Rozdzia 8

19 3 0
                                    


  - Zgubiłeś się? - chodziłem między rzędami półek i szukałem kolejnej książki potrzebnej mi do odrobienia zadania. - Nie dość, że się spóźniłeś, to teraz jeszcze znikasz - Matt wyraźnie się zdenerwował.
- Wcale się nie spóźniłem. To ty przyszedłeś za wcześnie - wyszedłem zza regału i rzuciłem przed nim trzy grube tomy - Trzymaj - akurat obydwoje przerabialiśmy materiał o zasadzie szufladkowania Dirichleta.
- Chyba już ci mówiłem, że nie mam zamiaru tego robić.
- Mówisz tak codziennie, a później i tak zawsze odrabiasz. Jeszcze poprawiasz mnie.
- Tak, ale nie w matematyce! - jęknął, otwierając zeszyt. Cały Matt. Najpierw lamentował, że mu się nie chce i ma wszystko gdzieś, a później odrabiał lekcje potulny jak baranek. Mało tego. Zakładał swoje ulubione okulary w granatowych oprawkach i wymądrzał się, jakby postradał wszystkie rozumy. Jednak trzeba było przyznać, że w matematyce to ja byłem górą.
Uśmiechnąłem się i zacząłem skrobać tuszem po papierze. Siedzieliśmy w naszej ulubionej bibliotece w śródmieściu, przy naszym stoliku. Była to chyba największa wypożyczalnia w całym Niebie. Potrafiliśmy przesiadywać tu godzinami. Nie tylko na odrabianiu prac domowych czy robieniu projektów, ale często przychodziliśmy na kółka zainteresowań, czy nawet tylko po to, by pomóc bibliotekarką albo po prostu pogadać.
- Rybka pływa? - przesiadywanie w bibliotece to jedno, ale dręczenie Philipa nadal było ulubionym hobby Mattiasa.
- Raczej tak. Inaczej już by tu był - Philip miał dodatkowe zajęcia z basenu. Twierdził, że to jedyne co go relaksuje. Z Mattem byliśmy zdania, że topienie się wcale nie jest relaksujące...
- Była! Rybka to rodzaj żeński, trzecia osoba liczby pojedynczej w mianowniku! - posłałem mu mordercze spojrzenie. Odpowiedział szerokim uśmiechem. Mówiłem, że to humanista! Przysiągłem sobie, że kiedyś go uduszę i wróciłem do przepisywania równania.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, skrobiąc piórami po papierach. Matt co chwila rzucał mi spojrzenia, jakby mnie obserwował. Z początku nie zwróciłem na to uwagi, ale po kilku minutach stało się irytujące.
- O co chodzi? - spytałem, gdy Matt ponownie na mnie spojrzał.
- O nic - pisnął i na powrót utkwił wzrok w kartce.
Nie musiałem długo się w niego wpatrywać, by pękł.
- No nie! Wiedziałem, że przed tobą się nic nie ukryje! - wzniósł oczy do sufitu, a jego skrzydła poruszyły się nerwowo. - Miałem nie mówić nikomu, ale tobie powiem, bo wiem, że nikomu mnie nie wydasz - pewnie, że nikomu nie powiem. Nawet nie miałbym komu...
Matt nachylił się nad stolikiem.
- Nie uwierzysz, ale znów zakradłem się do Demonów - mało brakowało, żebym nie krzyknął.
- Że co?! Kiedy?!
- Wczoraj w nocy, ale spokojnie, nie byłem na żadnej imprezie - to było tak, jakby ktoś upuścił, że mnie złe powietrze jak z balonika. Opadłem na krzesło z wielkim poczuciem ulgi.
Od roku rzadko, bo rzadko, ale czasami zakradaliśmy się do bram Piekieł. Starsi skrywali przed nami za dużo informacji. Chcieliśmy tylko zobaczyć, jak tam jest. Mieliśmy jednak mały problem. Nasze skrzydła były białe.
Staraliśmy się je ukrywać pod pelerynami, ale nie dało się wtedy latać. Widzieliśmy, że jest jakiś czar zmieniający kolory. Przewertowaliśmy wtedy chyba wszystkie książki z zaklęciami w bibliotece, jakie tylko znaleźliśmy. Nic z tego.
- Chyba nikt cię nie widział?! - szepnąłem, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu.
- Nie. Spokojnie. Byłem tam nie dłużej niż 5 minut - ostatni nasz wypad do Podziemi miał miejsce jakieś pół roku temu. Ktoś nas wtedy zauważył. Policja nas ścigała, a my uciekliśmy chyba tylko cudem. Mieliśmy także farta, iż nikt nas nie rozpoznał. Regulamin był nakreślony wyraźnie: Anioły, poniżej lat 20 nie mają prawa pokazywać się bez uprawnień po drugiej stronie. Następnego dnia aż huczało w gazetach.
- Zwariowałeś, prawda?! To za duże ryzyko! Po naszych wybrykach wzmocnili ochronę! Dobrze o tym wiesz!
- Cicho bądź i nie panikuj! Nikt mnie nie widział i ja nie widziałem nikogo. Za to mam to! - Muzyka zła. - W jego oczach pojawiły się psotne iskry - leżała tuż za portalem. Ktoś ją po prostu wyrzucił. Słuchałem po cichu, gdy rodzice pojechali do pracy, a Kenna nie zawalała mnie jeszcze lekcjami. To jest zupełnie inny świat. - oczy miałem z pewnością szeroko otwarte. Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Weź ją.
- Chyba żartujesz!
- Nikt się nie dowie. Nie jest nawet opisana - podsunął mi krążek. Ciekawość zwyciężyła. Pospiesznie zabrałem płytę ze stołu i wrzuciłem do torby. Nikt nie mógł się dowiedzieć, co na niej jest. Inaczej będą kłopoty.
Wracałem do domu w pośpiechu. Nocne powietrze trzepotało w moich uszach. Wylądowałem na głównych schodach i przeskakując po dwa stopnie, wbiegłem na górę. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Biegłem wzdłuż korytarza. Błąd. Powinienem posłuchać Nadii i nie niszczyć podłogi.
Skręciłem za róg i zderzyłem się z czymś czarnym. A raczej... z kimś, ubranym w czarny garnitur. Tylko dzięki komodzie stojącej obok udało mi się utrzymać równowagę. Książki wysypały się z torby... a razem z nimi wypadła płyta.
Spojrzałem w lodowate oczy.
- Ojcze - serce zaczęło mi bić szybciej. Był zły. Jego silne ramiona były spięte. Był wyższy ode mnie, toteż patrzył na mnie z góry. Zimne, chłodne oczy i zmarszczone brwi i usta złożone w idealną prostą linię - zawsze tak na mnie patrzył. Niestety... tylko na mnie. Wiedziałem, co zaraz nastąpi.
- Do mojego gabinetu - rzucił przez zaciśnięte zęby. Wyprostowałem się i ruszyłem do jego gabinetu, znajdującego się na trzecim piętrze. Słyszałem za sobą jego kroki. Pocieszający był fakt, że nie zwrócił uwagi na płytę. I bez tego miałem przechlapane.
Wszedłem do środka, a ojciec za mną. Zamknął drzwi i nie patrząc na mnie, zadał pytanie.
- Powiedz mi, Aldrik... do czego dążymy? - przełknąłem ślinę.
- Do idealizmu - odpowiedziałem drżącym głosem.
- Na pewno? - syknął wyzywająco i na chwilę zapadła cisza. - Dlaczego więc nie widzę go w twojej postawie? - spojrzał na mnie, ale ja wbiłem wzrok w parkiet. - Odpowiedz.
- Prze...przepraszam - zamknąłem oczy.
- Nie jesteś idealny Aldrik. Nawet w najmniejszym stopniu. I nie robisz nic, by to zmienić - pokręcił przecząco głową. - Idź stąd. Jutro cały dzień spędzisz w swoim pokoju.
Nie kłóciłem się. Pospiesznie, bez słowa wyszedłem z gabinetu. Użyłem całej siły woli, by znów nie puścić się po korytarzu biegiem.
Wróciłem na miejsce całego zdarzenia. Torba nadal leżała w miejscu, gdzie upadła, a wszystkie książki wokoło niej. Rzuciłem się na podłoge i przetrzepywałem po kolei, lecz płyty nie było. Przez moment pomyślałem, że może jednak ojciec ją zabrał, ale przecież, gdy wchodził za mną, nic nie miał w rękach.
Rzuciłem ostatnie spojrzenie na korytarz. Pusto. Wolałem nie myśleć, jakie będę miał kłopoty, gdy ktoś ją odsłucha. Powoli, powlokłem się do swojego pokoju.

*****

Niestety lub stety opowiadanie zostaje wstrzymane.  

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 04, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

No DifferencesWhere stories live. Discover now