawiając przeszłość za sobą. Będą budować nowe wspomnienia, których najwyraźniej nie zdążyli stworzyć do tej pory. Być może zabrakło im materiałów, a może tylko zaangażowania?

   Ostatnie słowa. Barwne i pachnące kwiaty opadają na dno dołu, opierając się na wieku drewnianej trumny, która zdążyła już spocząć kilkanaście metrów pod ziemią. Stopy przesuwają się wokół niej. Niektóre drżą, inne stoją sztywno. W szumie deszczu słychać pociągania nosem i dmuchanie w chusteczki. Dźwiękiem, którego należałoby się tutaj spodziewać jest również szloch – i ten postanowił przybyć. Był stałym gościem, który dbał o wszystkich ludzi i zawsze przychodził na czas.

   Grudy piachu opadają, przesypywane szpadlą. Koniec się zbliża, dlatego stopy zmieniają miejsce. Zamieszanie i zgiełk są wyczuwalne. Czas skierować stopy na parking, a następnie pojechać do domu – stypy nie przewidziano. Przynajmniej nie dla dziesięciu osób.

,
,,
,,,

   Wciągnął ze świstem powietrze, z bijącym sercem szybko podnosząc się na łóżku do pozycji siedzącej i otwierając szeroko oczy. Poczuł rozchodzące się po jego ciele dreszcze i płynącą po plecach strużkę zimnego potu. Przymknął powieki, odliczając w myślach do dziesięciu, próbując uspokoić oddech i ustabilizować rytm pracy serca.

   Otworzył ponownie oczy, mając nadzieję, że to wszystko było tylko złym snem. Koszmarem z dzieciństwa, który z jakiegoś powodu wciąż go męczy. Rozejrzał się.

   Z uchylonego okna do pokoju wpadało rześkie, poranne powietrze. Dochodziły tu także odgłosy świergoczących ptaków. Promienie słońca rozchodziły się po pomieszczeniu, tworząc na ścianach i meblach nieregularne wzory poprzez spotykanie na swojej drodze różnorakich przedmiotów i roślin. Kwiatek stojący na parapecie ładnie zakwitł.

   Lecz w rogu pokoju stał stary zegar z urwanym wahadłem. Zamiast niego wisiała tam teraz czarna wstążka, na końcu której przyczepiony był złoty pierścionek. A zaraz obok na krześle leżał rzucony, przemoczony, czarny garnitur.

black suit ⤷ namjinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz