Rozdział 17

166 13 12
                                    

„Dlaczego tak bardzo do ciebie tęsknię? Czemu nie mogę o tobie zapomnieć? Powinnam cię nienawidzić, a nie potrafię. Dlaczego tak łaknę twego dotyku? Dlaczego moja dłoń tak tęskni do twojej? Oczy, czemu tak szukają twojego spojrzenia? Choć wszędzie ciemność, ty jesteś moim światłem. Dlaczego chcę podążać za tobą? Ty jesteś wojną. Jesteś grabieżcą. Jesteś ostrzem miecza, który spadł na mój naród. Jesteś plagą moich rodaków. Twoje dłonie spłynęły krwią moich braci. Dlaczego więc, gdy nie ma cię obok jestem jak kwiat bez wody? Jak dziecko we mgle, łaknące matczynych ramion. Jesteś jaka para anielskich skrzydeł, unosisz mnie w przestworza, ponad łzy, ponad wojnę, rozlew krwi. Dajesz mi to bezcenne zapomnienie. Gubię się w twoich oczach, przejrzystych jak fale Morza Czarnego. Świat staje się nicością, bezkresem ciemności, zostajesz tylko ty. Twoje spojrzenie, twój dotyk, twój głos, Ty jesteś moim ukojeniem. A gdzie moja nienawiść? Gdzie ten żal za przelanie niewinnej krwi moich braci? Dlaczego nie potrafię się od ciebie odwrócić? Czemu to, co wrogie, jest mi najbliższe? Głupie serce, dlaczego popychacz mnie w ramiona wroga? Po co lgniesz do mordercy swojego narodu? On odebrał nam wolność, odebrał nam ojczyznę! A ja i tak dobrowolnie oddaje mu serce."

Leon z niemą nadzieją w oczach wpatrywał się w drżącą postać wciąż trwającej w jego ramionach dziewczyny, której wzrok uparcie wbity był w materiał koszuli bruneta. W tamtej chwili miał swój cały świat w dłoniach. Nie wiadomo jak, ani kiedy, ale ta Turczynka oczarowała młodego porucznika, sama padając ofiarą jego spojrzenia. Jej serce krzyczało w niebogłosy, popychając ją w kierunku chłopaka. Choć jej rozum zaprzeczał, nie miał szans z dzikim, nieokiełznanym duchem. Zeynep niepewna własnego ciała po prostu stała bez ruchu. Jej dłonie wciąż płasko leżały na ramionach porucznika, policzki już dawno pokryły się rumieńcem o barwie dorodnej piwonii. Wahała się. Całe życie podążała za rozsądkiem. Nigdy nie pozwoliła sercu dojść do słowa, ale teraz ono nawet nie pytało o pozwolenie. Leon jakby nieśmiało podniósł jedną dłoń i zmusił Zeynep, aby ta spojrzała na niego.
-Zeynep? Powiedz coś, proszę.
Ale dziewczyna wciąż milczała. W jej głowie toczyła się zacięta walka. Z jednej strony chciała tego bardziej niż czegokolwiek na świecie, ale głos rozsądku wciąż nie dawał o sobie zapomnieć. Łzy zaczęły pojawiać się w kącikach jej błękitnych oczu. Z niemym "wybacz" wypisanym na twarzy najdelikatniej jak umiała wyswobodziła się z objęć porucznika, spuszczając wzrok z zawiedzionego Leona. Bez słowa wyminęła nieruchomego chłopaka, łzy zaczęły spływać  po jej policzkach w pojedynczych strugach, znacząc jej bladą skórę mokrymi śladami. Zanim jej dłoń dotknęła klamki drzwi, Zeynep zatrzymała się. Przez ramię spojrzała na Leona, który nie ruszył się ani o milimetr. Westchnęła ciężko i przełknęła cicho łzy.
-To niemożliwe, Leon. Nie w tym świecie. Nie w tym życiu.
Po czym wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Młody porucznik powoli odwrócił się twarzą do drzwi, tęsknie spoglądając na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała dziewczyna, której ofiarował serce. Choć na zewnątrz nie wyrażał żadnych emocji, jego twarz bez wyrazu jakby zaklęta w kamień, to w środku w nim wrzało. Przeklinał zdrowy rozsądek ukochanej, jej nieustępliwy charakter. On sam doskonale wiedział, że to o czym marzy jest zakazane. Ona Turczynka, on Grek, w dodatku syn greckiego dowódcy. Niewykonalne. A jednak Leon nie tracił nadziei. Całe życie robił wszystko, aby ojciec był z niego dumny, żeby wypełnić tą pustkę w sercu matki po śmierci Dimitra. Podporządkował swój cały świat karierze żołnierza i kreowaniu tego idealnego syna, jakiego pragnął jego ojciec. A teraz jeden raz w życiu chciał czegoś dla siebie. Miłości. Nie wiedział jak, ani kiedy, ale pokochał tą turecką piękność. Oddał jej serce, duszę, całego siebie.
-Wszystko jest możliwe, panienko.

***

Zeynep pędziła korytarzem willi, bez słowa mijając służbę. Wpadła do holu, chwyciła błękitną chustę i granatowy płaszcz z wieszaka, szybko wsunęła stopy w czarne pantofle i jak burza wystrzeliła z domu. W tempie błyskawicy opuściła teren rezydencji i skierowała się w kierunku jedynego miejsca, gdzie mogła pobyć sam na sam ze swoimi myślami. Maleńka polanka za miastem na wybrzeżu. Dookoła tylko tańczące drzewa, szepty morskiej bryzy, pląsy ździebeł dziko rosnącej trawy i łodyg leśnych kwiatów. Szatynka szybko stawiała kroki, chcąc znaleźć się w swojej oazie. Mijani przez nią ludzie niesieni instynktem umykali z jej drogi. Dziewczyna szła jak burza, po jej policzkach wartkimi strumieniami spływały słone krople łez. Powoli chylące się ku zachodowi słońce delikatną łuną oświetlało zapłakaną twarz Zeynep. W jej głowie wciąż odbijały się echem słowa Leona, a przed oczami wciąż miała ten pocałunek. Jego usta na jej wargach leżały jakby były zaprojektowane by pasować jedne do drugich. To uczucie, ta iskra, która przemknęła między ich ciałami była tak intensywna, tak żywa, tak dzika i nieokiełznana. Choć Zeynep wiedziała, że nie powinni, czuła jakby nie było na świecie nic bardziej właściwego niż ten jeden pocałunek. Jakby eony temu ktoś stworzył ich jako jedno, ale potem postanowił rozdzielić i pozwolić odnaleźć się w tym przyziemnym życiu. Jej stopy same zaprowadziła ją na polankę pod jej ulubioną lipę. Kiedy stanęła pod drzewem i spojrzała na wezbrane fale morskie, tak wolne i beztroskie, kolana się pod nią ugięły i usiadła na ziemi. Jej dłonie zanurzyły się w soczystej zielonej trawie, pojedyncze źdźbła prześlizgiwały się między jej smukłymi palcami. Już nie płakała. Łzy same uciekały spod jej powiek, swobodnie spadając na rękawy płaszcza szatynki. Jakby zaklęta Zeynep siedziała nieruchomo, jej wzrok śledził każdy ruch morskich fal. Dłonie odruchowo zaciskały się na kępkach trawy, wyrywając jedną po drugiej. Jej myśli były jednym wielkim bałaganem. Dwie strony konfliktu zaciekle walczyły o swoje racje. Serce o miłość, rozum o rozsądek.
-Allahu, dopomóż. Co się ze mną dzieje? Czy ja tracę rozum? Błagam, ześlij mi opamiętanie. Nie mogę sobie na to pozwolić, nie mogę.
Dziewczyna otarła pozostałe łzy i wzięła dwa głębokie oddechy. Zacisnęła dłonie na wilgotnej od rosy spódnicy i zamknęła oczy. Czas płynął szybko, jakby za szybko. W mgnieniu oka słońce opuściło jasny nieboskłon, dając miejsce srebrzystej tafli półksiężyca. „Taki jak na naszej fladze". Czysty, niczym nieskażony, jak niewinność ofiar greckiej okupacji. Jak serca tureckich patriotów, których wieczna, najszczersza wierność i oddanie wobec naszego narodu będzie ratunkiem dla tej ojczyzny. Noc okryła płaszczem ciemności całą polankę, gwiazdy obudziły się do życia, błyskając nieustannie jak gdyby roześmiane dzieci skaczące wokół swojej matki, księżyca. Są takie wolne, niczym nie związane. Ścigają się z nocnym wiatrem, bawią w chowanego z odbiciami samych siebie jasno lśniących na tafli spokojnego morza. Nie ma dla nich nakazów, zakazów, żyją jak chcą.
-Gdybym tylko ja mogła tak żyć, gdyby wszystko było możliwe...
„Zeynep, wystarczy że powiesz „tak". Wystarczy, że będziesz obok. Wszystko jest możliwe. Trzeba tylko trochę wiary." Głos Leona jakby z oddali zadźwięczał w jej uszach, wywołując smutny uśmiech na jej bladej twarzy. Chłodny powiew nocnego wiatru musnął jej dłonie, wywołując dreszcze na jej ramionach. Powoli dziewczyna podniosła się i równym, rytmicznym marszem ruszyła w kierunku willi, gdzie zapewne czekała jej wściekła matka. Jeszcze tego brakowało. Zeynep nawet nie zauważyła, kiedy stopy same zaniosły ją pod drzwi rezydencji. Milcząc jak głaz weszła do domu i zrzuciła z siebie płaszcz, odwieszając go na wieszak w holu. Powoli skierowała się do swojej sypialni, ale w połowie drogi zatrzymała ją wyraźnie zdenerwowana Azize.
-Gdzieś ty była, hmm? Cały wieczór na ciebie czekam, nikt nie wie gdzie cię poniosło. Co się z tobą dzieje, Zeynep?
-Nic, mamo. Daj mi spokój.
Szatynka chciała wyminąć rodzicielkę, ale ta chwyciła jej ramię, mocno zaciskając swoje szczupłe palce na ręce córki.
-Zeynep! Natychmiast się wytłumacz.
-Mamo, nie jestem już dzieckiem. Wyszłam na spacer, potrzebowałam świeżego powietrza. Tyle.
Azize patrzyła na córkę z podejrzeniem w oczach.
-I dlaczego nikomu o tym nie powiedziałaś? Wiesz jak się o ciebie martwiłam?
Jej głos zmiękł, spojrzenie już nie ciskało błyskawic. Zeynep westchnęła, zaciskając usta w wąską kreskę.
-Mamo, nie czułam takiej potrzeby. Mam osiemnaście lat, umiem sobie poradzić.
Kobieta zamknęła oczy, zmęczona pocierając czoło.
-Dobrze, już dobrze. Idź do siebie.
Azize odwróciła się i powolnym krokiem zaczęła wchodzić po schodach. Zeynep jeszcze przez chwilę stała wpatrzona w drewniane stopnie, zagłębiona we własnych myślach. Nie zauważyła kiedy w holu pojawił się pan domu.
-Panienko?
Szatynka lekko podskoczyła w miejscu, odwracając się do Vasilego.
-Dowódco. Proszę wybaczyć, zamyśliłam się.
-Nic się nie stało, panienko. Właściwie, chciałem z tobą porozmawiać. Zapraszam do mojego gabinetu.
Mężczyzna uprzejmie wskazał dziewczynie schody, sam wchodząc na stopnie jako pierwszy. Zeynep chcąc nie chcąc podążyła za Grekiem, smętnie powłócząc nogami. Znalazłszy się na piętrze Vasili wpuścił szatynkę do swojego gabinetu, wchodząc za nią i zamykając drzwi. Dziewczyna nieśmiało rozejrzała się po bogato udekorowanym pokoju. Wszędzie misterne zdobienia, na meblach pozłacane rączki, pięknie wystylizowane lampy.
-Proszę usiąść-Vasili wskazał Zeynep jeden z obitych ciemną, brązową skórą foteli, a ta posłusznie usiadła. Dowódca usadowił się na drugim siedzeniu i założył nogę na nogę. Szatynka siedziała wyprostowana jak struna, uważnie przyglądając się skupionych na jej osobie zimnych oczach generała.
-O czym chciał pan rozmawiać, dowódco?
-O twoich siostrach, panienko. A konkretniej o panience Hilal.
Zeynep zmarszczyła czoło.
-Coś nie tak z Hilal, generale?
-Twoja siostra ma niebywały talent do kręcenia się w miejscach, gdzie być jej nie powinno. Dzisiaj Veronika znalazła ją jak szukała czegoś tu, w moim gabinecie. Nie wiem jaka była przyczyna jej wizyty tutaj, jednakowoż nie życzę sobie takich eskapad panienki Hilal. Jesteś jej starsza siostrą, masz na nią duży wpływ. Nie chciałem rozmawiać o tym z panią Azize, i tak ma już o mnie tragiczne mniemanie. Więc jeśli mogłabyś doprowadzić siostrę do porządku, byłbym wdzięczny.
-Oczywiście, dowódco. Dopilnuję, żeby Hilal nie wtykała nosa w nie swoje interesy.
-Wspaniale. Chciałem też ci podziękować, panienko.
Szatynka spojrzała na dowódcę zdziwiona.
-Przepraszam, nie rozumiem.
-Wiem, że przez całą noc czuwałaś przy moim synu. Później w domu też zajęłaś się zmianą opatrunków. Jestem wdzięczny.
Zeynep przełknęła głośno, mrugając szybko.
-To nic takiego, dowódco. Jestem pielęgniarką, zajmowanie się chorymi to mój obowiązek. Za pozwoleniem, udam się na spoczynek. Nie czuję się dobrze.
Vasili skinął głową, wstając razem z szatynką.
-Oczywiście, panienko. Dobrej nocy.
Zeynep wyszła z gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Kiedy odwróciła się w kierunku klatki schodowej, z impetem wpadła w czyjeś ramiona.
-Uważaj, panienko. Jeszcze zrobisz sobie krzywdę.
Zeynep zamarła. Szybko stanęła na nogach i podniosła oczy napotykając hipnotyzujący wzrok Leona. Brunet uśmiechał się do speszonej szatynki, a jej serce znowu zaczęło przejmować kontrolę nad jej umysłem. Natychmiast spuściła wzrok, otrzepując niewidzialny kurz ze swojej spódnicy.
-Proszę wybaczyć, poruczniku. Zamyślił...
-Możemy porozmawiać?-Leon przerwał jej w pół słowa. Zeynep z ciężkim westchnieniem skinęła głową i dała się poprowadzić do sypialni porucznika. Chłopak zamknął za nimi drzwi, nie spuszczając wzroku z szatynki. Dziewczyna stanęła przed szafą, po czym odwróciła się do Leona i odważyła się spojrzeć w oczy bruneta.
-O co chodzi, poruczniku?
-Dlaczego taka jesteś?
Zeynep zmarszczyła brwi.
-Słucham? Nie rozumiem, o co ci chodzi, poruczniku.
-Właśnie o to, Zeynep. Dlaczego jesteś taka zimna?
-Nie widzę powodu, dla którego miałabym odnosić się do ciebie w inny sposób niż do każdego innego Greka.
Leon zaśmiał się pogardliwie, odgarniając niesforne kosmyki włosów z czoła.
-Nie mam pojęcia, jak ty to robisz...W jednej chwili masz serce na dłoni, w drugiej twój wzrok mógłby zabijać całe pułki żołnierzy nawet bez mrugnięcia. Przestań, Zeynep. To i tak nic nie da.
Dziewczyna pokręciła głową, podchodząc bliżej porucznika. Jej twarde spojrzenie osłabło z każdą chwilą. Oczy porucznika jak ciemny bursztyn lśniły odbijając światło tańczących na czubkach świec płomieni, skutecznie burząc zbudowanie przez szatynkę barykady.
-Czego oczekujesz? Jak mam się zachowywać?
-Nie oszukuj samej siebie. Możesz okłamywać mnie i cały świat dookoła, ale nie próbuj oszukać siebie. Przecież wiesz, co czujesz. Zobacz-chłopak chwycił dłoń szatynki, kładąc ją na swojej piersi, gdzie biło jego dzikie serce-Czujesz? Twoje bije tak samo, wiem to. Nie bądź taka rozsądna.
Dziewczyna zamknęła oczy, łzy powoli formowały się pod jej powiekami. Zacisnęła usta w cienką kreskę, by powstrzymać jej nieustanne drganie. Jedna zbuntowana słona kropla wypłynęła spod zamkniętych powiek Zeynep, mocząc jej jasną skórę. Leon uniósł wolną dłoń i wytarł policzek dziewczyny, ale nie zabrał ręki. Szatynka otworzyła pełne łez oczy i spojrzała czule na bruneta.
-Jak mogę nie być? Tylko to trzyma mnie przy zdrowych zmysłach. Tylko dzięki temu nie tracę kontroli. Co mam powiedzieć? Masz rację, Leon. Popatrz-odsunęła swoją rękę od piersi chłopaka i przyłożyła jego dłoń do swojego serca-Nie wiem, co ze mną zrobiłeś, ale zawsze kiedy jesteś obok tracę głowę. Moje serce zaczyna bić jak szalone. Czujesz? Bije dla ciebie, ale to czego obydwoje chcemy jest niemożliwe. Jak ty to sobie wyobrażasz? Turczynka i Grek?
-Tak, Zeynep! Jeśli tylko zechcemy, staniemy przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Wystarczy, że będziesz przy mnie. Bez ciebie odbiera mi oddech. Stałaś się moim uzależnieniem. Pozwól mi trzymać twoją dłoń, stać u twego boku. Zeynep, nie uciekaj ode mnie.
Całe ciało szatynki zatrzęsło się nagle, dłonie same powędrowały na ramiona porucznika. Wszystkie bariery upadły. Serce wygrało.
-Jak mogłabym od ciebie uciekać, skoro bez ciebie ciężko mi złapać oddech?
Pełen ulgi uśmiech wpłynął na twarz porucznika. Zeynep odwzajemniła go, instynktownie wtulając się w silne objęcia Leona. Ten owinął swoje ramiona wokół jej smukłego ciała, wdychając zapach jej miękkich włosów. W końcu w spowitym egipską ciemnością tunelu utkanym z wojny i łez pojawiło się maleńkie światełko, iskierka nadziei, płomyczek jak szansa na lepszą przyszłość.

İyi akşamlar 💓
Kolejny rozdział dla was kochani i kolejne podziękowania. Nawet nie wiecie jaką radością są dla mnie te wszystkie komentarze i gwiazdki od was. Bardzo dziękuje 💖💕 jesteście moją motywacją, żeby kontynuować pisanie tej opowieści. Jestem wam za to bardzo wdzięczna. Koniecznie napiszcie mi co sądzicie o tym rozdziale. Wasza,
Rudzikkowa

Bursztynowa Lilia// Vatanim SensinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz