iv. dom publiczny, planeta knume, układ taa, galaktyka fahn

51 8 8
                                    

- To jest samobójcze.

- Zamknij się, wasza wysokość. - syknął Youngjae, siłując się z silnikiem i klnąc cicho, gdy olej wytrysnął mu na policzek.

Jaebum spojrzał na niego zdziwiony. Youngjae zawsze kojarzył mu się z pucałowatymi policzkami, które chciałoby się uszczypnąć i z uśmiechem, który mimowolnie przywoływał drugi - ten na jego twarzy. Nigdy nie sądził, że dane mu będzie zobaczyć młodszego klnącego jak pijacy w niedalekim burdelo-pubie nad otwartym kadłubem. Coco przycupnęła na ziemi tuż u stóp Youngjae, średnio przejmując się tym, że ruchliwy chłopak raz co raz ją poszturchiwał. Oczywiście, każde lekkie popchnięcie kończyło się tym, że młodziutki mechanik klękał przed puchatym stworzonkiem i niemal błagał o przebaczenie. Powtarzało się to tak średnio co o minutę, o ile w ogóle nie częściej.

- Jak wy w ogóle macie zamiar zinfiltrować pałac Bhuwakulów, co? - Jaebum nie dawał za wygraną. - Moja matka nie była nawet w stanie skontaktować się z cesarzową, aby omówić warunki sojuszu... musiała poczekać, aż to ona odezwie się do niej. A wam wydaje się, że włamanie się do ich pałacu będzie takie łatwe? Będziemy niesamowitymi szczęściarzami, jeśli w ogóle uda nam się dostać na planetę.

- Jak już mówiłem: zamknij się, wasza wysokość. - syknąłe Youngjae, któremu podczas tyrady Jaebuma olej wytrysnął na twarz i aktualnie pokryta była czarnymi lepkimi smugami.

Jaebum dał więc za wygraną, widząc, że chłopak jest średnio w humorze na tę rozmowę. Zresztą, to nie Youngjae był pilotem, tylko Jackson, więc rozmowa z tym drugi z całą pewnością przyniosłaby o wiele lepszy skutek.

Ale Jackson był teraz z Markiem i z tego, co widział Jaebum, nie mieli najmniejszego szybko się rozstać. Książę przysiadł więc na ziemi i spojrzał wprost na niebo. Promienie Taa ogrzewały skorupę Knume i Jaebum zaczął zastanawiać się, jak to się stało, że ta mała planeta jeszcze nie spłonęła. Czy ktokolwiek by się tym przejął? Nie miała żadnej strategicznej wartości, właściwie stanowiła przystanek dla kosmicznych piratów, przemytników, którzy mogli zatankować podczas postoju swoje maszyny, wydać nielegalnie zarobione pieniądze na alkohol i dziwki, od których w Knume się roiło.

Jaebum jednak złapał się na tym, że nie potrafił myśleć o Marku jako o, no właśnie, dziwce. A raczej nie z taką pogardą, z jaką myślał o wszystkich innych parających się tym zawodem. W Marku było coś nadzwyczaj eterycznego, doniosłego. Jaebum wówczas zastanawiał się, czy chłopak nie ma jakichś arystokratycznych korzeni, choć sam ten pomysł wydawał się być śmieszny. Dopiero po jakimś czasie zrozumiał, czemu zrodziło się to w jego głowie.

Mark tak bardzo przypominał mu Jinyounga.

Od obu emanowała pewna aura spokoju, w pewien sposób magiczna. Było to coś oczywistego przy Marku, o którym Jaebum nie raz pomyślał, że pochodzi z jakiegoś upadłego arystokratycznego rodu. Nie było to możliwe, aby ktoś o tak doniosłej postawie należał do prostego ludu.

Dlaczego, Jaebum? Dlaczego myślisz, że wyżej urodzeni są lepsi? Popatrz tylko, jak traktują siebie nawzajem... jak nas potraktowali...

Jinyoung. To Jinyoung wypowiedział te słowa, gdy siedzieli obok siebie w ogrodach pałacowych na Grinja. Każdy z nich na przeciwnych krańcach ławy. Jaebum pamiętał, że tęsknił wówczas za czasami, gdy obaj mogli swobodnie usiąść blisko, udo przy udzie, śmiejąc się beztrosko. Czuli się wówczas tak komfortowo w swoim towarzystwie.

aebum był jednak całkowicie świadomy, że komfort w ich relacji skończył się już dawno dawno temu. Kto by pomyślał, że pewne dnia przyjdzie mu określać okres dwóch lat jako dawno temu?

Tak to jednak bywa z wszelakimi wojnami. Potrafią postarzyć o całą dekadę, trwając zaledwie dwa lata. Nie wiedział, jednak czemu po tym gdy wrócił, Jinyoung zaczął wzdrygać się pod jego dotykiem. Jakby dłoń starszego miała splamić jego białą skórę nieskalaną jakąkolwiek pracą, lepką czerwienią krwi wszystkich istnień, których życie zakończył Jaebum.

W takich moment docierało do niego, jak bardzo jest obrzydliwy.

•●•

Skóra Marka przypominała jedwab, którym tak chętnie się spowijał. Lekki materiał często przywodził Jacksonowi na myśl mgiełkę, swego rodzaju aurę, która otaczają Knumińczyma, falując z każdym jego ruchem.Mark lubił otaczać się wszelakimi zapachami, od intensywnego perfumowania własnego ciała, namaszczania go różnymi maściami, aż po kąpiele w wannie, w której Jiaer mógł przysiąc, połowę objętości zajmowała woda, a drugą różnego rodzaju wonne olejki i sole. Kayee, nieprzyzwyczajony do tego typu zapachów, miał często wrażenie, że się w nich dusi.

Ale ponieważ dzięki nim skóra Marka zyskiwała tak słodki posmak, był w stanie to zignorować.

Mark siedzący przy holograficznym oknie, które skrzyło się raz po raz wszystkimi kolorami tęczy, odpalił fajkę. Maszyna napełniona seledynowymi kryształkami ze znajdującą się w ich wnętrzu narkotykiem szumiała cicho, potęgując tylko niezręczność, która zawisła w pomieszczeniu nad ich głowami niczym ten cholerny dym wydobywający się z płuc Marka. Jackson naprawdę nie znosił mocnych zapachów - przyprawiały go o ból głowy.

- Powinieneś naprawić to okno. - Kayee odezwał się, aby przerwać ciszę. - Pewnego dnia wybuchnie i cały twój biznes pójdzie z dymem.

- Sugerujesz, że to mój biznes... to urocze. - Mark zaśmiał się, po czym od razu złapał go gwałtowny suchy kaszel.

Jiaer obserwował, jak mężczyzna kasła w rękaw karminowej tkaniny, którą owinął się zaraz po stosunku. Czy tylko przewidziało mu się, że materiał w miejscu, do którego Mark przyłożył usta, zabarwił się na jeszcze bardziej na czerwono?

Mark miewał ataki kaszlu, odkąd Jackson go poznał, dlatego wolał nic nie mówić. Próbował ignorować, gdy z każdą wizytą nasilały się one, gdy coraz częściej musiał oglądać smukłe ciało kurtyzany targane nimi.

Teraz też nic nie zrobił, ani nie powiedział; po prostu czekał, aż zalegnie cisza. Wiedział, że później będzie to sobie wyrzucał, cały czas o tym rozmyślał.

Cholera, naprawdę wpadł po uszy...

- Czyj więc, Markie? - spytał niby od niechcenia, ale równocześnie nasłuchując uważnie, mogło przydać mu się to w przyszłości.

- Rządowy. - odpowiedział zdawkowo starszy.

Kayee nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

- Rozumiem, że urzędnicy dostają jakieś zniżki..? Może powinien postarać się o jakąś posadkę w ministerstwie, hmm?

- Musiałbyś mieć obywatelstwo Knume. - Mark szybko go zgasił.

- To był tylko żart, Markie pooh.

Jackson wyjął z kieszeni czasomierz i rzucił na niego okiem. Westchnął ciężko. Już na niego najwyższy czas. Skoro znali miejsce położenia księcia, należało jak najszybciej go stamtąd wyciągnąć. Nie mieli na to planu, ale Jiaer nigdy nie był zorganizowanym typem i spontaniczne akcje wychodziły mu najlepiej.

- Muszę iść, Mark. - wstał i podszedł do drugiego mężczyzny.

Stał tak przed nim z dłuższą chwilę, nic nie robiąc sobie z jego zdziwionego spojrzenia. W końcu ujął w dłoń jego podbródek, gładząc czule niemal alabastrową skórę. Nie chcę go zostawiać - ta dziwna myśl rozbiła się w jego głowie niczym spieniona fala. Powoli złączył ich usta.

Wargi Marka były miękkie niczym łoże, na którym przed chwilą się kochali, a Jackson w ustach jeszcze długo po ich pocałunku czuł smak krwi.

--------

z nieznanych dla mnie powodów ostatnimi czasy jestem emo i tęsknię za wonder girls :(((

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 15, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

humming bird on the outskirts of universe [jjp • markson • yugbam]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz