Po raz pierwszy doświadczyłem tego w wieku dziesięciu lat.Raz na jakiś czas nasza opiekunka, pani O’Leary, zabierała mnie i moją siostrę poza miasto. Uważała, że świeże powietrze poprawi nasz i tak mizerny apetyt i zmniejszy prawdopodobieństwo złapania raka płuc. Nie mieliśmy nic przeciwko temu, mało tego, uwielbialiśmy te wypady. Nasze stałe miejsce - działka, w posiadanie której pani O’Leary weszła jakiś czas temu - zawsze witało nas z otwartymi ramionami.
Tak było i tamtym razem. Kwitnący dziki bez przyciągał swoim słodkim zapachem pszczoły i motyle, między leszczynami ganiały się wiewiórki. Było w tym wszystkim coś magicznego, co wyczuwałem za każdym razem będąc tutaj, a nigdy nie umiałem odpowiednio ubrać w słowa.
Nie zważając na przestrogi mamrotane przez wysiadającą ze starego vana opiekunkę, Bianca wystrzeliła przed siebie, ledwo jej stopy dotknęły najbliższej kępki trawy. Ruszyłem za nią, ciężko sapiąc. Moja kondycja nigdy nie była zbyt dobra, a jeśli chodziło o bieganie mogłem jedynie czyścić mojej siostrze podniszczone sneakersy.
- Szybciej, Nico! - zawołała radośnie i parsknęła, próbując wypluć długie kosmyki, które dostały się do jej ust. Zatrzymała się na kilka sekund, by dać mi fory, ale widząc, że nie zostawiła pani O’Leary wystarczająco w tyle, ponownie ruszyła biegiem.
- Bian… ca… po… czekaj… - Uciążliwe drapanie w gardle uniemożliwiało mi normalne mówienie. Zacisnąłem zęby i przyspieszyłem, chociaż wiedziałem doskonale, że nawet za lata świetlne nie dogonię siostry.
Przeskoczyłem przez obalony pień dębu, o mało się nie przewracając i wbiegłem za Bianką do lasu. Ktoś obcy mógłby się zgubić w tym labiryncie pełnym drzew i krzewinek, ale nie my - znaliśmy to miejsce jak własną kieszeń i nawet z zawiązanymi oczami odnaleźlibyśmy drogę do domu.
Chwilę to zajęło, zanim moim oczom ukazała się błękitna bluza Bianki. Zdziwiłem się, że dała sobie spokój tak szybko. Zwykle nie przestawała, póki nie dobiegła do głazu, na którym dawno temu wyryliśmy swoje imiona, a stał on daleko, aż po drugiej stronie zagajnika.
Stała, lekko zgarbiona, pochylała głowę i przyglądała się badawczo czemuś, co przed chwilą podniosła z ziemi. Podszedłem do niej od tyłu. Drgnęła lekko, czując moją obecność.
- Nico, spójrz - powiedziała smutno.
W jej złączonych dłoniach leżał mocno poturbowany młody drozd. Jego piórka były sklejone krwią, a on sam oddychał z wielkim trudem. Próbował poruszyć skrzydełkiem, ale chyba sprawiło mu to zbyt wiele bólu, bo pisnął cichutko i przymknął przerażone oczka.
- Biedactwo. - Bianka kochała zwierzęta. Nigdy nie tknęła kotletów wieprzowych w sosie własnym pani O’Leary i zawsze wypuszczała wszystkie owady, które jakimś cudem omijały zainstalowane w naszych oknach moskitiery. Widząc agonię malutkiego ptaszka, cierpiała nie mniej niż on.
- Nico, odgarnij te liście - poleciła, gdy drozd wydał z siebie ostatnie, ledwie słyszalne tchnienie i przestał się ruszać.
Kiwnąłem głową i wyżłobiłem dłońmi w suchej ziemi mały prostokącik. Bianka z nabożnością włożyła do niego ptaszka i poprosiła, bym przykrył go liśćmi.
- Skończyłem - powiedziałem, sypiąc na prowizoryczny grób ostatnią partię. - Może być?
- Jest idealnie - szepnęła Bianca.
Wziąłem ją za rękę i ścisnąłem mocno, by dodać jej otuchy. Bardzo przeżywała śmierć wszystkich żywych istot, począwszy od małej mrówki, na człowieku skończywszy. Czasami zazdrościłem jej tej wrażliwości. Dzięki niej moja siostra była bezinteresowna, a w konsekwencji szybko znajdowała wielu lojalnych przyjaciół.

CZYTASZ
Po drugiej stronie Ciebie
FanficWyobraź sobie, że jesteś w stanie zobaczyć zmarłych. Co robisz? Nico di Angelo zmaga się z tym od dzieciństwa. Chociaż nie jest to łatwe, uczy się zwalczać uciążliwą umiejętność i próbuje żyć jak zwykły nastolatek. Pewnego dnia w jego życiu niespodz...