Żyjemy w świeci pełnym tajemnic, prawda? Skłamałabym mówiąc,że nie. Tak jak wspomniałam, jest wiele tajemnic, ale ja przytoczę tu tylko jedną albo kilka z wielu. Był to deszczowy, ciężki dzień kiedy grupa przypadków wplątała się w coś z czego nie tak łatwo się wydostać, bo przecież tajemnic się dotrzymuje i nie zdradza się sekretów. Czytaczu poznaj Wacusia, Szymona, Igora, Beniamina, Hugo i Melanie. Wydaje mi się,że nie mają powiązanej przeszłości. Może są jakieś wyjątki, ale co ja tam wiem. Jestem tylko narratorem. Kiepskim narratorem. Gdybym miała wrogów,a chyba ich mam to nawet im nie życzyłabym tego co spotkało naszych bohaterów,bo to co ich spotkało jest gorsze niż wszystko czego życzyli mi moi nie przyjaciele.Była sobota Wacek i Hugo wybrali się do biblioteki koło 7 rano. Wacek był zaspany, a Hugo wręcz przeciwnie. Bardzo rozbudzony ciągnął przyjaciela za rękę do biblioteki. Całą noc nie spał myśląc o tym co zobaczył z Wackiem w bibliotece. Wacek jednak wolał spać. Nie przejął się tym co widział. Wacek należał do tych, którym wszystko co ciekawe przecieka przez palce. Jednak cenił sobie towarzystwo Hugo. Bo Hugo był wyjątkowy. Gdybyś pierwszy raz nie niego spojrzał wiedziałbyś,że jest wyjątkowy. Był z pochodzenia francuzem, a Wacek kochał akcent z jakim kaleczył polszczyznę. Jego oczy, były wyjątkowe. Jedno zielone, drugie szare. Hugo mówił przyjacielowi, że to taka choroba, ale Wacek do dzisiaj nie zapamiętał tej nazwy. Poza tym jego styl. Nie były to obwisłe dresy i sprana koszulka. Nie miał najnowszych butów z najdroższych marek. Dobrze wiedział,że mieć kasę, a mieć klasę to dwie różne rzeczy. Zawsze nosił eleganckie buty z ostrymi czubkami, spodnie w pionowe ,granatowo-białe pasy, koszulę (codziennie inną), zegarek na skórzanym pasku. Jednak to czym też się charakteryzował to dżinsowa kurta, wyłożona w środku białym futerkiem. W kieszeni spodni zawsze miał kieszonkowe wydania jakiejś książki Stephena Kinga. Miał szacunek do gościa. Wacek uwielbiał to jak Hugo opowiadał mu o książkach, które przeczytał. Robił to świetnie. Co ja mówię? Robił to perfekcyjnie. Zatrzymali się w progu biblioteki. Hugo odszukał wzrokiem bibliotekarki, posłał jej ciepły uśmiech i powiedział „Dzień dobry, pięknej pani". „Piękna pani" tylko zachichotała i wróciła do grzebania w katalogu rzeczowym. Wacek burknął tylko „dobry", i już Hugo znowu ciągnął go za rękę w miejsce gdzie ostatnio zobaczyli to, co nie dawało spać francuskiemu chłopcu dzisiejszej nocy. Na zegarze wybiła wtedy godzina 7:30.
Tego samego dnia około 8:10 z krzykiem obudził się Igor. Śniła mu się lalka. Okropna lalka. Ubrał się tak jak zwykle. Czarne dżinsy z dziurami na kolanach, beżową bluzę z kapturem i białą czapkę z daszkiem. Przeczesał dłonią swoje czarne włosy i zaczął pakować rzeczy do plecaka. Zabrał telefon, puszkę różnych ołówków, szkicownik, gumkę do mazania i termos z czarną herbatą. Z plecakiem na jednym ramieniu zbiegł po schodach na parter. W kuchni napisał kartkę do taty,że wyszedł do biblioteki, w poszukiwaniu inspiracji. Przez miesiąc nie był w stanie czegoś narysować, a ściany w jego pokoju zamarły. Wszystko co narysował wywieszał na ścianach w swoim pokoju,a od miesiąca nic tam nie przybyło. Położył kartkę na stole i udał się ubrać swoje czarne trampki. Założył jeszcze czarną skórzaną kurtkę i wyszedł w poszukiwaniu inspiracji. Jednak do teraz jej nie znalazł. Nigdy więcej nie trzymał w dłoni ołówka. Ściany w jego pokoju odeszły. Odeszły na zawsze, a razem z nimi jakaś część Igora. W drodze do biblioteki jego myśli uciekły planować co będzie robić w drugim miesiącu wakacji, bo w tym miesiącu ciągle padał deszcz. Jakby usilnie próbował coś przekazać. I chyba faktycznie tak było, jednak język jakim posługuje się deszcz to nie polski, angielski czy francuski. Nikt nie odebrał komunikatu deszczu na czas. Kiedy zrozumiano co zaszło deszcz ucichł i uciekł daleko. Za Igorem podążał Szymon. Chłopak z nadwagą, jednak był bardzo otwarty i nie przeszkadzało mu to co myślą o nim inni. Był tłustym kawałkiem mięsa i to go zgubiło. A kiedy Szymon upadł deszcz krzyczał najgłośniej jak tylko mógł. Jednak nawet wtedy nikt go nie usłyszał. Ani Szymona, ani deszczu. Igor wszedł do biblioteki posyłając bibliotekarce ciepłe spojrzenie i zanurkował pomiędzy regałami. Na stoliku przy którym chciał usiąść leżała książka. Igor uznał,że odniesie tę książkę na miejsce. Wiedział skąd ta książka. Jednak kiedy maszerował pomiędzy regałami z książki wypadło zdjęcie. Igor podniósł je z zaciekawieniem. Na fotografii był jakiś stary dom,ale co było przed domem? To właśnie wczoraj widział Hugo i Wacek. Przed domem stał mężczyzna z wąsami. Igorowi wyglądał na Włocha. Obok Włocha stała drobna kobieta. Po między prawdo podobnie małżeństwem (oboje mieli obrączki) stała lalka. Właśnie ta, która śmiała się Igorowi. Do biblioteki właśnie teraz wszedł Szymon. Wybiła 9:00.
Tego samego dnia również o 9:00 śniadanie jadła Melania. Przeżuwała właśnie trzecią kanapkę z mocno dojrzałym awokado (jest weganką) i czytała o znaczeniu fioletowego Irysa. Dzisiaj dostała właśnie takie kwiaty. Wielki bukiet. Fioletowy irys oznacza,że ktoś o nas zapomniał. Więc na pewno nie był to deszcz, bo teraz dudnił w szyby nie miłosiernie. Ognisto włosa założyła kurtkę swojej grupy (czarna dżinsowa kurtka, bez podszycia z zielonym wężem na plecach). Poszła jeszcze do swojego pokoju ogarnęła włosy. Do kieszeni kurtki włożyła telefon i poszła na korytarz ubrać czarne Nike. Wyszła z domu kierując się do biblioteki. Chciała tam iść dla Kingów (jej „gangu"), chciała udowodnić,że ich tereny są większe i dlatego udała się do biblioteki. Żeby poszukać kronik, w których opisane są krzywdzące podziały terytorium Kingów, a reszty miasteczka Panorama. W bibliotece minęła dwójkę chłopaków rozmawiających napiętym szeptem, jeżeli się nie myliła to minęła też Szcześniaka. Tego chłopaka, któremu kiedyś pozowała. Była jego muzą i kto wie co by z tego było. Jednak rodzice Melanii zginęli w akcji o terytorium Kingów. Jej tata dowodził Kingami, więc wszystko przeszło na Melanie. Nie ominęła jej walka z jadowitym wężem. Żeby należeć do Kingów nie można robić wyjątków. Kiedy doszła do Kingów wszyscy zaczęli nazywać ją Kobra i tak zostało, jednak już nie będzie chyba za wiele okazji żeby tak do niej mówić. Pamiętam,że ostatni raz jej imię krzyczał deszcz, ale teraz uparcie milczy. Chyba się obraził, bo nikt znowu go nie słyszał. Nawet sama Kobra. Jednak każda kobra na świecie poczuła,że coś traci. Minęła jeszcze jednego grubszego chłopaka, który czytał opis na tyle książki Olivera Bowdena. Usiadła przy pustym stoliku za stosem książek. Obładowała się nimi tworząc mur obronny i zaczęła czytać i robić zdjęcia ważniejszym fragmentom. Właśnie przewracała kartkę i ukazała jej się fotografia. Na fotografii stał słynny, włoski lekarz (wiedziała to z historii, jest w szkole najlepsza z tego przedmiotu), obok jego żona chyba Aurelia. Na pewno to była Aurelia, po prostu Melania spojrzała na dziewczynkę stojącą pomiędzy nimi. Nie wyglądała jednak na żywą istotę. Byłą lalką i wtedy deszcz mocniej uderzył w szybę, a Kobra aż syknęła ostrzegając,że jest nie bezpieczna, a deszcz skulił się tylko i przycichł. W końcu chciał dobrze. Włoski lekarz, jego żona, oraz lalka stali przed budynkiem starego kina. Najpewniejszego terytorium Kingów. Dziewczyna zatrzasnęła książkę i poszła szukać czegoś o starym kinie,ale przede wszystkim szukała czegoś o włoskim lekarzu. Wybiła 11:15.
Tego samego dnia o 11:30 z łóżka wygrzebał się Beniamin. Uchylił okno w pokoju, jednak szybko je zamknął widząc deszcz, który próbował wedrzeć się do jego pokoju. Jednak deszcz chciał go uratować, ostrzec. Krzyczał żeby został w domu, jednak chłopak go nie słyszał. Zaspany podszedł do szafy i zaczął w niej grzebać. Wyjął z niej niebieską bluzę i czarne dżinsy. Udał się do łazienki, wykonał poranną rutynę i zszedł do kuchni. Wypił szklankę pomarańczowego soku i kanapkę z szynką, która była wykonana specjalnie na zamówienie. Odłożył szklankę i talerz do zmywarki i podreptał do gabinetu rodziców. Zabrał z biurka książki, które miał oddać do biblioteki i ze stosikiem książek poszedł ubrać buty i żółtą bomberke. Z książkami pod pachą wszedł do biblioteki. Oddał książki i wymienił kilka zdań z pracownicą bibliotekarki z czystej uprzejmości po czym wszedł pomiędzy regały żeby poszukać nowych książek dla rodziców. Sam nie czytał książek. Można powiedzieć,że nie miał na to czasu. Nie miał czasu ze swojego wyboru. Wolał spędzać czas z przyjaciółmi. Jeżeli takich miał, a moim zdaniem nie miał. Beniamin doświadczył fałszywej przyjazni, i to nie tylko raz. Był tym rozpoznawanym, z cudownym życiem. Jego rodzice strasznie tępili Kingów,a on dla pozoru zgodnej rodziny musiał robić to samo. Nawet Kobra nie potrafiła ugryść go tak,żeby zamilknął. Bibliotekarka oznajmiła,że za chwilę wróci. Każdy mruknął tylko coś,co miało oznaczać,że usłyszeli i wrócili do wcześniejszych czynności. Jednak nie na długo. Wybiła 12:13.
I wtedy deszcz zaczął głośniej krzyczeć. Jednak wszyscy nie zwrócili na niego uwagi. Cóż za obojętność! Jednak deszcz opadający na szyby nie był jedynym dźwiękiem w tym pomieszczeniu. Słychać było nerwy szept Hugo, który zawzięcie tłumaczył,że to co zobaczyli nie jest normalne. Słychać było wzdychanie Wacka, który nie chciał w to wierzyć. Nie wierzył. Słychać było szuranie książek na pułkach przy których grzebali Szymon i Beniamin. Było słychać szuranie ołówków na kartce Igora. Nadal nie mógł nic narysować. Przynajmniej nie rysował tego co chciał. Rysował Włocha z fotografii i resztę jego „wspaniałej" rodziny. Jednak ołówek nie chciał puścić jego palców. Było słychać głośno trzaskające książki, w których szperała Kobra. Jednak to nie wszystko. Między tym wszystkim było słychać śmiech. I nie należał on do nikogo z budynku, nawet do bibliotekarki, która była w toalecie.
______________________________
Pisać dalej? 1556 słów.
![](https://img.wattpad.com/cover/155523488-288-kb8c55a.jpg)