Rozdział 4 - Pieczona ryba

21 2 0
                                    

Kolejna fala mdłości przeszła przez Vivian. Dziewczyna potrzebowała sporej ilości silnej woli, by uspokoić szalejące narządy.

Statek piracki od trzech dni był rzucany na wszystkie strony przez sztorm. Kadłub podskakiwał jak szalony, wzbijając się na kolejnych bałwanach, to spadał w doliny między nimi. Trwało to godzinami i nic nie wskazywało, by miało się zakończyć.

Wisząca pod sufitem lampa kołysała się niespokojnie, spowijając kajutę w mdłym świetle. Belki skrzypiały złowrogo, jakby ta łupina miała się zaraz rozpaść na milion kawałków. Co gorsze, najwyraźniej nikt poza Vivian nie czuł się aż tak źle.

Po nocnej ucieczce z kajuty płakała prawie całą noc. W końcu, prawdopodobnie koło świtu, zasnęła ze zmęczenia, klęcząc oparta o łóżko. Nie minęło dużo czasu, zanim do kajuty wszedł jakiś mężczyzna i obrzucił ją kaskadą pytań po angielsku. Mówił coś o lekach i truciźnie, ale Vivian była tak nieprzytomna, że wspominając później to wydarzenie, nie mogła być pewna, czy w ogóle mu odpowiedziała. Niezależnie od tego, zaraz po jego wyjściu, wgramoliła się do łóżka i ponownie zasnęła.

Gdy się obudziła, poczuła się okropnie. Statek tańczył pod naporem sztormu, a ona pierwszy raz w życiu naprawdę zrozumiała, co to znaczy choroba morska.

Od kiedy wypłynęła z La Turballe, "Loara" nie stawiała czoła naturze jak ten statek. Co prawda przez kilka pierwszych dni Vivian odczuwała lekkie mdłości, ale nawet przy niepogodzie funkcjonowała normalnie. Tym razem nie umiała choćby siedzieć prosto bez przypływu złego samopoczucia.

I tak było przez trzy dni.

Choć ktoś zawsze przynosił jej posiłki, nie mogła przełknąć zbyt wiele. Piła tylko, by powstrzymać ssące uczucie w żołądku. Jedyne, co jej pozostało, to spać. Cały sztorm spędziła więc w stanie na pograniczu jawy i snu. Głosy i kroki ludzkie tonące w szumie wiatru mieszały się z śpiewem ptaków w parku. Trudno było powiedzieć, czy ludzie przychodzący do jej kajuty mówili o porwanych żaglach czy wybornej herbacie. Granica między wspomnieniami a rzeczywistością wydawała się wręcz nie istnieć.

Wszystko to ustało dnia czwartego. Gdy Vivian obudziła się, nie czuła już gwałtownych podskoków, tylko lekkie, spokojne bujanie. Jedno zerknięcie przez bulaj dało jej pewność, że sztorm minął i statek skąpany był teraz w ciepłych promieniach słońca. Część z nich wpadała do małej kajuty, oświetlając trochę jej wnętrze łagodnym blaskiem.

Vivian pewnie patrzyłaby jeszcze długo na grę świateł na meblach i ścianach, gdyby nie dźwięk klucza w zamku. Spowodował on, że naraz wszystkie jej myśli wróciły na pokład. Przypomniała sobie, że znajduje się na obcym, wrogim terytorium wśród ludzi, którzy z całą pewnością nie zawahają się wyrzucić ją za burtę.

Szybko wsunęła dłoń pod posłanie. Jej palce natrafiły na zimny metal noża. Całe szczęście wciąż tam był. Zanim drzwi się otworzyły cofnęła rękę i usiadła przy najdalszej krawędzi łóżka. Spodziewała się zobaczyć barczystego mężczyznę o ogorzałej cerze, licznych bliznach i szubrawym uśmiechu - dokładnie tak, jak opisywał ich jej nauczyciel.

Jakie było jej zdziwienie, gdy w progu pojawił się młody mężczyzna, mniej więcej w jej wieku o niezbyt pokaźnej budowie. Był wyższy od Vivian, ale nie nadmiernie umięśniony. Co prawda skórę miał ciemną od słońca i pokryta gdzieniegdzie bliznami, ale nie tak bardzo, jak się tego spodziewała. Ponadto, zauważywszy ją, uśmiechnął się ciepło.

- Lepiej się czujesz, mademaiselle*? - spytał po francusku z charakterystycznym, portugalskim akcentem, podobnym do tego, jaki wykorzystywał Gabriel.

Vivian kiwnęła lekko głową. Nagle zauważyła w rękach mężczyzny talerz z jedzeniem i dzbanek z wodą. Naraz brzuch dziewczyny wydał z siebie donośne burknięcie, domagając się posiłku.

200 milWhere stories live. Discover now