Dzień podróży

32 2 1
                                    

Zbudziłam się o świcie, na tyle wcześnie by nikt nie zobaczył jak wychodzę. Cała wioska jeszcze śpi. To dobry znak! Mogę zacząć moją podróż do tej góry.

Wyciągnęłam wcześnie przygotowaną sakiewkę i skórzany plecak spod łóżka. Miałam w nich wszystkie nie zbędne, do takiej podróży rzeczy. Liny wspinaczkowe, latarkę którą sama wymyśliłam. Jest to szklana szczelna tuba, do której złapałam świetliki. Dosyć pomysłowe prawda?

Oczywiście nie zabrakło tam prowiantu. Nie ważyło to wiele, chodź sam plecak był ciężki. Dam radę! Wspinałam się nie raz z moim ojcem i braćmi. To były niezapomniane godziny. 

Wyszłam z chaty kiedy tylko słońce zaczynało wychodzić i przebijać się przez lasy. Cicho przymknęłam drzwi. Poszło łatwiej niż się spodziewałam. Chociaż nie wiem czy tutaj wrócę. Zależy czy istoty tam w głębinach będą przyjaźnie nastawione. Nawet jeśli tak będzie, nie chciałabym walczyć. Wręcz bardzo będę tego unikała. 

Po chwilach namysłu i ostatniego spojrzenia na chatę, opuściłam spokojną wioskę. Całe szczęście, że góra do której zmierzałam, nie była na tyle oddalona bym szła tam dniami. Wystarczy mniej więcej godzina, dwie drogi. 

Spokojnie szłam gdy oddaliłam się na tyle daleko, by nikt mnie nie zobaczył. Spojrzałam na mapę od jednego handlarza. Miała dużo szczegółów. Trzymałam się jednej wioski, a świat jest taki wielki! Kiedyś chciałabym udać się w bardziej odległe miejsca. Jak północna brama rodu Kirja (czyt. Kirdża). Co najmniej tydzień drogi na piechtę.

Minęła godzina. Górę widziałam już na własne oczy. Dziwne barwy... Pomarańczowe? Czerwone? Pod nią łąki i laski. Nic szczególnego, ale sama góra naprawdę się odznacza. 

Stałam pod nią. Wiatr lekko kołysał maje włosy. Byłam gotowa by wyciągnąć linę i zacząć walkę o przeżycie. Jednak... Coś mnie jeszcze zatrzymywało. Ciche głosy w głowie.

-Nie idź tam to niebezpieczne, zawróć puki masz czas... - tak mówiły

Jednak przełamałam się. Wiem o co tutaj chodziło. To przez tą barierę. Skłania do zawrócenia, przestrzega by tam nie wchodzić. Za wszelką cenę nasz król, chce unikać tego miejsca. Podejrzewam, że nawet nie chce słyszeć o zaginionych którzy mieli z górą coś wspólnego. Każdy mieszkaniec naszej ziemi zgodzi się, że polityka jest zgniła od początku.

Czekała mnie ciekawa wspinaczka. Niedługo po jej rozpoczęciu, zakończyłam to. Byłam na szczycie. Szczyt góry potworów. Widać było z niego wiele. Dojrzałam nawet północną bramę! Ale nigdzie nie było mojej wioski. Co prawda zawsze była ona otoczona lasem... Lecz widzę oddaloną bramę! To nie prawdopodobne... 

Rozejrzałam się. Łysa góra. Na szczycie nic nie było. Tylko kilka kamyczków, i jakieś przesuszone patyki. Żadnego śladu po dziurze do wnętrza. Sprawdzałam każdy z tym kamieni. Nic, kompletna pustka. Szukanie zajęło mi tyle czasu, iż w mgnieniu oka słońce już zachodziło. Czyli wędrówka tutaj była tylko stratą czasu. Mama będzie surowa. Jeszcze bardziej niż zwykle... Przecież opuściłam dom bez jej wiedzy. Może czas stać się wyrzutkiem? Żyć na własną rękę?

Jednak gdy słońce zaszło, zaczęło się coś dziać. Coś magicznego! 

Te małe kamyczki zaczęły świecić jak gwiazdy! Od jednego do drugiego zaczęły rysować się linie. Również świecące. Kształt przypomniał ośmiokąt, i raczej nim właśnie był. Stałam w samym środku tej figury. 

Grunt pod moimi nogami zaczął drżeć. Coraz intensywniej, jakby przebiegało pode mną stado dzikich wierzchowców. Podłoga zaczęła się powoli zapadać. Chciałam uciec. Nie mogłam. To wszystko działo się za szybko, bym mogła wykonać jakikolwiek skok czy krok w bok. Było na to za późno.

Leciałam. Zlatywałam do podziemi. To znaczy, że prawdopodobnie uderzę o ziemie z wielką siłą. Każdy wie jak to się skończy. Jednak, nie potrafiłam ustabilizować lotu. Po prostu leciałam patrząc w stronę coraz bardziej oddalającego się światła. Wraz ze mną zlatywały skały. Nie trwały tak długo. Rozbijały się o siebie nawzajem i o skały które w jakiś sposób wystawały. 

Miałam ogromne szczęście, że nie trafiłam w nic, anim nic nie trafiło we mnie. Chociaż, to i tak niczego nie zmieni. Zginę, nawet jeżeli próbowałabym tego uniknąć. 

Wreszcie zobaczyłam grunt podziemia. Wszystko wskazywało na to, że uderzę o coś żółto-zielonego? Coś jakby kwiaty... Zbliżałam się do nich, z coraz większą szybkością. Ich zarysy widziałam coraz dokładniej. To na pewno były kwiaty. 

Zbliżyłam się już do nich. Zamknęłam oczy... To koniec?

-To dopiero początek... - usłyszałam cichy głosik w mojej głowie

W końcu uderzyłam o coś bardzo miękkiego. Niezmiernie miłego, miękkiego i przytulnego. Nie czułam bólu żadnej kończyny. I jeszcze ten przepiękny zapach. Otworzyłam oczy... Leżałam po uszy w kwiatach. Jestem w podziemiach! 


You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jun 28, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Na szczycie góry- w trakcie pisaniaWhere stories live. Discover now