Rozdział 1.

1.2K 59 2
                                    

 Wstałam. Ranek, jak każdy inny. Nic specjalnego. Umyłam się, ubrałam i zjadłam śniadanie. Przygotowałam się do wyjścia. Wzięłam plecak i telefon ze słuchawkami do ręki, po czym wybiegłam z domu. Bałam się, że jestem spóźniona na autobus. Na całe szczęście okazało się, że to autobus się spóźnił. Trochę mi ulżyło. Usiadłam na przystanku i czekałam. Zwykle przychodził tutaj też pewien blondyn z mojej szkoły. Nie pamiętam, jak ma na imię... Dzisiaj go nie było. Z resztą, nawet gdy tu przychodził zamienialiśmy kilka zdań. W szkole nie zwracaliśmy na siebie uwagi. Chyba nie jestem zbyt chętna na znajomość z nim... Wydaje się być trochę dzwiwny, specyficzny. Ubiera się trochę na punka. Nosi zwykle podarte, luźne t-shirty, trochę szersze niż rurki, ciemne jeansy, czasem ma przyczepione gdzie niegdzie łańcuchy. Podoba mi się jego styl. Mało go znam, może dlatego niechętnie przychodzi mi myśl na jego temat. Podoba mi się w nim jego wygląd i ubiór. Nie zagłębiałam się jeszcze w jego charakterze. A ja mam swój sposób myślenia o ludziach.. Po prostu nie jestem za bardzo chętna do zawiązywania nowych znajomości. Zawsze trzymam się swoich 'przyjaciół'. Ale akurat wtedy zastanawiałam się, gdzie on może być... Uznałam, że pewnie jest chory i nie przejmowałam się. W szkole też go nie widziałam. No trudno... Czemu przejmuję się chłopakiem, którego nie ma raz w szkole, bo zamieniłam z nim kilka zdań i nawet nie pamiętam, jak się nazywa? Bez sensu. 

  Po szkole zjadłam obiad i poszłam do pokoju. Rozłożyłam książki, by odrobić lekcje. Ale nie umiałam... Zwykle miałam wszystko gotowe w pół godziny, a po 15 minutach kapania łez ogarnęłam się, że nawet nie zaczęłam. Łzy leciały strumieniami. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Co się ze mną działo? Po prostu pękło we mnie to, że w sumie to nie mam nikogo. 'Przyjaciół' też nie mam... Wszyscy to kurwy. Oni mają wszystko. Pieniądze, rodzinę, tzw. 'drugie półówki'. A ja nic. Mam tylko rodziców, którzy i tak całymi dniami się kłócą i nie zwracają na mnie uwagi... Po tych 15 minutach zorientowałam się, że mam przed sobą piórnik. Szukałam ołówka i natknęłam się na temperówkę. Rozryczałam się i ledwo widząc przez łzy, rozkręciłam ją nożyczkami... No po prostu pękłam. Poszłam do łazienki, którą miałam obok pokoju i położyłam ramię nad zlewem, żeby nie wybrudzić nic w pomieszczeniu. Poszła jedna kreska. Druga. A przy trzeciej usłyszałam pukanie do drzwi. Cała czerwona nie wiedziałam, co mam robić. Usłyszałam jego głos:

-Halo? Monika? Tu Filip. Masz chwilkę?

-Aktualnie nie mogę! Wybacz! - krzyknęłam, żeby nie wchodził. 

-Chciałbym spisać temat z geografii, bo niedługo sprawdzian i nie chcę mieć braków. Mieszkasz po sądziedzku, więc pomyślałem, że do Ciebie mam najbliżej i wpadnę.

-Ehh... wejdź, zeszyt leży na biurku. Ja pójdę do łazienki... - no nieźle wymyśliłam!

-Okej, dzięki. 

 Usłyszałam tupanie i grzebanie po biurku. Ja szuakałam panicznie bandaża. I znalazłam. Opatrzyłam rękę i osunęlam rękaw. Mogłam już wyjść. Zamknęłam za sobą drzwi i czułam, jak ból rozrywa mi rękę. Piekło okropnie. Próbowałam nie wykrzywiać twarzy, bo zauważyłby. Rzuciłam zwykłe "hej" próbując nie stękać z bólu. Nie były to głębokie nacięcia, ale pierwszy raz robiłam 'takie coś'. Próbowałam nie dać po sobie poznać, że bawiłam się ostrym narzędziem. 

 I ten strach, żeby nic nie przeciekło, bo wszystko wyjdzie na jaw. 

-Wielkie dzięki za zeszyt, gdyby nie ty musiałbym kombinować. 

-Nie ma sprawy,  na mnie możesz liczyć.

-Jeszcze raz dzięki. Jutro rano na przystanku oddam go Tobie, dobrze?

-Tak, nie ma sprawy.

-Przeszkadzam ci może? Wyglądasz jakoś dziwnie...

-Nie, jest ok. Właśnie odrabiałam pracę domową i zadanie z matematyki utknęło mi głowie-nieźle mi się udało z tym zadaniem.

-No dobrze, w takim razie do jutra. Cześć!

 Rzuciłam pożegnaniem i po jego wyjściu z pokoju odetchnęłam. Zrzuciłam wszystkie książki z biurka. Nie miałam na to siły. Zgasiłam światło i próbowałam się schować gdzieś w pokoju. Za łózkiem zaczepiłam przecieradło o aparapet, wzięłam poduszki, laptopa i płakałam. Specjalnie to zrobiłam, bo wiedziałam, że mama będzie chciała przynieść mi coś do jedzenia, więc będę mogła poprosić ją o postawienie kolacji na biurku, bez pokazywania się.  Było już po 19, więc mogłam się tego spodziewać. Tam też odwinęłam bandaż. Płakałam, po czym z wycieńczenia zasnęłam.

Żyletka i ja.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz