Piątkowe poranki mają to do siebie, że zawsze myśli krążą już wokół weekendu, przez co wszystko wydaje się mniej straszne. Test z całego podręcznika od matematyki czy lekcja z przerażającą panią Bruce zdawały się jedynie niewielkim nieudogodnieniem i blakły przy wizji ciepłego łóżka i seriali. Bo właśnie jedynie o tym byłam w stanie myśleć podczas drogi do szkoły, gdy zimny wiatr smagał moje policzki, a organizm domagał się większej dawki snu. Miło byłoby wreszcie się wyspać, może ten weekend pierwszy raz od miesiąca umożliwiłby mi przespanie upragnionych ośmiu godzin. Jednak nauczyciele nieustępliwie zarzucali nas sprawdzianami. W końcu do egzaminów nie zostało już dużo czasu, choć osobiście nie mogłam się już ich doczekać. Marzyłam, by mieć to wszystko już za sobą.
Starbucks zionął pustkami, co nie powinno nikogo dziwić o tak wczesnej porze. Chłopak za ladą chyba przysypiał i niechętnie podniósł na mnie wzrok, gdy podeszłam, by złożyć zamówienie. Potrzebowałam kofeiny, jeśli miałam przetrwać ten dzień. Wpatrywałam się w duży zegar wiszący na ścianie, oczekując na ratunek w postaci kawy. Było ledwie kilka minut po siódmej, co oznaczało, że miałam całe dwie godziny, by powtórzyć sobie wszystkie wzory i równania. Tak naprawdę nie potrzebowałam aż tyle czasu, ale chciałam za wszelką cenę wyjść z domu, zanim rodzice wrócą z nocnego dyżuru.
Przede mną pojawił się duży kubek wypełniony czarną kawą. Podziękowałam cicho, okutałam się z westchnieniem szalikiem i wyszłam z powrotem na zewnątrz. Przywitało mnie smagnięcie wiatru i jego ponury szum. Skrzywiłam się, ale dzielnie podążyłam w kierunku szkoły, która nie była przecież już tak daleko.
Po kilku minutach znalazłam się pod szkolnymi drzwiami. W środku znajdowały się jedynie panie sprzątające i kilku innych uczniów szalonych albo zdeterminowanych na tyle, by przyjść do szkoły tak wcześnie.
Ruszyłam do biblioteki mając wrażenie, że echo moich kroków niesie się po całej szkole. Biblioteka była oczywiście pusta, co mnie mimo wszystko ucieszyło. Plusem przychodzenia tak wcześnie do szkoły była możliwość posiedzenia w ciszy i spokoju, by móc mentalnie przygotować się do kilkugodzinnej męczarni. I wcale nie mówię tu o konieczności siedzenia na lekcjach i słuchania o rzeczach, które, summa summarum, nigdy mi się nie przydadzą. Mam na myśli ludzi. Te wszystkie wampiry energetyczne, które obskakują cię z każdej strony i swoją żywiołowością, i radością pozbawiają cię chęci do życia. Albo tych wszystkich, którzy patrzą się na ciebie jak na jakiś dziwny albo i niebezpieczny okaz chodzący beztrosko wśród ludzi. Albo wszystkie te dziewczyny, które rzucają ci jadowite spojrzenia i szepczą za plecami "suka", choć zupełnie cię nie znają. Albo... no, w każdym razie, jest wiele osób, które sprawiają, że przetrwanie tych kilku godzin staje się męczarnią.
Zajęłam miejsce przy stole pod ścianą i wyjęłam z plecaka podręcznik od matematyki. Gdy go otworzyłam ze środka wypadła kartka z nabazgranym przeze mnie "What would Blair Waldorf do?". Uśmiechnęłam się pod nosem, na pewno nie siedziałaby tutaj, by powtarzać matematykę. Niektórzy ludzie lubią rysować na lekcji różne kwiatki i serduszka, albo inne bazgroły, ja natomiast lubiłam zapisywać cytaty, czy teksty piosenek, które akurat zapadły mi w pamięć. Ostatnio, prawdopodobnie po raz dziesiąty, obejrzałam Plotkarę. Lubiłam wyobrażać sobie, że jestem Blair i czuję się świetnie w szkole, będąc obskakiwana i lubiana. Gdyby jednak moje życie wyglądało, jak w serialu, to prawdopodobnie Plotkara już umieściłaby przynajmniej dziesięć wpisów odnośnie mnie, albo, co gorsza, mnie i Dylana. Niebycie Blair Waldorf ma na pewno swoje plusy. Moje myśli uciekały coraz dalej od matematyki ale nie zwracałam na to uwagi.
Miałam nadzieję, że Dylana nie będzie dziś w szkole, w końcu chyba musi kiedyś chodzić na wykłady. Zaczął mi działać na nerwy jeszcze bardziej niż wcześniej. Denerwowała mnie jego swoboda i beztroska w kontaktach z innymi. Potrafił zjednać sobie każdego, niezależnie czy był to pierwszoroczniak czy nauczyciel z trzydziestoletnim stażem. Zazdrościłam mu tego. Nauczyciele darzyli mnie sympatią, bo brałam wszystkie przedmioty na poważnie i bardzo zależało mi na dostaniu się na dobre studia, ale w żadnym stopniu nie przypominało to relacji, jaką miał Dylan z panem Buttem. Ludzie w szkole lubili mnie, albo udawali, ze względu na moją siostrę i moją przyjaźń z chłopakami z drużyny koszykarskiej. Na szczycie utrzymywała mnie moja maska perfekcyjnej uczennicy, kopi swojej starszej siostrzyczki i to, że zadawałam się z innymi popularnymi i idealnymi dziewczynami. Dylanowi popularność przychodziła tak łatwo jak oddychanie, miałam wrażenie, że nawet nie zwracał uwagi na wlepione w niego oczy większości dziewczyn i części chłopaków, podczas gdy mnie dusiło każde spojrzenie skierowane w moją stronę. Tak więc, gdy patrzyłam na Dylana ogarniała mnie ślepa irytacja i zazdrość. Och, ile razy miałam ochotę zedrzeć mu ten niewymuszony, perfekcyjny uśmiech z twarzy, gdy kolejni ludzie witali się z nim na korytarzu.
Odsunęłam od siebie te wszystkie myśli, zmuszając się do pochylenia się nad matematyką.
----
Biblioteka szkolna zawsze przypominała mi labirynt, jednak po licznych godzinach, podczas których ukrywałam się w niej przed brutalnym szkolnym światem, nauczyłam się w niej poruszać. Weszłam do kolejnego ślepego zaułka i odstawiłam na półkę jedną z naręcza książek, które trzymałam. Po godzinie powtórki nie mogłam już znieść matematyki, więc postanowiłam zająć się czytaniem czegoś, co może okazać się przydatne choćby na rozmowie przed przyjęciem na studia. Spojrzałam na trzymane książki, starając się przypomnieć sobie, skąd dokładnie je wzięłam.
Usłyszałam za swoimi plecami kroki, co nie zaskoczyło mnie jakoś bardzo, zważywszy na to, że biblioteka o tej porze była już częściowo zapełniona. Odwróciłam się wiedziona bardziej impulsem niż ciekawością, jednak po chwili tego żałowałam.
- Hej - odezwał się Dylan. Zadziwiające jak bardzo ktoś może cię zirytować zwykłym przywitaniem. Przez swoje niewyspanie i stres spowodowany zbliżającym się egzaminem byłam w bojowym nastroju. Wzięłam jednak głęboki wdech i przywołałam na swoje usta uśmiech.
- Cześć - odparłam. Odwróciłam się w stronę półki i zaczęłam odkładać książki, czując się jak w pułapce, gdy odgradzał mi drogę do wyjścia. - Śledzisz mnie?
Uśmiechnął się, chyba myśląc, że żartowałam, chociaż byłam wyjątkowo poważna, podobnie jak moje pytanie.
- Przyszedłem po książkę dla pana Butta - wytłumaczył, spoglądając w bok.
- Tutaj? - Spytałam, wskazując dłonią na znajdujące się nad pułkami podpisy różnych dziedzin prawa. - A po co mu książka prawnicza, chce wiedzieć, czy może pozwać któregoś z uczniów?
Chłopak przewrócił oczami.
CZYTASZ
Nie chcę cię
JugendliteraturRose jest ukierunkowaną, pewną przyszłości dziewczyną. Zaszufladkowała cały świat i uporządkowała wszystko tak, by osiągnąć swój cel. Jej starsza siostra- z pozoru wzorowa studentka, tak naprawdę uwielbia imprezować wraz ze swoimi przyjaciółmi. Rose...