Akt I, Scena I

613 49 1
                                    

Wanda miała ochotę polecieć do niebios i skopać dupsko temu, kto tak perfidnie odwzorował jej obecny nastrój pogodą.

Za oknami teoretycznie było spokojnie. Drzewa nie uginały się od przeraźliwego wiatru, a ciemne, niebezpieczne chmury nie pokryły całkowicie nieba. Mimo to gwieździstą kopułę raz po raz rozrywały gwałtowne błyskawice, które z rykiem obijały się o ziemię. Echo grzmotu leniwie, ale z przeraźliwym hukiem rozchodziło się po okolicy.

– Wanda? Chcesz, żeby się ciebie bali?

Spotkali się w kuchni. Kobieta nie mogła spać. Stale dręczyły ją koszmary zbliżającego się nieszczęścia. Dwie postacie, różne niczym ogień i woda, każda z inną ideologią. Błękitny żołnierz walczący w imię wolności. Czerwony człowiek z żelaza broniący zawartego prawa.

Przerwała sen w momencie, gdy miało dojść do tragedii. Zalana potem opuściła swoje pomieszczenie i udała się do kuchni. Z kubkiem gorącego kakao w dłoni opierała się o blat stołu, gdy nagle usłyszała za sobą szmer kroków. Gwałtownie się obróciła i wyciągnęła przed siebie wolną rękę, zatrzymując mocą tajemniczego gościa. Powoli zaczęła iść w jego kierunku, równocześnie przysuwając go do siebie.

Puściła Visiona dopiero wtedy, gdy światło księżyca oświetliło jego twarz.

– Przestraszyłeś mnie – powiedziała z wyrzutem. Mimo to kąciki jej ust lekko uniosły się do góry.

– Wybacz. Nie miałem tego w zamiarze – odpowiedział, idąc za Wandą. Usiedli razem przy stole w jadalni. Nie odezwali się jednak do siebie ani słowem. Dopiero Vision postanowił przerwać ponurą ciszę. Rozpętać burzę.

– Przyłącz się do pana Starka – zaczął spokojnym, ale nalegającym tonem. Próbował spojrzeć Wandzie w oczy, lecz bez skutku. Maximoff wbiła wzrok w podłogę. — Szanuję wybór kapitana Rogersa. Jest osobą, która wie, o co i za kogo walczyć. Nie oznacza to, że popieram jego decyzję. Ty też nie powinnaś...

– Przestań! – znajdujący się na stole wazon z kwiatami, owinięty czerwoną magią, poruszył się niespokojnie. Vision rzucił na niego przelotne spojrzenie, po czym przysunął się do Wandy. Kobieta zapatrzyła się w przestrzeń za oknem: kolorowe błyskawice rozrywały nieboskłon, tworząc świetlisty, przerywany hukiem uderzenia taniec.

– Wando? Źle robisz. Rozumiem, że z kapitanem łączą cię szczególne więzi – słowa zostały wypowiedziane z ledwo dostrzegalnym bólem – ale nie możesz kierować się emocjami. W tej kwestii trzeba myśleć racjonalnie – ponad sto państw zaakceptowało dekret, a ty wybierasz złą stronę? Chcesz, żeby ludzie się ciebie bali?

– Vision, proszę cię, zamknij się – wycedziła przez zęby. Ledwo powstrzymywała złość, która od samego początku tej rozmowy się w niej kotłowała. – To moja decyzja, nie twoja. Ty już wybrałeś. I nie przekonasz mnie. Będę walczyć u boku Steve'a.

Vision gwałtownie wstał. Na jego twarzy malował się gniew. Nie tego oczekiwał – myślał, że łatwo przeciągnie Maximoff na swoją stronę. Że ona zrezygnuje z Rogersa... Nie, nie. To niedorzeczne. Przecież to brzmi, jakby był zazdrosny! Próbował sobie tłumaczyć, że wcale tak nie jest.

– Czego ty nie rozumiesz?! Będą się ciebie bać! Będą cię uważać za potwora! 

Zanim się opanował, było za późno. Poruszył i tak już wzburzonym morzem, wywołując sztorm. A on był tylko łodzią, która nieszczęściem znalazła się na tym bezkresie wody.

Przedmioty w jadalni, owiane czerwoną poświatą, zaczęły się niespokojnie poruszać. Meble wściekle łomotały o podłogę, a znajdujące się na nich dekoracje drżały w paralitycznym tańcu. Rozłożone ręce Wandy, która również zdążyła już wstać, także emanowały czerwonym światłem. Vision instynktownie przyjął pozycję obronną.

– Słuchaj, ja nie chciałem cię zranić...

– Co tu się, kurwa, dzieje?

Ostry, niski głos.

Ktoś zapalił w jadalni światło.

Pioruny akompaniowały Nickowi Fury'emu, który mocnym krokiem szedł w stronę skłóconej dwójki.

– Oczekuję wyjaśnień. Macie dziesięć sekund. Czas, start. – Vision i Wanda spojrzeli po sobie zdumieni. Wszystkie przedmioty, jak gdyby nigdy nic, uspokoiły się i wróciły na swoje miejsce.

– Próbowałem tylko jej wytłumaczyć, że...

– Cztery, trzy, dwa... w sumie to mam to w dupie. Macie nie robić przemeblowań o trzeciej w nocy i się tak nie drzeć. Trzecia w nocy, słyszycie? Trzecia w nocy! Cała baza słyszy wasze miłosne kłótnie.

– My nie...

– Teraz ja mówię. Jak już wspomniałem: gówno mnie to obchodzi. Po pierwsze, ma być spokój. Żadnego rzucania przedmiotami. – spojrzał na Maximoff – Po drugie, żadnych konfliktów. Jesteśmy, do cholery, drużyną, czy nie? Takie rzeczy nie mają prawa bytu w Avengersach. No chyba, że już nie chcecie do nich należeć? – Fury'emu odpowiedziała cisza. Przeszył Wandę i Visiona chłodnym wzrokiem. Odwrócił się i odszedł. Zatrzymał się jeszcze w drzwiach i powiedział:

– Miałem taki świetny sen. Leżałem z niezłą tancerką hula na Hawajach. Boże, to było niezłe – nie mieli pojęcia, czy Nick mówi do nich, czy do siebie. Kiedy tylko zniknął, Vision otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale kobieta nie dała dojść mu do słowa:

– Dobranoc – szybko ulotniła się do swojego pokoju.

Na zewnątrz burza zaprzestała swoich występów. Ustąpiła miejsca dla ciężkiej ulewy i porywistego wiatru, który rzucał kroplami deszczu na różne kierunki. Wizja skopania komuś tyłka nadal była dla Wandy kusząca.

Scena balkonowa 《stony》Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz