Meihem ow swap

120 10 12
                                    

Jamison przyłożył dłoń nad oczy, aby ochronić je, kiedy rozglądał się w poszukiwaniu Junkertown. Słońce paliło go w skórę, gdy zdjął kurtkę, ponieważ było w niej zbyt gorąco. Jedynie jasne włosy chroniły jego głowę przed poparzeniami. Dzień wcześniej skończyła mu się woda w butli na plecach. Mała Śnieżka próbowała schłodzić przyjaciela, ale brakowało jej już energii. Od tygodnia podróżowali pustynią, szukając miasta. Na lotnisku mówili, że droga zajmie maksymalnie trzy dni. Na sześć przygotował prowiantu i wody. Teraz Jamison szukał drzew, pod którymi mogła się znajdować życiodajna ciecz. Jego usta były straszliwie wysuszone. Jego ciało domagało się odpoczynku. Ale byłoby to samobójstwo. Gdyby zasnął, nie obudziłby się. Każdy ruch powodował ból mięśni. Kurtka ciągnęła się za nim. Nagle dojrzał to ,czego szukał. Małe drzewka majaczyły na granicy wzroku, zniekształcone przez migoczące, parujące powietrze. Z lekkim uśmiechem na wysuszonych ustach, zwrócił się do małego omnika.
- Może tam będzie woda? - zapytał. Śnieżka tylko zawirowała i pomogła mu dotrzeć do małych roślin. Jamison usiadł na ziemi i zaczął robić dołek w ziemi. Drzewa musiały coś pić. Tak! Znalazł! Niewielkie źródełko płynęło wąskim strumykiem przez czerwoną ziemią. Nabrał jej do dłoni i zaczął powoli pić. Trzy razy, cztery, pięć. W końcu nabrał tyle, ile mógł do butli i oparł się o pień eukaliptusa. Śnieżka usiadła na jego kolanach i zaczęła lekko, uspokajająco wibrować. W końcu, wiedząc, że omnik będzie go pilnował, dał odpocząć zmęczonym mięśniom i na chwilę zasnął.

***

Śnieżka trąciła go w bok głowy. Musieli iść dalej. Jamison wstał, wziął łyk ze źródełka i popatrzył na kompas. Musiał iść na południe. Obrócił się w lewo i ruszył dalej. Po wypiciu wody było mu trochę lepiej. Bolała to głowa, ale szedł dalej. Całe ręce i klatkę piersiową miał poparzoną, ale szedł dalej. Mięśnie domagały się kolejnego odpoczynku, ale szedł dalej. Po kilku godzinach skończyła mu się woda, ale szedł dalej. Nagle coś dużego zamajaczyło na horyzoncie. Jamison zmrużył oczy. Miasto! Miasto na środku pustyni! Junkertown! Przyspieszył, na ile było to możliwe, kroku. Budynki rosły. Wielka brama majaczyła kilkanaście metrów przed nim. Słychać było głosy ludzi. Położył dłoń na bramie. Nagle zniknęła. Całe miasto zawirowało po czym rozpłynęło się w powietrzu. To była fatamorgana. Jamison stał na pustkowiu, jedynie z omnikiem przy boku. Słońce było teraz najwyżej. Mężczyzna nie miał już siły. Całą energię zużył na bieg ku oszustwie. Upadł na ziemię. Ciężko dysząc, zemdlał.

Mei siedziała na dodatkowym siedzeniu w motorze Zarii. Obie przemierzały pustynie Australii, szukając części na handel. Piekielny skwar powodował straszne parowanie ziemi, przez co całe powietrze migotało, więc ciężko było cokolwiek dojrzeć. Motor wzbijał chmury czerwonego kurzu. Mei wzięła manierkę zza pasa, po czym wypiła łyk wody. Miała lekko nieświeży smak, ale to jak wszystko na tej przeklętej pustyni. W powiewach wiatru jej włosy latały na wszystkie strony.
- Cholera jasna, czy tu już nic nie ma do zebrania?! - przekrzykiwała ryk motoru, aby jej koleżanka ( Znajoma! Powiedzmy znajoma!) Mogła ją usłyszeć.
- To ty tu chciałaś jechać! - odparła potężnie zbudowana kobieta z wyraźnym, rosyjskim akcentem. Skąd Rosjanka znalazła się na tym zadupiu? Nagle Mei dostrzegła charakterystyczny punkt. Kilka małych drzewek.
- Weź tam podjedź! - zawołała do Zarii. Zeszły z motoru. Kiedy usiadły i wykopały dołek, gdzie znajdowało się źródełko, Rosjanka pokazała coś Junkerce. Ślady ciężkich, zimowych butów. Jeszcze świeże. Nie mogły mieć więcej niż kilka godzin. Obie przyglądały się odbiciom w piachu.
- Sprawdzamy, kto je zrobił? Bo u nas nikt nie ma takich. Wiem, sprawdzałam- zapytała Mei. Zaria tylko prychnęła i po chwili rozległ się dźwięk włączanego silnika. Z prędkością 100 km/h pędziły po wybojach, aby nie zgubić znikającego śladu.
- Tam chyba coś leży- stwierdziła nagle Zaria, po dwóch godzinach jazdy. Mei zaskoczyła z siedzenia i powoli podeszła. Na ziemi leżał około 25 letni chłopak. Miał okropne poparzenia na rękach i klatce piersiowej. Ciężka kurtka leżała kilka metrów dalej. Nieznajomy był bardzo odwodniony i najpewniej dostał udaru. Ale wciąż żył. Obok leżała mała, niebieska pół kula. Kiedy Mei nią wstrząsnęła, ta nagle się uruchomiła.
- Omnik!- krzyknęła. W Australii nikt nie widywał omników, od kiedy zniszczono tutejsze omnium. Chinka odskoczyła. Podbiegła Zaria, która złapała i uderzyła o ziemię maluchem, który rozpadł się na kawałki. Zebrały wszystkie jego części i spakowały na motor.
- Co z nim robimy?- spytała Mei, wskazując na leżącego chłopaka.
- Zabieramy- stwierdziła Rosjanka, po czym podeszła, i wzięła to na ręce, starając się nie dotykać ramion. Była wielkiej budowy, mogła podnosić wielkie rzeczy. Włożyła go do przyczepki Mei i wlała mu do ust wody. Kiedy przypilnowała, żeby się nie zakrztusił, spojrzała na zdegustowaną koleżankę.
- Ty możesz usiąść za mną. Nigdzie indziej go nie zmieszczę. Mamy części tego omnika, wracamy? - spytała. Mei, klnąc pod nosem złapała ramion Zarii i ruszyły w stronę Junkertown.

Położyły chłopaka na łóżku Mei. Wciąż się nie obudził. Rosjanka poszła do miasta, aby kupić jakąś maść na poparzenia. Chinka zaczęła bawić się częściami zniszczonego omnika, próbując je złożyć do kupy. Usiadła za zniszczonym biurkiem, gdzie budowała swoje bomby. Nagle usłyszała ruch. Chłopak się obudził. Mei usiadła na krześle obok łóżka.
- Lepiej się czujesz?- spytała. Tamten odpowiedział bardzo cicho, ponieważ miał wyschnięte gardło.
- Chyba tak- stwierdził. Spojrzał na szklankę stojącą na biurku Mei.
- Mogę?- spytał, a dziewczyna, poirytowana, podała mu ją. Ten zaczął powoli pić. Po chwili znowu położył się na łóżku bardzo powoli, aby nie uszkodzić bardziej skóry.
- Gdzie ja jestem?
- W Junkertown. W moim i Zarii domku- chłopak zdawał się być tym zainteresowany.
- Kto to Zaria?- spytał, po czym wziął łyk wody.
- Moja znajoma. Współpracujemy.
- A co robicie? - spytał.
- Handlujemy złomem, podstawową rzeczą na ty zadupiu. A Ty tak w ogóle jak się nazywasz?
- Jamison Faweks- odpowiedział. Mei dała mu jakąś papkę do zjedzenia, po wcześniejszym przygotowywaniu. Sama miała ją zjeść, ale... On jej chyba bardziej potrzebował. Chłopak zabrał się do jedzenia. Samą papkę znalazła w zapomnianym transporcie wojskowym. Kilka odrzutowców z jedzeniem dla wojska leciało nad Australią, gdy jeden doznał awarii. Udało się uratować dwie tony jedzenia i jednego pilota. Zanim ekipa ratownicza przybyła po miesiącu, ten umarł z powodu promieniowania. Mei zastanawiała się, co będzie z tym chłopakiem, gdy zaraz potem przyszła Zaria. Miała w rękach pudełko kremu i kilka butli wody. Podbite oko i zmierzwione włosy wyraźnie wskazywały na to, że nie podobała jej się cena.
- Jamison mamy...- Mei spojrzała na nowego znajomego, chcąc poinformować go kremie, ale urwała, gdy zobaczyła jego minę. Ten był lekko zielony na twarzy. Zanim coś udało mu się zrobić, kobieta podała mu miskę. Zwymiotował. Udar często powoduje zwrot zawartości żołądka.
- P- przepraszam- powiedział lekko zawstydzony.
- Nie ma sprawy- odpowiedziała Mei, zabierając się za małego omnika. Zaria dała Jamisonowi krem i pomogła mu go rozsmarować.

Oto mój pierwszy fanfik o overwatch! Niektóre daty, wiek lub postaci mogą się nie zgadzać. Ciężko odwracać role. Proszę, żeby nie komentować w stylu:
oo, ale łaska miała więcej lat od d.vy,
albo:
Nie zamieniłaś Efi,
lub:
Oni nie byli razem.
To fanfik! Tu można te rzeczy lekko pozmieniać. Jak komuś się nie podoba, to może nie czytać
Dziękuję za uwagę
Koszmarek

(Nie) możliwe przyszłe tytułyWhere stories live. Discover now