Rozdział 2

4 0 0
                                    


 Pomieszczenia zalewa totalna ciemność, spokój, cisza. Oczy mam zamknięte, jednak do snu mi daleko. Wsłuchuje się w rytmiczne tykanie zegara wiszącego na ścianie i czuje jak moje rozluźnione mięśnie zaczynają powoli się spinać. Znowu daje myślą wygrać. Daje im się przygnieść. 

I znów tu jesteś.. 

- Nie powinnaś być na uczelni? - Słyszę za sobą melodyjny głos chłopaka

Odwracam się w jego stronę i z uśmiechem lustruje jego umięśnione ciało. Mój wzrok pada na jego twarz, którą zdobi szeroki uśmiech. Po chwili orientuje się dlaczego się tak szczerzy. No tak. Mam na sobie jego koszulkę, która ledwo zakrywa mi pośladki. Po chwili ręce chłopaka opierają się po dwóch stronach moich bioder, a jego usta dotykają moich warg. Całuje powoli, namiętnie i z uczuciem. Całuje tak, jakbyśmy mieli się całować ostatni raz..
I tak było.. to był nasz ostatni pocałunek..

Otwieram szybko oczy i mrugam kilka razy czując zbierające się pod powiekami łzy. Podnoszę się z łóżka w tempie błyskawicznym i sięgam po papierosy leżące na oknie. Otwieram okno, czując po chwili chłodny wiatr na moich odkrytych ramionach, a w płucach drapiący dym, który już po chwili opuszcza moje ciało. Ogarnia mnie ten - tak zwany - wewnętrzny spokój. Kończę palić papierosa i wracam do łóżka. Przyciągam do siebie kołdrę i kuląc się pod nią staram się zasnąć. Zegarek pokazuje 3:10. 

Noce są cholernie trudne..



Stoję przed szafą, przyglądając się ubraniom. Moje mokre ciało po prysznicu już dawno wyschło, a włosy też powoli zaczynają robić się suche i tworzą się na nich niepozorne loczki. W końcu po długiej walce w myślach, co na siebie włożyć wyciągam białą zwiewną bluzkę i obcisłe jeansy. Wciągam ciuchy na siebie i idę do łazienki wykonać lekki makijaż. Kiedy gotowa staje w przedpokoju, zakładam na nogi czarne botki na obcasie, na ramiona czarną skórzaną kurtkę i do wszystkiego obwiązuje wokół szyi szary komin. Łapie swoją torbę i po chwili jestem już w samochodzie. Wciskam gaz i odjeżdżam z podjazdu. Mijam ulice Los Angeles, aż w końcu zatrzymuje samochód na parkingu pod UCLA. Kieruje się w stronę budynku, patrząc na zegarek. Za 5 minut mam wykłady. Wzdycham do siebie i przyspieszam kroku, żeby się nie spóźnić. 

- Sky! - Słyszę znajomy głos za plecami

Odwracam się w kierunku wysokiego blondyna, który zmierza w moim kierunku. Teodor -bo tak nazywa się blondyn- Jest ze mną na jednym roku. Na uczelni trzymamy się razem. Teo to świetny chłopak, jednak ludzie nie akceptują jego orientacji- Woli chłopców. 

- Hej Teo - Uśmiecham się do niego promiennie, poprawiając torbę na ramieniu

- Co tam u Ciebie? - Pyta idąc w kierunku sali

W sobotę byłam na imprezie, bo potrzebowałam zapić to co we mnie siedzi więc w efekcie tego wylądowałam z jakimś obcym facetem w łóżku jak jakaś szmata, następnego dnia unikałam wszystkiego i wszystkich bo potrzebowałam spokoju żeby ułożyć sobie wszystko w głowię. Znowu wypaliłam całą paczkę papierosów, wypłakałam łzy w poduszkę i nie przespałam kolejnej nocy.

- Dobrze - Odpowiadam pewnie - A co u Ciebie? - Spoglądam na niego, kiedy zajmujemy krzesełka

- Spotkałem się z Davidem - Mówi z TYM  uśmiechem na ustach - I rozmawialiśmy - Dodaje szybko widząc moją minę

- Rozmawialiście? - Śmieje się - A po za jękami wydobywały się jakieś słowa? - Pytam ciszej, nachylając się do niego

Na twarzy chłopaka pojawia się łobuzerski uśmiech. - Teo! Proszę! Nie przestawaj! - Szepnął do mnie na co obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem

Zanim runie nieboWhere stories live. Discover now