Rozdział 29

146 8 3
                                    




„Dlaczego wszystko zawsze musi upaść? Przecież góry stoją dumnie z uniesionym czołem całe wieki, żaden wicher nie jest w stanie skruszyć ich potężnej sylwetki. Dlaczego więc mój świat właśnie umiera? Z każdą kroplą jej krwi mój wszechświat rozpada się w pył. Boże, nie doświadczaj mnie stratą pani mojego serca. Nie odbieraj mi jej. Każda z moich łez krzyczy w rozpaczy. Ona jest sensem mojego istnienia, każdym kolorem mojego świata. Patrzę na jej twarz. Taka blada, taka bez wyrazu, jakby już przekroczyła granicę życia. Nie widzę jej jasnych oczu, które pokochałem jako pierwsze. Nie słyszę jej słowiczego głosu czule pieszczącego moje uszy. Gdzie ta twoja łaska, Boże? Gdzie to nieskończone miłosierdzie? Nie widzisz jak krwawi moja dusza? Jeśli mam żyć w świecie, który nie doświadcza obecności tego anioła, odbierz życie i mnie..."



Młody porucznik siedział w bezruchu już którąś godzinę, jak cerber pilnując drzwi sali operacyjnej, w której Zeynep walczyła o życie. Nie patrzył na ludzi dookoła, na czas, na to, że był środek nocy. Wiedział tylko, że nie odejdzie stamtąd, dopóki nie zobaczy swojej ukochanej, całej i zdrowej. Leon pamiętał tylko, jak niósł bezwładną szatynkę w swoich ramionach, prowadząc dziki wyścig z czasem. Nic więcej. Był zbyt otępiały myślą, że może stracić swoją miłość. Gnał ile sił w nogach, twarze mijanych ludzi zlewały się w jedno. Jak przez mgłę pamiętał swoje wołanie o pomoc, przerażoną siostrę Azize oraz tłumy innych pielęgniarek i lekarzy. Potem ktoś niemalże siłą wyrwał mu z rąk ciało Zeynep i zniknął razem z ukochaną Leona za drzwiami sali operacyjnej. Ostatnim, co porucznik zobaczył, były wątłe ramiona szatynki  bezwiednie zwisające ze szpitalnego łóżka. Co się działo potem było jedną wielką plamą w pamięci Leona. Kiedy tylko drzwi sali zamknęły się, łzy na nowo popłynęły z ciemno bursztynowych oczu chłopaka. Podpierając się o ścianę płakał cicho, w duchu odmawiając modły błagalne o ocalenie Zeynep. Obok niego przechodziło wiele osób, ale on nie zwracał na nich uwagi. Nieustannie wpatrywał się w zamknięte białe drzwi, czekając, aż ktoś wyjdzie i powie mu, że jego narzeczona z tego wyjdzie. Co jakiś czas katem oka widział lamentującą wciąż Azize, której lekarze nie dopuścili do operacji jej dziecka. Kobieta była zdruzgotana, ale też jakaś część jej myśli usiłowała zrozumieć zachowanie młodego porucznika, który ani na chwilę nie opuszczał swojej warty pod drzwiami sali, jednak w tamtym momencie nie miała siły zapytać. Wiedziała też, że on tak samo jak ona sama potrzebuje czasu dla siebie. Jednak teraz, kiedy słońce już dawno schowało swoje lico za horyzontem, zebrała się w sobie i podeszła do siedzącego porucznika w nadziei na uzyskanie odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Młody mężczyzna nie zauważył nadejścia kobiety, cała jego uwaga skupiała się na uwaznyej obserwacji podrapanych, białych drzwi. Azize wzięła głęboki oddech, usiadła na ławce obok Leona i delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu. Chłopak pod wpływem dotyku pielęgniarki wzdrygnął się lekko i natychmiast obrócił ku niej głowę. Widząc, kto mu towarzyszy, wierchem dłoni niedbale otarł z twarzy pozostałe łzy i wyprostował się nieco.

-Pani Azize...ja...

Nie wiedział co powiedzieć. W oczach tej kobiety nie powinno go tutaj być. Nie miał pojęcia, jak wytłumaczyć swoją obecność.

-Leon, dlaczego tu jesteś? Dlaczego czuwasz przy mojej córce?

W myślach młodego porucznika rozpoczęła się zacięta walka rozsądku z sercem. Jedno mówiło, aby kolejny raz skłamać, za wszelką cenę zachować ich związek w sekrecie, ale drugie uparcie krzyczało, by wyznać prawdę. By choć trochę uwolnić duszę od tego ciężaru kłamstw. Leon przez kilka chwil bił się z myślami, rozważając swoje opcje. Kiedy już podjął słuszną według niego decyzję, nie umiał ubrać tego w słowa, nie mógł wydać z siebie ani jednego dźwięku. Azize uważnie przyglądała się zmaganiom chłopaka, przeczuwając, że przechodzi on konflikt z samym sobą.

Bursztynowa Lilia// Vatanim SensinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz